| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Norbert Huber to wyróżniający się w PlusLidze środkowy. Jego gra była jednym z istotnych czynników awansu Jastrzębskiego Węgla do półfinału Ligi Mistrzów. W TVPSPORT.PL zdradził szczegóły przedłużenia kontraktu z mistrzem Polski i opowiedział o kulisach rywalizacji z Gas Sales Piacenza.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Po tym, co polscy kibice przeżyli z ZAKSĄ w tym sezonie i tym, jak pożegnała się z Ligą Mistrzów, zostaliście się naszą "latarnią nadziei" na to, żeby znów osiągnąć sukces w LM. Pierwszy mecz ćwierćfinału to był tie-break na waszą niekorzyść. Jakie nastawienie starał się wypracować Marcelo Mendez przed rewanżem u siebie?
Norbert Huber: – Nie odczuwamy presji związanej z tym, że jesteśmy "latarnią". Po pierwszym meczu nie mieliśmy żadnych złych myśli. Wydaje mi się, że wszyscy, a już na pewno większość z nas, uważała wspomniany wynik za bardzo dobry. W kontekście sportowym po prostu musieliśmy dalej wygrać mecz. W mentalnym, uważam, że nie roztrząsaliśmy, że łatwiej byłoby nam, gdybyśmy na wyjeździe wygrali 3:0 lub 3:1. Dobrze się złożyło, że do ostatniej chwili mieliśmy świadomość, że musimy zagrać dwa mecze równo, by awansować.
To się nie zmieni w półfinale. Nie możemy się oglądać na to, ile setów da nam finał, a ile nie. Na tym etapie nie ma przypadkowych drużyn i decydują niuanse. Wielkim atutem będzie jednak nasza hala. Będziemy starali się go jak najlepiej wykorzystać, bo to naprawdę wielka broń. Wiemy też, jaka drużyna się z nami zmierzy i trener na pewno powie, że musimy być gotowi na batalię, ponieważ rywale będą grali bardzo dobrze i mądrze.
Zdradzę tylko, że trener przed ćwierćfinałem powiedział, żebyśmy się dobrze bawili, grali odważnie, cieszyli się grą, a Ryan [Sclater – przyp. red.] po okrzyku dodał: "I wygrajmy". Posłuchaliśmy go.
– Jakie myśli miałeś w trzecim secie, kiedy wyszliście na bardzo wysokie prowadzenie, a w końcówce zrobiło się gorąco? Co pomogło wam uspokoić nerwy, emocje czy cokolwiek, co się tam działo?
– Siedząc na chwilę na ławce, powiedziałem do Bogdana Szczebaka, że 19:12 to niebezpieczny wynik. Później przy 20:13 pomyślałem, że to może być set imienia ZAKSY. Kiedy na tablicy wyników pojawiło się 20:16, wydawało mi się, że poziom hałasu w hali spadł o jedną dziesiątą decybela. Złapałem się na myśli: "O, zaraz może być nieciekawie". Zrobiło się 21:20. Całe szczęście pojawił się błysk geniuszu Tomasza Fornala w polu serwisowym i zaczęliśmy odbierać rywalom punkty. Dowieźliśmy ten mecz w trzech setach na swoją korzyść.
Wydaje mi się, że było to bardzo fajne spotkanie dla kibiców, miłe dla oka. Zagraliśmy jak jeden organizm, który na każdego oddziaływał i każdy wiedział, co ma zrobić. Pomimo różnych rzeczy, które nas spotykają i przeciwności losu, nadal jesteśmy silną drużyną. Nikt nie może nam zarzucić braku woli walki i umiejętności. Nawet zdrowie tego nie odbiera.
– Co do zdrowia, to na kilkanaście godzin przed spotkaniem wszyscy zastanawiali się, czy Benjamin Toniutti radę zagrać w związku z problemami, które się u niego pojawiły. Czy miałeś w tej kwestii spokój, czy się martwiłeś?
– Myślę, że od poprzedniego spotkania był plan na Bena i został on zrealizowany tak, aby wyszedł na ćwierćfinałowy mecz i grał niezależnie od stylu. Uważam, że taka osoba jak on jest nam potrzebna nawet tylko do tego, żeby była na boisku, i żeby wystawiać piłkę, nie biegnąc, nie skacząc a stojąc.
Mimo tego, że za dwa dni gramy Puchar Polski, półfinał, a dzień później potencjalny finał, nie narzucamy na niego presji. Chcemy, żeby był zdrowy i świadomie ocenił swój potencjał fizyczny. Według mnie ma w tej chwili wolną rękę. Nikt od niego niczego nie oczekuje.
– Wspomniałeś o waszym rywalu w półfinale. Wydaje się, przynajmniej na papierze, że dobrze trafiliście w tej kwestii, szczególnie, że w środę awansował dopiero po złotym secie. Mecz z Las Palmas pokazał, że Ziraat Ankara ma swoje problemy, prawda?
– Widziałem w pomeczowych statystykach, że rywale z Turcji występowali bez Matthew Andersona. Nie zmienia to faktu, że na tym etapie sezonu każda drużyna ma swoje problemy i tak intensywna rywalizacja powoduje, że pewne kwestie wychodzą na światło dzienne. Mecz meczowi nierówny, ale spodziewam się, że półfinałowa rywalizacja będzie ciekawa i liczę, że hala w Jastrzębiu-Zdroju wypełni się tak jak w środę. Atmosfera była turbo kosmiczna i chciałbym w takim otoczeniu bić się o finał Ligi Mistrzów. Niektórzy z nas wiedzą, jakie to uczucie grać tego typu spotkanie. Dla takiego jednego dnia warto poświęcać się cały sezon.
– Oficjalnie ogłoszono, że zostajesz w Jastrzębskim Węglu. Co stało za twoją decyzją?
– Do podjęcia tej decyzji potrzebowałem uzyskania informacji na temat tego, kto będzie ze mną współpracował w przyszłym sezonie, kto będzie grał obok mnie i stanowił o sile Jastrzębskiego Węgla. Kiedy otrzymałem te informacje, dałem słowo panu prezesowi i przedłużyliśmy kontrakt.
– Nie uwierzę, że nie odzywało się do ciebie mnóstwo przedstawicieli różnych lig. Pewnie z Turcji, pewnie z Azji, pewnie z Włoch. Tak było?
– Po raz kolejny miałem bardzo dobrą ofertę z Włoch. Zadecydowało kilkadziesiąt godzin. Powiedziałem chłopakom, że zostanę i takie słowo dałem też prezesowi. Cieszę się jednak, że było mną aż takie zainteresowanie. W następnym sezonie będę równie mocno i dobrze pracował, aby go nie stracić.
– Czy ta oferta była, tak jak słyszałam, z Sir Susa Vim Perugia?
– (śmiech) Pomidor!
Czytaj również:
– Polka w sportowym "gwiazdozbiorze". Kiedy wróci do gry?
– Lista, która niepokoi Grbicia. Chodzi o kluczowych siatkarzy
– Medalistka LN o kadrze: nie zmienia się tego, co się sprawdza