Reprezentacja Polski w przyszłym roku po raz pierwszy od 22 lat zagra w mistrzostwach świata Elity. Wbrew swojej pozycji w rankingu IIHF nie zmierzy się jednak w fazie grupowej z broniącą tytułu Kanadą, gdyż tę do swojej grupy przerzucą organizujący turniej Czesi. Co wcale nie oznacza, że będzie jej łatwiej.
Reprezentacja Polski zgodnie ze stosowaną przy dobieraniu grup metodą serpentyny, opartej na rankingu, powinna trafić do A z Kanadą, Niemcami, Szwecją, Słowacją, Łotwą, Francją i Kazachstanem. Oznaczałoby to, że w swoich pierwszych od 22 lat mistrzostwach świata Elity zmierzą się z wszystkimi medalistami ostatniej edycji. Co więcej, w Ostrawie, której przedmieścia przylegają przecież do polskiej granicy.
Oznaczałoby, ale tak nie będzie. Zgodnie z regulaminem Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF) gospodarz mistrzostw świata ma prawo do dokonania dwóch zmian w grupach. Warunkiem jest jednak, by dotyczyły one zespołów najbliższych sobie w rankingu.
Nam to nie grozi, Czechom bardzo pasuje sytuacja, w której i my, i Słowacy zagramy fazę grupową w mogącej pomieścić 8812 widzów Ostravar Arenie. Dla fanów z obu krajów to zdecydowanie bliżej niż do Pragi, a gospodarze liczą na pobicie rekordu frekwencji MŚ. Obecny, z 2015 roku, należy zresztą do nich – wówczas mecze z trybun obejrzało łącznie ok. 741 tys. widzów.
Z tego też powodu zabiegają, by do praskiej O2 Areny (17383 miejsca pojemności) zawitali i w grupie B, m.in. z ich kadrą, zmierzyli się obrońcy tytułu. Czesi chcą dokonać tylko jednej zamiany, za to proponują wykraczającą poza standardowe zasady. Zależy im, by Kanadyjczycy zamienili się miejscami z USA.
Taki układ automatycznie nie może wejść w życie. Amerykanie zajmują czwarte, a przy zamrożeniu Rosji de facto trzecie miejsce w rankingu IIHF za 2023 rok. Nie jest to więc pozycja sąsiadująca z tą Kanady, wicelider to Finlandia. W teorii to z nią można zamienić Team Canada i tak się stanie, jeśli organizatorzy nie dostaną zgody. Nikomu nie zależy jednak, by w jednej grupie znalazły się obie kadry zza oceanu, ale oficjalnie propozycję Czechów muszą zaakceptować wszystkie zainteresowane strony, czyli w tym przypadku IIHF, federacja amerykańska i kanadyjska.
Wygląda na to, że ta ostatnia jest już dogadana z gospodarzami. – Nasze wstępne rozmowy wyglądały tak, że jeśli Kanadyjczycy ostatecznie zagrają w naszej stolicy, mamy spodziewać się przyjazdu gwiazd hokeja – podkreślił sekretarz generalny czeskiej federacji Jan Cerny.
To ostatnie zazwyczaj wcale nie jest takie oczywiste, wystarczy spojrzeć na skład Kanady w MŚ 2023. Skrajnie przymykając oko można stwierdzić, że do najmocniejszej możliwej kadry Klonowego Liścia na ten moment załapałoby się dwóch zawodników ostatniej. Realistycznie? Jeden albo i żaden.
Taka już jest specyfika mistrzostw świata, że rozgrywane są w trakcie Pucharu Stanleya. Gdy Cerny mówił o Kanadyjczykach obiecujących przysłanie gwiazd, na myśli miał gwiazdy, które zakończyły już grę w NHL w przyszłym sezonie. I w to można uwierzyć, gdyż Praga je przyciąga. Dość powiedzieć, że w 2015 roku Team Canada tworzyli m.in. Sidney Crosby, Nathan MacKinnon, Taylor Hall czy Brent Burns.
W ogóle jak na mistrzostwa świata był to niezwykle silnie obsadzony turniej. Najlepsza szóstka turnieju wg dziennikarzy – Connor Hellebuyck, Burns, Oliver Ekman-Larsson, Hall, Jaromír Jagr, Jason Spezza – była taką, jaką raczej nie pogardziłby wówczas żaden trener w NHL. Może wyróżnienie Jagra, do tego z przyznaniem mu przez IIHF tytułu zawodnika turnieju, były lekko na wyrost, ale też 43-letni wówczas zawodnik załapał się do czwórki najlepszych strzelców turnieju i walnie przyczynił się do wyeliminowania w ćwierćfinale Finlandii.
Choć Jagr nadal gra w hokeja, nie ma co oczywiście spodziewać się powołania go. Można za to raczej liczyć na inne czeskie gwiazdy – choćby Davida Pastrnaka, który rok temu doleciał po odpadnięciu jego Boston Bruins z Pucharu Stanleya, a w tym sobie odpuścił. Ta zasada powinna dotyczyć większości zespołów i pewne jest, że przyszłoroczne mistrzostwa będą zdecydowanie silniej obsadzone niż te w 2023 roku.
To oczywiście nie są "problemy" dotyczące polskiego hokeja. My zawodników w NHL ani nawet w niższej AHL nie mamy. Punktów dających utrzymanie będziemy musieli szukać w meczach z Kazachstanem i Francją, a te z najlepszymi rywalami, bez względu na to którymi, potraktować jako bezcenną lekcję.
Świadomy tego jest selekcjoner biało-czerwonych Robert Kalaber. – To bez znaczenia, bo każda z tych drużyn będzie dla nas bardzo trudnym przeciwnikiem. Skoro jesteśmy w Elicie, to chcielibyśmy się zmierzyć z Kanadą, bo to dla naszego zespołu byłaby doskonała okazja skonfrontować się w meczu o punkty z drużyną opartą na zawodnikach grających w lidze NHL – przyznał w rozmowie z Polsatem Sport.
– Na ten moment zagramy ze Szwecją, która na każdym dużym turnieju jest wymieniana jako główny faworyt do walki o tytuł. Warto też dodać, że jeśli nic się nie zmieni, to w naszej grupie będziemy mieli też obu finalistów mistrzostw świata, które właśnie rozgrywane są w Finlandii i Łotwie, a więc Kanadę i Niemcy – dodał.
Plus brązowych medalistów, czyli Łotwę. W sensacyjny sposób zdobyła ona krążek, ale nie powinno to rozbudzać nadziei polskich kibiców, jej siła w światowym hokeju od 2,5 dekady jest nieporównanie większa od naszej. Kalaber nie ma też co liczyć na Kanadę, ta na pewno trafi do grupy B w Pradze. Pytanie tylko, czy za Amerykanów, czy za Finlandię.
Oficjalną decyzję poznamy najpóźniej 12 czerwca.
Grupa A (Ostrawa): Finlandia (2)*/USA (4), Niemcy (5), Szwecja (6), Słowacja (9), Łotwa (10), Francja (13), Kazachstan (15), Polska (22)
Grupa B (Praga): Kanada (1), Finlandia (2)/USA (4), Szwajcaria (7), Czechy (8), Dania (11), Norwegia (12), Austria (16), Wielka Brytania (20)
*W nawiasie miejsce w rankingu IIHF za 2023 rok; Rosja (3) i Białoruś (14) są zawieszone za agresję na Ukrainę.