Łukasz Kuczyński był o krok od awansu do finału mistrzostw świata w short tracku na 500 metrów. – Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział mi, że będę jechał w finale B na mistrzostwach świata, brałbym to w ciemno. A dziś wiedziałem, że jestem gotowy na więcej – przyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Z jakim odczuciami kończysz dzień?
Łukasz Kuczyński: – Z taką delikatną dawką niedosytu.
– Po półfinale zastanawiałem się, jak się czujesz. Z jednej strony naprawdę świetny bieg, pełen dramaturgii. A z drugiej 0,2 sekundy od awansu do finału.
– Moim celem jest zawsze przejście do kolejnej rundy. To, że dojechałem do mety trzeci, było rozczarowaniem. W biegu działo się naprawdę tużo. Tuż po starcie bardzo się ścisnęliśmy, znalazłem się blisko Belga (Stijna Desmeta - przyp red.) i nie mogłem zrobić pełnego kroku. Dlatego całą grupą zostaliśmy z tyłu, a Lin Xiaojun nieco odjechał. Przez następne półtora okrążenia próbowałem go dogonić. Gdy byłem już blisko, spojrzałem przez lewe ramię, żeby upewnić się, czy mam stabilną pozycję i nikt nie minie mnie po zewnętrznej. Nie zdążyłem z powrotem odwrócić głowy, a Koreańczyk (Hong Kyung Hwan - przyp. red.) już był przede mną. Gdy znowu go wyprzedziłem, musiałem zacisnąć wiraż, żeby natychmiast nie odebrał mi pozycji. Wykorzystał to Pietro Sighel. Pojechał po zewnętrznej i z czwartego miejsca przeszedł na drugie.
– Ma talent do takich akcji. W finale powtórzył to i wywalczył złoto.
– Zdecydowanie ma talent. Jest już mistrzem Europy, a teraz został mistrzem świata. To bardzo mocny zawodnik. To, że przez większość wyścigu trzymaliśmy go z tyłu, tylko świadczy o tym, że to był naprawdę mocny bieg. I uważam, że dobry też w moim wykonaniu. Na dobrą sprawę popełniłem jeden błąd - w momencie, gdy wpuściłem Koreańczyka przed siebie. To spowodowało dalsze problemy, a w konsekwencji stratę drugiej pozycji, mimo tego, że utrzymałem go za sobą.
– Ten bieg wymagał sporo koncentracji. Byłem pod wrażeniem, że w pierwszym wirażu nie doszło między wami do żadnej kolizji.
– Bieg był bardzo wymagający. Chyba jeden z trudniejszych, w jakich brałem udział. Z przodu miałem Chińczyka, który szybko odjeżdżał, a za plecami trzech chętnych do zabrania mi miejsca w finale. Poradziłem sobie dobrze, ale nie idealnie. Gdybym pojechał idealnie, miałbym awans do finału.
– Jak podszedłeś do finału B? To był w twoich oczach po prostu kolejny bieg, nagroda za dobre zawody czy wręcz przeciwnie: kara za brak awansu do finału A?
– Wszystkie wymienione warianty po kolei. Tak szczerze mówiąc, gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział mi, że będę jechał w finale B na mistrzostwach świata, brałbym to w ciemno. A dziś wiedziałem, że jestem gotowy na więcej. Stąd niedosyt. Wchodząc do półfinału wiedziałem, że chcę go wygrać. Wygrać i walczyć o medale.
– Sporo zmieniło się nawet nie przez rok, a ostatnie miesiące. Mam wrażenie, że po medalu sztafety na mistrzostwach Europy coś ruszyło.
– Tak to może wyglądać z perspektywy osoby trzeciej, ale ostatnie miesiące czy nawet półrocze nie są kluczowe. To wierzchołek góry lodowej. Wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. Cała praca, jaką dotychczas wykonałem, teraz zaczyna dawać efekty. Medal mistrzostw Europy też w jakimś sensie pomógł, bo otworzył nam oczy i dał wiatr w żagle. Nagle zauważyliśmy, że to już nie czas, gdy jeździmy tylko eliminacje i repasaże, a jak wejdziemy do ćwierćfinału to jeden bieg i do boksu. My naprawdę się liczymy, jeździmy regularnie w półfinałach, finałach. Uwierzyliśmy w siebie.
– Po mistrzostwach Europy wywalczyłeś też medal indywidualny Pucharu Świata. Zmieniło to jakoś twoje spojrzenie na kolejne zawody?
– Zawsze apetyt rośnie w miarę jedzenia. Cały czas staram się żyć tak, by każdego kolejnego dnia być coraz lepszym. To przekłada się na zawody. Gdy wywalczyłem już brąz, chcę więcej. Chcę mieć srebro, złoto. Wydaje mi się, że to myślenie każdego zawodnika. I to też ważne: w ostatnim czasie opanowaliśmy pewien pułap mentalny potrzebny do tego, żeby zajmować najwyższe miejsca.
– Czego oczekujesz po niedzielnej części zawodów? Wystartujesz na 1000 metrów.
– Mam zamiar podejść do tego tak samo, jak do "pięćsetki", ze spokojem. 1000 metrów to moim zdaniem najtrudniejszy dystans w short tracku. To tylko i aż 9 okrążeń. Bardzo ważne, żeby od samego początku walczyć o pozycję. Jeden błąd może oznaczać porażkę. Trzeba podejść do tego chłodno i podejmować mądre decyzje.