16 sezonów w Zabrzu i ponad 500 (!) rozegranych spotkań klubowych! Uosabiał radość i finezję w grze i z Włodzimierzem Lubańskim stworzył prawdopodobnie najlepszy duet w historii naszej piłki. A jaka jest okazja do tej rozmowy? 53 lata temu Górnik dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów…
Sebastian Piątkowski (TVP Sport) : – Zna pan historię o Teodorze Peterku i skrzypcach?
Zygfryd Szołtysik : – Nie.
– Młody Peterek sprzedał ponoć skrzypce ojca, aby kupić piłkarskie buty!
– Aha, to już chyba wiem o co panu chodzi. Takie … buty!
– A pan dostał pod choinkę skrzypce i nie był zadowolony!
– To fakt, ciepnąłem tymi skrzypcami o ziemię mówiąc, że chcę piłkę! Przypomniał mi pan bardzo starą historię, bo miałem wtedy pięć, może sześć lat.
– Ojciec widział w panu muzyka?
– Grał na skrzypcach, więc z tą myślą kupił mi instrument. Skąd mógł wiedzieć, że zostanę kim innym? A ja każdą wolną chwilę spędzałem na podwórku, bo liczyła się tylko piłka.
– Szmaciana?
– Najczęściej gumowa. Nie było wtedy telewizji, więc żyło się inaczej.
– Często pan o tym rozmawia?
– Rzadko, no chyba, że ktoś zapyta. Nie lubię roztrząsać swojego życia.
– Zauważyłem.
– Jestem małomówny i nigdy nie przepadałem za dziennikarzami. Może był to mój minus?
– Przyjmijmy, że wolał pan wypowiadać się na boisku!
– Jasne.
– Ale o przejściu do Górnika chciałbym się dowiedzieć…
– Kończyłem wtedy wiek juniora, grałem w Zrywie Chorzów. Działacze Ruchu byli więc przekonani, że trafię właśnie na Cichą, ale wszystko się pozmieniało. Pewnego razu odwiedzili mnie wysłannicy Górnika, porozmawiali z ojcem i zaproponowali porządne warunki.
– A młody gdzie chciał trafić?
– Było mi wszystko jedno. Wie pan, urodziłem się w Suchej Górze, a gdy potem uczęszczałem do technikum w Chorzowie to po drodze mijałem boisko Ruchu Radzionków.
– Która to była liga?
– Trzecia, chodziłem nawet na ich mecze. I to właśnie gra w Radzionkowie była wtedy moim marzeniem. Liczyłem, że któregoś dnia wezmą mnie do drużyny…
– A w Suchej Górze był klub?
– Ja, był. To była A – klasa. Nie wiem dlaczego, ale nie byłem tam ani jednego dnia, może poza okazjonalną grą w meczach juniorów. Jakoś tak wyszło.
– Górnik zaproponował mieszkanie oraz pracę dla ojca w kopalni.
– Tak, dawali dobre warunki – pracę, mieszkanie no i szkołę dla rodzeństwa. Mieszkanie też było fajne, w centrum Zabrza.
– A Ruch dawał jedynie garnitur?
– To prawda.
– Czyli w programie tv Małżeństwo doskonałe miał pan prywatny garnitur?
– Tak jest, miałem własny.
– I wyglądał pan bardzo schludnie, mimo wcześniejszej drzemki w pociągu!
– Ja, rzeczywiście trochę spaliśmy, bo wyruszyliśmy z Zabrza o piątej rano. Ale po drodze uzmysłowiliśmy sobie z Lubańskim, że trzeba to jakoś taktycznie ustawić… Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać.
– Pamięta pan jeszcze numer buta kolegi Włodka?
– Pamiętam, a muszę panu powiedzieć, że żeśmy ich tam trochę przechytrzyli!
– Nie da się ukryć!
– Umówiliśmy się z Włodkiem i zastosowaliśmy pewien schemat.
– Oj, Zyga, Zyga…
– Tak było!
– A co słychać teraz? Forma dopisuje?
– Dzięki Bogu czuję się bardzo dobrze.
– Praca na działce nie zabiera za dużo sił?
– Dodaje, choć zastanawiam się, czy nie będę musiał wkrótce jej sprzedać? Żona podupadła na zdrowiu, a samemu jest mi coraz trudniej.
– Samemu na pewno niełatwo.
– Trzeba ciągle coś robić, a to 400 metrów kwadratowych!
– Hoho!
– Dużo.
– Ale to jednak ruch na świeżym powietrzu…
– I niedaleko od domu, bo jadę tam 15 minut rowerem. Gdzie ja zresztą będę chodził? Przecież trudno codziennie jechać do centrum, a tam mamy ciszę, spokój. Nawet obiady jemy w ogrodzie.
– A wieczorami grill?
– Jasne!
– I piwo?
– Nie jestem za bardzo za piwem, jeśli już, to wolę zrobić sobie drinka.
– Lubański to koneser wina, z kolei Banaś gustował w szampanie…
– To prawda, choć szczerze mówiąc Banaś nie pił w ogóle. A już na pewno nie ruszał wódki.
– A Ernest Pohl?
– No, to już temat na inną opowieść! Ale o tym nie będziemy rozmawiać.
– Ale piłkarzem był genialnym.
– Ja, pierwszorzędnym!
– I za wcześnie się urodził.
– Tak mówią.
.– Pan też.
– Wie pan, ja tam specjalnie nie narzekam, ale co mają powiedzieć ci z pokolenia Romana Lentnera, czy właśnie Pohla? Co oni mieli z tego życia? Zarabiało się trochę więcej od tych, którzy normalnie pracowali, starczało na dobre życie, ale nic ponadto.
– Nie szło zaoszczędzić.
– O tym nie było mowy!
– Grając teraz mógłby pan kupić sobie nawet fabrykę mebli ogrodowych.
– A tak musiałem pracować w takiej fabryce do emerytury. Wszystko poszło do przodu, co zrobić? Dziś większość piłkarzy wyjeżdża za granicę.
– Syn Dariusz też grał w piłkę, między innymi w Bayerze Uerdingen.
– Trochę tych klubów przeleciał, a teraz jest drugim trenerem w Hoffenheim.
– O, proszę! Nie wiedziałem.
– Ma trenera pierwszej kategorii.
– I nie ma ofert z Polski? A Górnik gustuje ostatnio w trenerach z Niemiec…
– Z Polski nie miał żadnych, a szkolił się na tych wszystkich kursach długo. Prędzej pewnie dostanie ofertę z Bundesligi, choć ma już 56 lat.
– A pan jest na bieżąco z Górnikiem?
– Właśnie wczoraj patrzyłem na mecz… (rozmowa była po meczu Górnika z Koroną Kielce).
– I … ?
– Tam nic nie gra. Zobaczy pan, że jeszcze spadną z ligi!
– Wiele na to wskazuje.
– Ja! Z kim oni chcą wygrać?! Tam się dzieją dziwne historie, to nie jest tak, że przyjdzie Urban i ich uratuje! Przykro na to patrzeć.
– A za pasem 75-lecie klubu.
– I nie wiadomo, czy będzie co fetować. Jeśli rzeczywiście spadną to będzie mało przyjemnie.
– Henryk Latocha wspominał, że są plany obchodów.
– Dzwonił do mnie i coś tam wspominał, ale na razie nie wiemy niczego konkretnego. Niby coś planują, ale czy okoliczności pozwolą?
– Jubileusz zacny i stadion pięknieje w oczach…
– Zawsze coś organizowano w rocznicę spotkania z Manchesterem City, ale teraz nie wiadomo. Na razie wiele wskazuje, że zrobią nową trybunę, a Górnik poleci do pierwszej ligi.
– A wrócić do ekstraklasy to nie takie hop – siup!
– No nie jest.
– Manchester City miał być tematem rozmowy, ale tu są inne tematy. Z Kalocsayem byłby ten puchar zdobywców?
– Czy ja wiem? Z Manchesterem wszystko było nie tak, jak powinno. A przed meczem prezes powiedział: – Osiągnęliście ogromny sukces, a czy wygracie, czy przegracie to już wszystko jedno!
– A należało uderzyć w patriotyczne tony, wspomnieć o socjalistycznej ojczyźnie i tak dalej, i tak dalej...
– No właśnie. Zabrakło krzepiących słów, motywacji i pozytywnego nastawienia. No, a przede wszystkim było tak, że pojechaliśmy na mecz z żonami. Pierwszy raz! Kto by tam myślał o graniu, skoro poszliśmy na zakupy? W Wiedniu były sklepy, jakich nie widywaliśmy. Wszystko poszło więc nie tak jak trzeba, porobiono za dużo błędów.
– Szkoda.
– No szkoda, bo zdobycie pucharu to byłby wielki sukces. Takie coś ciągnęłoby się za człowiekiem do końca życia.
– Pogoda była pod psem, jakby na zamówienie Anglików.
– No ja, ale nie można wszystkiego zwalać na pogodę. Myśmy mieli złą pogodę, ale Anglicy też.
– Doczekamy jeszcze polskiego klubu w finale europejskiego pucharu?
– Nie, nie ma najmniejszych szans. Sam pan widzi jak jest, przychodzi pierwsza runda i już nas nie ma.
– A reprezentanci kraju kłócą się o premię premiera…
– Racja, na dodatek w Katarze grali słabo. Inne są czasy, teraz rządzi pieniądz. A moje pokolenie grało dla orzełka i honoru, taka jest prawda.
– Jak często odwiedza pan Polskę?
– Od pięciu, czy sześciu lat przyjeżdżam dwa razy w roku. W marcu jeżdżę nad morze do Kołobrzegu, by się trochę podleczyć i wziąć zabiegi. Lubię to miejsce, bo mogę naprawdę tam odpocząć.
– A drugi raz to pewnie na Śląsk?
– Tak, mam tam jeszcze dwie kuzynki. Jest gdzie spać i tak dalej… I co najważniejsze, zawsze spotykam się z kolegami ze szkoły podstawowej.
– Ale pięknie!
– No pięknie, tylko, że każdego roku nas ubywa… Zostało sześciu, idziemy do restauracji coś zjeść i pogadać. To były bowiem bardzo fajne czasy, zawsze jest dużo śmiechu.
– Z Lubańskim jest pan w stałym kontakcie?
– Tak, często do siebie dzwonimy. Ostatnio nawet częściej, bo miał problemy z nogą.
– Jest po operacji biodra.
– Tak.
– W reprezentacji debiutowaliście tego samego dnia.
– Tak, z Norwegią, w 1963. Mam jeszcze kontakt z Latochą, przesyłamy sobie różne rzeczy na What’s Appie…
– Lubański i Szołtysik to nasz najlepszy duet w historii?
– Podobno. Ale fajny duet był też w Polonii Bytom – Liberda i Jóźwiak. Pamięta pan?
– A skąd! Znam tylko z książek. Biedny Liberda namęczył się przed śmiercią…
– To była tragedia. Szkoda go, bo był wspaniałym piłkarzem, grał w reprezentacji.
– A pan po medalu olimpijskim w 1972 mógł chyba jeszcze trochę pograć w kadrze…
– Taka była decyzja Górskiego.
– Przedwczesna!
– Żałuję, że nigdy nie zapytałem czemu przestał mnie powoływać. Chociaż muszę powiedzieć, że miałem już dosyć ciągłych zgrupowań, wyjazdów, grania i wszystkiego. Myślałem tylko, żeby szybko wyjechać za granicę.
– Wiek był odpowiedni.
– Ja.
– I grał pan do 49. roku życia?
– Do 47!
– Coś jak Banaś.
– Jakoś tak. A jak przyjechałem do Niemiec to grałem jeszcze w oldbojach, do 65 roku! I niech pan sobie nie myśli, że było łatwo. Oldboje w Niemczech i Polsce to zupełnie inna sprawa, grałem co tydzień w normalnej lidze! To była uciecha.
– Jednym słowem – fussballgott! Ale skoro w wieku 40 lat grał pan w II lidze w Knurowie, to trudno się dziwić.
– Dzięki Bogu nigdy nie miałem poważnej kontuzji. Tylko raz było coś nie tak z kolanem, ale nie był to poważny uraz. Obyło się bez operacji i tak dalej…
– To czego mogę jeszcze życzyć, oprócz zdrowia?
– Tylko zdrowia!
– Mam nadzieję, że nadal będzie się pan czuł dobrze.
– Dziękuję. A co pan zrobi z tym wywiadem?
– Najpierw wyślę do redakcji, a w dniu publikacji prześlę panu. Może być przez What’s Appa?
– Dobra. Serwus!