Najszybsza płotkarka w Europie nabiera tempa. Po nieudanym starcie w Finlandii nastąpiło odrodzenie w Polsce. Pia Skrzyszowska zapewnia, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a najlepszych wyników kibice powinni spodziewać się w trakcie mistrzostw świata w Budapeszcie. Czekamy z niecierpliwością!
W pierwszym podejściu tablica z wynikami wyświetliła rezultat 12.89. Kilkadziesiąt minut później było już 12.87. Skrzyszowska znowu zrobiła show na bieżni. Kibice zgromadzeni na obiekcie w Poznaniu na pewno nie żałowali, że poświęcili wolny niedzielny czas, by się tam pojawić. – Brakuje jeszcze pewności w technice. To jest do wypracowania. Trzeba pokonać wiele płotków, by włączyć automatyzm. Pia, w sezonie letnim, nie miała jeszcze wystarczającej liczby, żeby robić to idealnie. Jest na etapie wznoszącym. Buduje formę. Za nią dwa solidne biegi. Wszystko zaczyna działać. Powoli można zbliżać się do "życiówki", a nawet ją poprawiać – przekazał nam tata Pii, który na co dzień jest jej trenerem.
Jarosława Skrzyszowskiego podpytaliśmy również o zbliżające się wielkimi krokami mistrzostwa świata. – Myślę, że córka marzy o... medalu. Ale wiadomo: żeby być na podium najpierw trzeba dotrzeć do finału. Działamy krok po kroku. Jemy małą łyżeczką. W decydującym starcie Pia będzie gotowa i może powalczyć z najlepszymi na świecie – uspokajał. Jak do sprawy podchodzi sama zawodniczka? Oddajemy jej głos:
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Dwa wygrane biegi w Poznaniu robią wrażenie. Jak się czujesz na początku sezonu?
Pia Skrzyszowska: – Nigdy nie zaczęłam sezonu w tak równy sposób. Trzy biegi kończyłam w okolicach 12.80. To dobry prognostyk. Wiem, że osiągając takie rezultaty w każdej chwili forma może mocno wystrzelić. W Poznaniu czułam się o dziwo... zestresowana. W trakcie poprzednich startów w fińskim Turku w ogóle. Potrzebuję rywalizacji. Niestety, falstart w ostatnim biegu lekko wyprowadził mnie z równowagi. W głowie pojawiło się: "Może to znowu ja!?". Na szczęście nie. Poza tym w finale szturchnęłam się z Viktorią Forster. Było kilka zawahań, ale nie będę narzekać.
– Mówisz o stresie, a to nowość w ostatnich miesiącach. Skąd to się wzięło?
– Trudno mi znaleźć jedną przyczynę. W niedzielę rano byłam humorzasta, na rozgrzewce wkurzona. Od czasu do czasu jest to dobre. Nie wiedziałam do końca na czym stoję. Startowałam w polskiej stawce. Byłam ospała. Zależało mi na wygranej. Udało się. Wróciłam z Turku zmęczona, bo start w Finlandii kosztował mnie wiele emocji. Na szczęście jest tak, że gdy stoję na starcie i widzę dziesięć płotków przed sobą, nadal czerpię z tego przyjemność. Strachu brak.
– Gdy okazało się, że w decydującym biegu był falstart serce zaczęło bić szybciej?
– Walczyłam, by wyrzucić z siebie złe emocje. Czułam jednak spięcie mięśni przed drugim wystrzałem. Nie udało się w pełni zrelaksować. Pomyślałam: "Jak mnie ktoś w Polsce zdyskwalifikuje, to się z tym nie zgadzam!". W Turku też wyszłam równo ze strzałem. Nie kłóciłam się. Było już chłodno. Lekko "zesztywniałam". To był pierwszy start, niech mają. W kolejnych sobie na to nie pozwolę.
– Długo czekaliśmy na twój pierwszy występ. Dlaczego?
– Normalnie zaczęłabym miesiąc albo trzy tygodnie wcześniej. Lepiej się nie spieszyć. Potrzebowałam dojść do formy. Jestem w niej. Nie wiedziałam, jak zacznę sezon. Jestem zaskoczona, że biegam tak równo. Tęskniłam. Patrzyłam na starty dziewczyn i chciałam z nimi rywalizować.
– Najlepsze jeszcze przed tobą?
– Zdecydowanie. Już pojawiały się pytania: kiedy życiówka? Spokojnie. Mistrzostwa świata są w połowie sierpnia. Nie chcę się spieszyć. Najwyższą formę zachowam na Węgry. Teraz czuję się swobodnie na płotkach. Przede mną DME i dwie Diamentowe Ligi. Sprawdzę się z mocniejszymi konkurentkami. Poczuję motywację do ścigania.
– Pojawiło się dużo zmian w trakcie przygotowań?
– Było mniej biegania na płotkach i mniej sprintu. Pojawiło się więcej rowerka stacjonarnego. Co najmniej raz w tygodniu pojawiał się taki trening. Robiłam ćwiczenia na szybkość rytmową. Jestem dużo lepiej przygotowana pod starty na płotkach. Wzmocniłam się siłowo. Mam silniejsze stopy i "dwójki". Są już tak mocne, że chyba nic ich nie złamie.
– Rekordy na treningach już padają?
– Pojawiały się "życiówki" w różnych płotkarskich elementach. Są już przejawy dobrych płotków. Tata mierzył mi czas w pierwszym starcie. Mówił, że start jest do poprawy. Muszę ponownie odnaleźć dobre wyjście z bloków. To mój duży atut. Trener przed startem nie używa wyrażeń z "nie". Woli powiedzieć: "Zrób to lepiej". Nie ma negatywnej energii.
– Świat ma się obawiać Pii?
– Tak. To przedsmak przed olimpijskim rokiem. Wtedy nie chcę zaczynać od wyników 12.80. Chciałabym szybciej. Poza tym koleguję się z rywalkami z reszty świata. Często wychodzimy na kawę. Spędzamy wspólnie czas. Cieszę się, że mogłam wrócić do tego towarzystwa. Brakowało mi dziewczyn. Rywalizacja między nami ma miejsce tylko na stadionach.
– Czego oczekujesz po starcie w mistrzostwach świata?
– W poprzednim roku byłam "jedynie" dziesiąta. W tym roku wiem, że trzeba będzie biegać około 12.50. Medal może gwarantować czas w granicach rekordu Polski albo szybciej. Jestem pozytywnie nastawiona. Finał jest realny.
– Na jaki wynik cię stać?
– Przed rokiem nieźle wyśrubowałem najlepszy wynik w karierze (12.51 – przyp. red.). Nie tak łatwo od razu zbliżać się do takich rezultatów. Marzy mi się rekord Polski (12.36 Grażyny Rabsztyn – przyp. red.). W tym roku nie obiecuję, chyba że wszystko się idealnie ułoży. To cel na 2024 rok.