Po roku od wprowadzenia wideoweryfikacji w skoku w dal lekkoatletyczny VAR nadal bardziej frustruje niż pomaga. PZLA pokazał przykłady, które wprost świadczą o absurdach w nowym systemie. – Spore te niespójności. World Athletics musi jak najszybciej to poprawić – przyznaje szef polskich sędziów Filip Moterski. Choćby po to, żeby wystająca sznurówka nie sprawiała już, że trzeba anulować rekord. Zmiany są możliwe. Skąd nadzieja? Właśnie złagodzono protokół falstartów.
>> GWIAZDA KADRY LEKKOATLETÓW W ODWIEDZINACH U LEWANDOWSKIEGO. "MARZENIE"
Mniej więcej w połowie maja ruszy w Polsce nowy sezon lekkoatletyczny. Arbitrzy i zawodnicy muszą dostosować się do nowych przepisów, które po zmianach w regulaminach narzuca World Athletics. W poniedziałek Polski Związek Lekkiej Atletyki objaśniał je na spotkaniu sędziów z przedstawicielami mediów.
Momentami to, co prezentowano na slajdach poglądowych, odejmowało mowę.
World Athletics zaczął mierzyć buty. Poprawiłeś rekord? Oddaj sprzęt, kiedyś oddadzą
Najważniejsze zmiany, które powinien znać kibic, dotyczą trzech obszarów:
– obuwia z wkładkami z włókien węglowych,
– procedury startowej w biegach,
– elektronicznego pomiaru skoków długich.
Wszystkie tematy są istotne z perspektywy zawodników. Niestety, wzbudzają też kontrowersje albo z takich właśnie wynikają. Dość powiedzieć, że buty nowego typu – te z wmontowanym w podeszwę twardym rdzeniem na wzór protez Oscara Pistoriusa – jeszcze przed igrzyskami w Tokio nazwano "technologicznym dopingiem". Są tak twarde, że niemal nie da się ich wygiąć dłońmi. Odkąd World Athletics zorientowała się, jak duży wpływ mają na wyniki, ustaliła limity ich wymiarów, których w praktyce początkowo nie dało się weryfikować. Bo nie podano choćby tak podstawowej informacji, jak rodzaj maszyn, którymi należy je badać. Sędziowie byli w kropce: żeby ratyfikować ewentualne rekordy, sprzęt zawodników należało rozcinać do badań. Albo zabierać go w trakcie sezonu lekkoatletom i wysyłać na nieokreślony czas do zagranicznego laboratorium. To absurd, który dopiero teraz – po trzech latach nowych regulacji – jest powoli normowany. W PZLA po taką maszynę zgłosili się do Instytutu Sportu. Ale wymóg rekwirowania sprzętu po rekordach nie zniknął.
– Bezpowrotnie minęły czasy, w których buty służyły przede wszystkim do ochrony stóp. Ich producenci zrozumieli, że podobne płytki, którymi Pistorius miał zakończone protezy, da się wykorzystać także w ich branży. I że w lekkoatletyce da to przewagę, bo w tamtym czasie ten element stroju nie był jeszcze w ogóle sankcjonowany – skomentował podczas spotkania z mediami Robert Terczyński, sędzia PZLA.
Zdaniem części ekspertów najnowsze metody pomiarowe butów nadal nie są wystarczające. Mimo to arbitrzy podczas zawodów mają obowiązek je stosować. Bo jakieś stosować trzeba.
Falstarty po nowemu. Jeśli jest wątpliwość, sprinter i tak pobiegnie – pod protestem
Buty są jednak zagadnieniem dla zawodników, a nie kibiców, dlatego dokładne zapisy regulaminów w tym aspekcie pominiemy. Bo nawet je znając, trudno pojąć, dlaczego w lutym na mityngu Copernicus Cup anulowano wynik Miltiadisa Tentoglou w skoku w dal – 8,40 m (WL). Okazało się, że skakał w sprzęcie do trójskoku, a tam grubość podeszwy może być o pięć milimetrów większa. Logika? Brak, bo nabieg do obu konkurencji jest niemal identyczny. Podobno mądre głowy w światowej centrali mają zastanowić się nad ujednoliceniem. Kiedyś.
Ale to nie tak, że federacja jest głucha na potrzeby zawodników. W listopadzie sędziowie napisali nowe procedury startowe dla biegaczy, które nakażą inaczej traktować wątpliwe falstarty.
– Czasami system sprawdzający nacisk nóg na bloki nakazuje zatrzymać bieg, ale odczyt pomiarów jest na granicy. Na MŚ w Eugene Devon Allen został bezdusznie potraktowany w finale biegu na 110 m. Miał odczyt reakcji 0.099 s, czyli o tysięczną sekundy za szybki. Nie pozwolono mu pobiec, odesłano do szatni. Teraz w takich sytuacjach sędzia, który ma wątpliwość i tak może pozwolić zawodnikowi na start "pod protestem". Biegacz uzyska dzięki temu wynik na wypadek, gdyby zawiodła aparatura, a nie on. Na analizę będzie czas po zakończeniu rywalizacji. Z pewnością dokładniejszą niż ta na bieżni, która często jest przyspieszana m.in. z uwagi na utrzymanie ramówek telewizyjnych – wytłumaczył Sebastian Świerc, członek Europejskiego Panelu Sędziów Międzynarodowych. Uważa, że to na pewno lepsze rozwiązanie niż wielkie kontrowersje, strajkujący w złości sportowcy i medialna dyskusja o zasadności danej dyskwalifikacji.
Co to jest drżenie stopy? Paryż zmienił wszystko. Bo sprinter się położył na bieżni
To kolejne pójście na rękę sprinterom. Do 2003 roku odczyt aparatury był wg przepisów ostatecznym wyrokiem, a sędziowie i ich oczy nie mieli znaczenia. Procedury złagodzono po słynnym strajku Jona Drummonda na MŚ w Paryżu. Wtedy Amerykaninowi pokazano czarno-czerwoną kartkę, ponieważ komputer zmierzył za szybką reakcję na wystrzał pistoletu – 0.052 s. – Nie ruszyłem się! Nie ruszyłem, słyszycie mnie?! – wykrzykiwał po zobaczeniu powtórki to, co doskonale widzieli też kibice. A potem położył się na tartanie i zablokował całe zawody.
– To trwało kilkadziesiąt minut. Miał prawo być zły, ponieważ wykres nacisku na bloki świadczył o niewielkim ruchu stopy, a nie faktycznym falstarcie. Zmianą przepisów przyznano rację, że temat za szybkich startów nie jest zero-jedynkowy. A aparatura bywa niedoskonała, bo biegaczom faktycznie mogą drżeć stopy – wspomina Świerc.
Obecnie komputery skalibrowano tak, aby wychwytywały wyłącznie drżenia od 0.3 s przed wystrzałem pistoletu.
Sędziowie PZLA poinformowali, że World Athletics dyskutuje z naukowcami o skróceniu granicy falstartu – z 0.1 sekundy do 0.085. Spekuluje się, że obowiązująca, ustalona dawno temu granica ludzkiej reakcji na bodziec, nie przystaje do obecnych czasów. I że człowiek jako gatunek zrobił w tej materii postęp. Jeśli do takiej reformy zasad dojdzie, to i tak nie wcześniej niż w 2025 roku. Igrzyska w Paryżu odbędą się jeszcze według dotychczasowych.
Kuriozalne zasady skoku w dal. Sznurówka, która może unieważnić rekord świata
Sprinterskie falstarty już dawno weryfikował VAR. Od roku system kamer jest również obecny przy piaskownicach. Służy do weryfikacji odbić skoczków w dal i trójskoczków. Przez dekady odpowiadało za to ludzkie oko i warstwa plasteliny na krawędzi belki. Teraz jest oko komputera, wirtualna linia i decyzje, które przy oglądaniu transmisji z zawodów czasami odejmują mowę.
– Zniszczyliście ten sport. Kto, kur...a, wpadł na taki pomysł? – grzmiał po halowych MŚ w Belgradzie wielki Carl Lewis, czterokrotny mistrz olimpijski w tej konkurencji.
Lewis publikował nawet zdjęcia mające dowodzić, że system się myli. Sędzia Ewa Stelmach tłumaczy jednak, że wynika to m.in. z faktu, że kamery telewizji są ustawione często pod innym kątem. Wystarczy minimalna różnica, żeby wywołać burzę. Chociaż nie do końca, bo razem z wprowadzeniem kamer zmieniono też definicję, czym w ogóle jest przekroczone odbicie. Dawniej plastelinę ustawiano pod kątem 45 stopni, żeby zostawić miejsce na ruch buta – tzw. przejście przez stopę, w trakcie którego obuwie porusza się w kierunku zeskoczni.
– Obecnie plasteliny nie ma. Jest linia spalonego, ale taka poprowadzona przez komputer pionowo, prostopadle od belki. I nie można jej przekroczyć ani o milimetr dopóty, dopóki but nie oderwie się od ziemi do lotu – wyjaśnia Stelmach.
Zielone albo czerwone światło (zastąpiło chorągiewki) nadal jednak zapala się ręcznie, a nie automatycznie, jak można by sądzić. Robi to sędzia przed monitorem VAR, który może do woli przybliżać i mierzyć odbicie na poklatkowym nagraniu. Firma Seiko używa na dużych imprezach kamer rejestrujących w 300 kl./s. Polacy na razie mają takie, które pozwalają na 60 kl./s. Przy odbiciu, które trwa ok. 0.12 sekundy. To przekłada się na jakieś pięć klatek do użycia. Jeśli zapali się światło czerwone, zawodnik może podejść do monitora przy skoczni i zobaczyć, dlaczego.
I czasami widzi, że spalił skok, bo do buta od spodu przyczepił mu się liść, który przekroczył granicę spalonego. Albo że poza tą linią znalazła się sznurówka buta lub jego język. Dokładnie takie zrzuty z systemu zaprezentował na slajdach PZLA.
– Co wtedy się dzieje? – dopytaliśmy ekspertów.
– Według nowych przepisów to odbicie nieregulaminowe.
– A według starych?
– Prawidłowe. W podobnych okolicznościach rok temu komisja ratyfikacyjna anulowała rekord Polski Anny Matuszewicz. U niej wystawał czubek buta, ale nie przy ziemi, tylko w powietrzu. Wystarczyło – przyznali sędziowie.
Mówiąc wprost: VAR przy skoku w dal działa wbrew duchowi sportu.
Stelmach przyznaje, że za kulisami trwa gigantyczna dyskusja na ten temat. Bo obecnie jedyne, na co można czekać, to kolejne protesty i wątpliwości. Owszem, zawody przyspieszyły, bo nie trzeba teraz co chwilę szpachlować plasteliny. Ale nowa definicja odbicia i spalonego to zamach na normalność. I proszenie się o kpiny ze strony kibiców.
– Co mam wam powiedzieć? Sznurówki to część buta – rozkłada ręce Filip Moterski. – W World Athletics nie wzięli tego pod uwagę przy układaniu przepisów. Tych niespójności i absurdów jest pełno, bo równocześnie w rzucie młotem, dyskiem czy kuli zasady mówią inaczej. My też oczekujemy uporządkowania tych wątpliwości, bo nie wszystkie naruszenia linii spalonego dają przecież korzyść. Te interpretacje będą musiały być doprecyzowane, ale nie tylko one. Spójrzcie na nawierzchnie w halach. One czasami sprężynują, a odbicie skoczka wytwarza gigantyczną energię. Wystarczy więc, że postawiona obok kamera w wyniku ruchu podłogi drgnie o minimetr. Czy taki pomiar jest wówczas sprawiedliwy? – kończy szef sędziów.
MŚ w Budapeszcie, czyli najważniejsza impreza sezonu, odbędą się w sierpniu. Oczywiście z kamerami zamiast plasteliny na belce do skoków w dal.