Natalia Kaczmarek ma za sobą znakomite występy. Ostatnie pokłady energii przekieruje na start w finale Diamentowej Ligi w Eugene. – Trochę spadła motywacja. Nadal utrzymuję formę, ale wątpię, że będzie życiowa – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL – Na początku września wzięłaś udział w biegu na 500 metrów. Ustanowiłaś najlepszy wynik w historii kraju – 1.07.18. Byłaś zaskoczona?
Natalia Kaczmarek: – Wiedziałam, że taki rezultat jest w zasięgu. Biegałam jeszcze szybciej na treningach. Wiadomo, ćwiczenia to jedno. Start – drugie. Koniec końców okazało się, że 500 metrów nie jest takie straszne jak 400. Udało się.
– W dniach 16-17 września zostanie przeprowadzony finał Diamentowej Ligi w Eugene (USA – przyp. red.). Mamy się nastawiać na kolejny znakomity wynik?
– Motywacja trochę spadła. Nadal utrzymuję formę, ale wątpię, że będzie życiowa. Najlepsze wyniki raczej za mną. Nastawiam się na rezultat nieco ponad 50 sekund. Stać mnie na walkę z czołówką. Nie da się cały rok utrzymać najwyższej dyspozycji. Reszta świata też może biegać wolniej. Fajnie byłoby ponownie zaprezentować poziom z mistrzostw świata.
– Rekord Polski jest w zasięgu (ten należy do Ireny Szewińskiej, 49.28 – przyp. red)?
– Musiałyby być znakomite warunki. Jeśli by się udało, to będę bardzo zaskoczona. Jeszcze raz powtórzę: motywacja po kluczowym występie w 2023 roku jest mniejsza. Do kolejnych występów podchodzę na luzie. Być może to jest recepta na sukces. Bieganie bez presji często daje bardzo dobre rezultaty.
– Po czasie dotarło do ciebie, co udało się osiągnąć w Budapeszcie?
– Jest trochę spokojniej, chociaż cały czas coś się dzieje. Nie da się zapomnieć o takim momencie. Szukałam spokoju, by ochłonąć. Potrzebowałam czasu dla samej siebie. Nadal jest go zbyt mało. Powoli oswajam się ze srebrnym medalem.
– Zagraniczne wakacje z Konradem Bukowieckim (narzeczony – przyp. red.) już zaplanowane?
– Oj, nie. Nie będzie na to czasu. Zostaniemy tym razem w domu. Odpoczniemy od wyjazdów. Tego mam na tę chwilę najbardziej dość. Życie na walizkach męczy. Jest wyjazd za wyjazdem, spotkanie za spotkaniem. W domu jestem gościem. Wolę zregenerować się w ciszy. A czeka mnie jeszcze wylot to Eugene. Jeśli mówimy o jakimś dalszym wyjeździe to może w listopadzie, o ile w ogóle nam się zachce.
– Jak to robisz, że mimo ogromnych sukcesów pozostajesz bardzo spokojna?
– Często dostaję to pytanie, ale nadal nie umiem na nie odpowiedzieć...
– Masz kontakt z psychologiem?
– Jesteśmy w kontakcie. Jeśli mam potrzebę – rozmawiamy. Nie są to cykliczne spotkania. Dużo pracuję nad psychiką w pojedynkę. Staram się wyciszać. Nie chcę się bodźcować poza występami. Nie jest łatwo, bo świat jest bardzo szybki. Póki co wychodzi mi to.
– Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka mówiła wprost, że w Budapeszcie czuła, iż dziennikarze robią sztafecie pod górkę i nie dają szans na powodzenie. W tobie też siedziały negatywne emocje?
– Nie. Nauczona doświadczeniem bardzo odcięłam się od mediów. Przed finałam nic nie czytałam. Jeśli już zerkałam w internet to nie w sport. Unikałam postów dotyczących lekkiej atletyki. Zupełnie mi to niepotrzebne. To źle działa na psychikę. Nie chcę się przejmować tym, że ktoś coś o mnie napisał. Nie nakręcam się negatywnie. Mimo wszystko przykro, że dużo osób podobno w nas wątpiło.
– Kibice i eksperci byli zdziwieni, gdy potwierdziłaś, że odpuszczasz sezon halowy...
– Powtarzałam to od pół roku. Chyba nie wszyscy mnie dokładnie słuchają. Musiałam to powiedzieć raz i konkretnie. Nie jestem dobrze zbudowana pod starty w hali. Źle się w nich czuję. W roku olimpijskim po prostu nie będę chciała ryzykować potencjalnych urazów. Poza tym czeka nas bardzo trudny sezon, który zacznie się w maju. Wezmę udział w mistrzostwach świata sztafet. Są one bezpośrednią kwalifikacją sztafet na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Musimy być dobrze przygotowane. Potem dojdą jeszcze mistrzostwa kraju i Europy. Będzie co robić.
– Intensywność treningów w zimie będzie mniejsza?
– Nic z tego. Jest nawet szansa, że wystartuję w trakcie sezonu halowego na dworze – w ciepłych krajach. Zobaczę, gdzie polecimy na zgrupowania. Dobrze byłoby mieć taki przerywnik. Wolę biegać, niż trenować.
– Właśnie dzięki mozolnym i ciężkim treningom pojawiasz się na podiach najważniejszych imprez. Da się przyzwyczaić do medali?
– Szafki jeszcze się od nich nie uginają. Każdy z nich to osobna historia. Zawsze cieszę się tak samo. Nie powiedziałabym, że jestem przyzwyczajona do sukcesów. Nadal mam duże ambicje.
– W Paryżu dołożysz kolejny krążek do kolekcji?
– Chciałabym być w finale biegu indywidualnego. Jeśli utrzymam aktualną dyspozycję, to wiem, że stać mnie na to. Chciałabym również powtórzyć sukces ze sztafetami. Będzie o to trudno, ale wierzę, iż się zmobilizujemy i powalczymy o podium!