| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Rzut karny dla Pogoni Szczecin i czerwona kartka dla bramkarza Radomiaka Gabriela Kobylaka za uderzenie kolanem w szczękę Eftimiosa Koulourisa to decyzje absolutnie prawidłowe. To świetne przykłady dla wszystkich sędziów i przestroga dla innych bramkarzy.
Ta sytuacja zdarzyła się w 31. minucie meczu, gdy Radomiak przegrywał już z Pogonią 0:1. Do piłki spadającej w polu bramkowym Radomiaka biegli właśnie Eftimios Koulouris i Gabriel Kobylak. W walce o górną piłkę zawodnik Pogoni nie miał dużych szans, bo bramkarz Radomiaka mógł wyskoczyć i złapać piłkę wysoko ponad głową rywala. Zrobił to, ale wyskakując uniósł lewą nogę kierując ją kolanem w stronę głowy Koulourisa. Trafił go prosto w szczękę.
Sędzia wideo Szymon Marciniak powiadomił o tym sędziego głównego Pawła Malca, który po analizie sytuacji na monitorze ustawionym obok boiska postanowił podyktować rzut karny i ukarać Kobylaka czerwoną kartką. Bez najmniejszych wątpliwości: to decyzja znakomita i bardzo ważna – nie tylko dla tego meczu, lecz również dla wszystkich bramkarzy w Polsce. Bo tak, jak postąpił w tej akcji Kobylak, grać po prostu nie wolno. To już nie te czasy, kiedy podobne zachowania bramkarzy były traktowane jako ich nieformalnie dozwolona ochrona przed zderzeniem z napastnikiem. Sędziowie już na to nie przymykają oczu i raczej nie będą, przynajmniej ci dobrze wyszkoleni.
Kobylak miał ogromne pretensje do sędziów, ale powinien je raczej kierować do tych trenerów, którzy nauczyli go tak interweniować, albo ewentualnie do tych trenerów, którzy nie powiadomili go, że tak bramkarze postępować nie mogą.
Po pierwsze: pole bramkowa nie jest polem, w którym bramkarzowi wolno więcej, ani nie jest polem, w którym bramkarz byłby jakoś specjalnie chroniony. Pole bramkowe nazywa się tak tylko dlatego, że jest to część boiska, gdzie należy położyć piłkę, aby wykonać rzut od bramki, czyli tak zwaną „piątkę”. To jest cała „tajemnica” pola bramkowego.
Po drugie: takie interwencje – czyli wyskok i uderzenie rywala kolanem w szczękę, w twarz czy jakąkolwiek inną część głowy – są poważnym rażącym faulem i są tak samo niebezpieczne dla zdrowia lub życia rywala na całym boisku. Dlatego taki faul byłby ukarany czerwoną kartką – a przynajmniej powinien być ukarany – w każdym miejscu boiska. Oczywiście w przypadku popełnienia faulu poza polem karnym sędzia podyktowałby rzut wolny, a nie karny.
Zdarzenie z Kobylakiem potwierdza, że nawet w klubach Ekstraklasy trenerzy i piłkarze nie szkolą się regularnie z aktualnych „Przepisów gry”, ani nie wyciągają odpowiednich wniosków ze zmian w interpretacjach przepisów, ani nawet z poprzednich głośnych sytuacji w meczach Ekstraklasy (sic!), które przecież powinni oglądać i które powinny być dla nich przestrogą.
Jesienią najgłośniejsza była sytuacja z meczu Śląsk Wrocław – Ruch Chorzów, w którym sędzia Paweł Raczkowski słusznie podyktował rzut karny dla Ruchu za to, że bramkarz Śląska Rafał Leszczyński wyskoczył do piłki, odbił ją, a następnie siłą rozpędu wpadł na Daniela Szczepana. Faul Leszczyńskiego był nierozważny, więc arbiter pokazał mu żółtą kartkę. Raczkowski był wtedy krytykowany, ale wytłumaczyliśmy tę decyzję w TVPSPORT.PL w artykule pt. „Sędzia Paweł Raczkowski udzielił lekcji bramkarzom i sędziom. Kiedyś nie odgwizdywano takich fauli”.
Najwyraźniej Kobylak i jego trenerzy nie przeczytali tego tekstu lub go zignorowali. Po faulu Kobylaka osłabiony Radomiak stracił bramkarza, drugiego gola i przegrał na własnym boisku z Pogonią 0:4. Przegrałby być może jeszcze wyżej, ale w drugiej połowie piłkarze gości długimi fragmentami grali już na utrzymanie wyniku, jakby oszczędzając siły na następny mecz.