| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Dawid Konarski to mistrz świata w siatkówce z 2014 i 2018 roku. Od sezonu 2023/2024 występuje w PGE Skrze Bełchatów. Ostatnio pojawiły się pogłoski, że przedłużył umowę z klubem. Czy to prawda? Na to pytanie odpowiada w TVPSPORT.PL.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Kiedy dowiedziałam się, że przechodzisz do Bełchatowa, pomyślałam, że to trochę szalony pomysł. Co przekonało cię do tego, żeby tam grać?
Dawid Konarski: – Złożyło się na to kilka czynników. Śledziłem, jak wyglądała sytuacja w Bełchatowie – nawet bardziej organizacyjnie niż w tabeli. Byłem też w kontakcie z Grzegorzem Łomaczem i Mateuszem Bieńkiem, więc wiedziałem mniej więcej, co dzieje się w klubie.
Pod koniec sezonu, kiedy graliśmy ostatnie mecze z Aluron CMC Warta Zawiercie, doszły mnie słuchy, że Karol Butryn przechodzi do naszego klubu. Miałem ważny kontrakt na kolejny rok. Mogłem oczywiście zostać w drużynie, ale stwierdziłem, że czuję się bardzo dobrze fizycznie. Trener Michał Winiarski w tamtym okresie nie był w stanie mi powiedzieć, czy będziemy grali pół na pół, czy będę grał więcej ja, czy Karol. Jednocześnie pojawiła się opcja występowania w drużynie z Bełchatowa.
Pod koniec maja sytuacja w tamtym klubie była spokojniejsza niż to, co działo się w trakcie sezonu. Pojawiła się gwarancja, że będzie stabilny organizacyjnie oraz finansowo. Wiedziałem, że w świetle tego, co się tam wcześniej działo, transfer jest obarczony pewnym ryzykiem, jednak po rozmowach z Grześkiem zobaczyłem, że wszystko tam zaczyna mieć ręce i nogi.
Do tej pory wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Z biegiem czasu moja decyzja okazała się właściwa. Fizycznie czuję się bardzo dobrze, cały czas chcę być na boisku, więc sądzę, że ze sportowego punktu widzenia był to odpowiedni krok. Gram cały czas, jako drużyna prezentujemy się coraz lepiej.
– Sprawiasz wrażenie wyluzowanej osoby. Kwestię transferu Karola Butryna do twojego ówczesnego klubu przyjąłeś "na miękko"?
– Przyjąłem ją dość spokojnie. Miałem też czas, żeby to przetrawić, ponieważ plotki pojawiły się już wcześniej. Początkowo mówiono, że być może ktoś będzie ściągnięty na atak, a następnie było to negowane. Był nawet okres, w którym menedżer potwierdzał, że w klubie zostaję ja z Dulą [Dawidem Dulskim – przyp. red.]. Finalnie żaden z nas nie jest już w Zawierciu.
Mimo wszystko nie panikowałem, ponieważ miałem ważny kontrakt. Mogłem zostać w tamtej drużynie. Zapewne czułbym się dużo gorzej, gdybym nie miał umowy i zarząd pod koniec maja powiedziałby mi, że nie będzie dla mnie pracy. Rynkowo byłby to bowiem już bardzo późny termin. Całe szczęście dogadaliśmy się i rozstaliśmy w dobrych relacjach. Nie ma złości czy wrogości. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że gdy Uros Kovacević odejdzie z zespołu, to i Miguelowi Tavaresowi będzie się lepiej grało, co widać w tym sezonie. Stało się, jak się stało. Nie rozpamiętywałem tego długo.
– Patrząc na to, co "narosło" dookoła PGE Skry Bełchatów pod koniec poprzedniego sezonu, spodziewałeś się po przyjeździe do Bełchatowa zgliszcz i płonących stosów, czy tego, że wszystko będzie w porządku? Po rewolucji został jakiś ślad?
– Nowy zarząd uwinął się z robotą. Pewnie okres wakacyjny był trudny, ale kiedy przyjechałem do Bełchatowa zastałem torbę ze sprzętem na swoim miejscu, szatnię gotową, piłki napompowane, boisko i halę do dyspozycji. Trenerzy byli gotowi do pracy i wszystko wyglądało, jak w normalnym klubie, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. Prezesi na początku nas przywitali i zaczęliśmy pracować.
– A wypłaty?
– Nie ukrywam, że wyczekiwało się tej pierwszej czy drugiej, bo to jednak dość istotny element. Wiedziałem też, że w poprzednim sezonie przez kilka miesięcy koledzy nie dostawali wynagrodzenia. To nie była zbyt przyjemna sytuacja, szczególnie, że znali zapewnienia poprzedniego zarządu, że pieniądze będą, a ostatecznie i tak był z nimi problem.
Finalnie przyjeżdżając do Bełchatowa trafiłem do profesjonalnego klubu, który stara się realizować wszystkie założenia, które ustaliliśmy przed sezonem. Skra wraca na właściwe tory.
– Jaki cel ustaliliście z Andreą Gardinim?
– To może się wydać oklepane, ale chcieliśmy podchodzić od każdego spotkania, jak do najważniejszego starcia w sezonie. Chcieliśmy dostać się do play-off, a później zobaczyć, co uda nam się tam nabroić. Przy nowej formule rozgrywania starć, w tej fazie wszystko może się zdarzyć. Będąc w tej ósemce i mając dobrą dyspozycję fizyczną, można zrobić psikusa każdej drużynie. To był nasz cel podstawowy. Maksimum? Być jak najwyżej w tabeli. Patrzymy na wszystko z chłodnymi głowami i choć jako sportowcy chcielibyśmy zagrać w finale, to każdy do tego podchodzi rozsądnie. Nie ma między nami pompowania balonika, nawet jeśli gramy coraz lepiej.
– To wyjątkowy sezon pod względem kwestii zdrowotnych i tego jak rzucają się one cieniem na drużyny. Jakbyś ocenił waszą sytuację pod tym kątem?
– Po pierwsze mamy dwunastu nowych zawodników w drużynie, więc doszło do rewolucji w składzie. Wiedzieliśmy, że będziemy potrzebować trochę czasu i większej liczby spotkań, żeby się zgrać i poznać jeden drugiego. Mateusz Milka był przygotowywany do tego, że będzie postacią grającą w szóstce. Z powodów zdrowotnych jednak wypadł. Do tego doszedł przedłużający się powrót na boisko Łukasza Wiśniewskiego przez drobniejsze urazy w trakcie sezonu przygotowawczego. Mamy już osiemnastą kolejkę, a pierwsze prognozy wskazywały, że dołączy na drugą, trzecią. To również nie ułatwiło nam życia.
Nasz skład nie jest aż tak szeroki, a przy kolejnych urazach nie było nam łatwo wygrywać. Całe szczęście Wiśnia trenuje już na pełnych obrotach, więc być może niedługo zobaczymy go również na boisku w większym wymiarze. Mieliśmy momenty fizyczne troszeczkę słabsze, ale jakoś daliśmy radę.
– Wystarcza ci procent odpowiedzialności, który teraz jest w twoich rękach? Czy jeszcze żal z powodu kadry pozostał?
– Temat reprezentacji w głowie zamknąłem. Jeżeli jednak pan trener Grbić zadzwoni i powie, że czeka na mnie w Paryżu, pochylę się nad tą ofertą (śmiech). A tak poważnie, nie zaprzątam sobie tym głowy.
Co do odpowiedzialności w klubie, to po poprzednim sezonie nauczyłem się, że najważniejsze są potrzeby drużyny. Zawsze jej dobro stawiałem na pierwszym miejscu. Jeżeli trzeba atakować pięć razy w secie, to schowam dumę do kieszeni i sobie z tym poradzę. Jeżeli wygrywamy – mogę atakować pięć razy, niech błyszczą inni, bo najważniejszy jest wynik zespołu.
Jeśli jednak trzeba atakować piętnastokrotnie w secie, to z chęcią biorę to na klatę i staram się wywiązać z tego jak najlepiej. Tak jak wspomniałem, dobrze czuję się fizycznie, więc to klucz do tego, że na boisku zawsze jest mi fajnie i gra sprawia mi cały czas dużo radości. Poza tym z Grzesiem znamy się już kopę lat.
Choć dotąd nie graliśmy razem w klubie, to "przecinaliśmy się" w kadrze. Przy przejściu do Sky dużym plusem było doświadczenie Gregora. To gracz z najwyższej półki, więc nie było problemu, żeby szybko się zgrać.
– Ostatnio włoski dziennikarz, Gian Luca Pasini, napisał o tym, że kontrakty twój, Grzesika i Benjamina Dieza zostały przedłużone. Z drugiej strony usłyszałam, że na razie przedłużony ma tylko Grzesiek. Czy możesz jakkolwiek się odnieść do swojej przyszłości?
– A ten Pasini ma Twittera, bo może go zacznę obserwować....
– Ponoć jest.
– Myślałem, że to Fabrizio Romano siatkówki (śmiech). Co do mojej przyszłości, to rozmawiamy ze Skrą, jesteśmy blisko porozumienia, ale jeszcze nie podpisaliśmy kontraktu.
Czytaj również:
– Triumfator LM w kryzysie. Trudne zadanie nowego trenera
– Na święta dał Śliwce... znicz. Gwiazda ZAKSY mówi, czym zaskoczyła go Polska
– Obrzydliwe wiadomości do polskiej siatkarki. "To, co zrobił, jest karalne"