Trzecia na mecie olimpijskiego ski crossu w Pekinie Fanny Smith czekała na swój medal ponad rok. Tyle trwało, zanim jej sądowa walka o anulowanie dyskwalifikacji będzie miała swój finał w Lozannie. Udało się. – Od początku wiedziałam, że mam rację – przekonywała Szwajcarka. We wtorek odbyła się dla niej specjalna ceremonia. Ale prawdy i tak dochodzono tu krótko. Amerykański skoczek na swój krążek z igrzysk czekał aż 50 lat.
>> WARTO WIEDZIEĆ: NORWESKI SKOCZEK PRZECIWNY REFORMIE FIS. "SIKANIE W GACIE, ŻEBY SIĘ OGRZAĆ"
Jeżeli medale olimpijskie przyznawano po czasie, to zwykle miało to miejsce przez zdemaskowanie dopingowiczów. Świetnie wie o tym Anita Włodarczyk. Młociarka zawiesiła na szyi złoto igrzysk z Londynu dopiero po siedmiu latach – w 2019 roku – bo tak długo trwały procedury związane z dyskwalifikacją jej rywalki Tatiany Łysienko. Ale gdy wreszcie się udało, scena była to wyjątkowa: gala 100-lecia PKOl, orkiestra, Teatr Wielki i honorowa wizyta Thomasa Bacha.
Teraz podobna historia spotkała Fanny Smith. Tylko że ona akurat o własny medal musiała walczyć sama.
Fanny Smith okradziona z medalu w Pekinie. "Kto tu jest kur...a sędzią?!" Miała rację
Znakomita zawodniczka ski crossu dotarła jako trzecia na metę finału olimpijskiego w Pekinie. Tamten bieg skończył się bez upadków, a Szwajcarka na mecie wygrała z czwartą Danielą Maier z Niemiec. Na trasie – jak zwykle bywa w tej konkurencji – narciarki miewały bliższy kontakt, chociaż nie na tyle istotny, aby ten zakłócił rywalizację. Gdy jednak na stadionie ustawiły się do ceremonii kwiatowej, sprawa zaczęła się przeciągać. I po kilkunastu minutach weryfikacji wideo sędziowie ogłosili, że Smith zostanie zdyskwalifikowana. Rzekomo za zajechanie drogi rywalce. Pokrzywdzona absolutnie nie zgadzała się z werdyktem. Złożyła apelację, bo uważała, że to ona została przyblokowana przez jadącą przed nią srebrną medalistkę Marielle Thompson.
– Kto tu jest kur...a sędzią?! – wychwyciły nawet mikrofony w trakcie transmisji.
Nikt nie chciał oglądać takich scen. I co ciekawe, Komisja Odwoławcza FIS ds. Snowboardu, Freestyle'u i Freeski uznała, że Smith ma rację. Po czterech spotkaniach i przejrzeniu nagrań wideo uchyliła werdykt jury na miejscu.
Uznano, że "kontakt był wynikiem sekwencji wydarzeń, które miały miejsce", poza tym ruch zawodniczki był "niezamierzony i niemożliwy do uniknięcia". Zdaniem komisji narciarka nie zasłużyła na tak dotkliwą karę, a co najwyżej ostrzeżenie.
– Oczywiście, że czuję ulgę z powodu tej decyzji. Od początku byłam przekonana, że nie popełniłam błędu. Szkoda mi tylko Danieli Maier, która teraz cierpi z powodu tej sytuacji – mówiła jeszcze w trakcie igrzysk Smith. Maier zresztą od początku otwarcie mówiła, że jest zdziwiona dyskwalifikacją rywalki. Niestety, w tamtym momencie – jeszcze w Chinach – zamiana na podium i związana z tym ceremonia dla Szwajcarki nie była możliwa. Bo Meier… tego nie chciała.
Smith i tak nie jest rekordzistką w długości czekania na prawdę. Skoczek czekał 50 lat
Proces odwoławczy potrwał rok, bo niemiecka federacja poprosiła o zbadanie tematu Trybunał Arbitrażowy (CAS). Tam sędziowie wreszcie uznali, że w tak spornej sytuacji obu należą się brązowe krążki. Wręczenie tego dla Smith nastąpiło po 14 miesiącach. We wtorek zawodniczka została w tym celu zaproszona do siedziby MKOl w Lozannie, gdzie – podobnie jak w przypadku Włodarczyk – z trofeum czekał na nią Bach.
Czy przypadek z Pekinu to rekord absurdu w sporcie olimpijskim? Absolutnie nie. Rekordowy przypadek na łamach TVPSPORT.PL przypominał niedawno Dawid Brilowski. W 1924 roku – w pierwszej edycji zimowych igrzysk w Chamonix – Jacob Tullin Thams z Norwegii został ogłoszony zwycięzcą zawodów w skokach narciarskich. Zdecydowanie dalej tamtego dnia fruwał jednak Anders Haugen z USA. Wylądował jednak poza podium, bo sędziowie konsekwentnie krzywdzili go zbyt niskimi notami za styl. Jak czytamy, "dopiero po wielu latach do sprawy powrócił Thoralf Stromstad – narciarz, który również reprezentował Norwegię w Chamonix. Zaczął analizować wyniki i wyliczył, że dokonano matematycznego błędu przy obliczaniu średniej jednego z medalistów. Prawidłowa nota klasyfikowała go za konkurentem z USA. Temat podchwycił historyk Jacob Vaage, a ten potwierdził dane i przekazał je dalej do MKOl." W 1974 roku w Oslo, pół wieku po konkursie, 86-letni Haugen został uroczyście udekorowany medalem. Ten można obecnie oglądać w muzeum narciarstwa w Ishpeming.