Kłopoty zdrowotne nie opuszczają Konrada Bukowieckiego. Kulomiot nadal nie zaleczył urazu łokcia. Trenuje z bólem. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o postępach w przygotowaniach do najważniejszych imprez w 2024 roku.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Zacznę od tematu najważniejszego – zdrowia. Nadal walczysz z bólem?
Konrad Bukowiecki: – Jest lepiej. Liczę, że ten stan będzie się utrzymywał, a nawet poprawiał. Nadal chodzi przede wszystkim o kłopoty z łokciem. Czuję, że cały czas nie jestem w pełni sprawny. Na szczęście widzę progres w stosunku do przygotowań przed sezonem halowym. To, że nie mam więzadeł w kolanie zeszło na dalszy plan. Zapomniałem o tym. Nie odczuwam dyskomfortu. Robię wszystko, co powinienem.
– Wróciłeś do pchania?
– Niedawno zacząłem. Za mną pięć jednostek treningowych, w trakcie których ćwiczyłem technikę. Nie jest tak, że nic mnie nie boli, ale walczę.
– Przyzwyczaiłeś nas do tego, że rywalizujesz z bólem. Dosłownie i w przenośni.
– Niestety. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Nie mam już drugiej opcji. Inaczej musiałbym odpuścić sport w pełni. Cały czas próbuję zaleczać urazy.
Czytaj też: Olimpijczyk z Tokio przerywa karierę. Wybrał bycie saperem
– Ile razy w tygodniu bywasz w gabinetach lekarskich?
– Na dobrą sprawę codziennie wykonywałem czynności, które miały na celu jak najszybsze zregenerowanie łokcia. Po powrocie z obozu z RPA bywało, że dwa pojawiałem się u specjalistów dwa razy w tygodniu. Za mną dużo rehabilitacji. Nie był to łatwy czas.
– Nie brałeś udziału w halowych mistrzostwach świata. Jak wykorzystałeś ten czas?
– Nie leżałem brzuchem do góry. Ciężko pracowałem. Widać tego efekty. Czuję się bardzo dobrze siłowo i motorycznie. Pobiłem kilka życiówek na siłowni. Do niektórych się zbliżyłem. Po powrocie do pchania wygląda to obiecująco. Cieszę się, że w ogóle mogę to robić. Długo za tym tęskniłem. Wcześniej kręciłem się w kole "na sucho". Gdy doszła kula ważąca 7,26 kilograma sytuacja nieco się zmieniła. Nie jest tak, że uczę się dyscypliny na nowo. Nie straciłem czucia. Wydaje mi się, że wykorzystałem najlepiej jak mogłem czas, w którym nie było mi dane trenować.
– Po perturbacjach zdrowotnych, które przeżyłeś coś cię jeszcze dziwi w zawodowym sporcie?
– Chcę przede wszystkim wrócić na poziom, do którego przyzwyczaiłem kibiców. Jeśli będę zdrowy, będzie to możliwe. Teraz mogę już wyciągać wniosku z podejmowanych wcześniej decyzji. To, że nie zrobiłem zabiegu na kolano, było strzałem w "10". Najnowsze badania pokazują, że rehabilitacja po rekonstrukcji więzadeł zajmuje około 12 miesięcy. Gdybym poddał się operacji w marcu 2023 roku dopiero wracałbym do sprawności. Stracił bym bardzo dużo czasu.
– Igrzyska olimpijskie zbliżają się wielkimi krokami. Ekscytacja rośnie?
– Zdecydowanie! Bardzo szybko się to dzieje. Zmagania w Tokio były trzy lata temu. Wcześniej po zmaganiach w Rio de Janeiro czekaliśmy pięć lat. Da się odczuć te zmiany w harmonogramie startów. Nie chcę jednak narzekać. Powtórzę się: chcę być w pełni zdrowy.
– Co cię zadowoli?
– Zacznę od kwalifikacji olimpijskiej. Nadal jej nie mam. Przez urazy straciłem wiele występów. W ogóle wypadłem z rankingu. Jedyny plus tej sytuacji to fakt, że ostatnie rankingowe zmagania zakończyłem z wynikiem około 19,20 metra. Nie będzie mi zatem trudno poprawić tej odległości. Nie martwię się mocno, że może zabraknąć mnie w Paryżu. Mam duże ambicje. Potrzebuję występów. Rywale nie śpią. Również będą się poprawiać.
– Kiedy pierwszy start po długiej przerwie?
– Najpierw czeka mnie jeszcze zgrupowanie w RPA, do którego niebawem dotrę. Pierwszy start – wstępnie – mam zaplanowany na 18 maja w trakcie Memoriału Janusza Kusocińskiego. Potem, bardzo wcześnie, zaczynają się mistrzostwa Europy w Rzymie (7-12 czerwca). Nie ukrywam, że czas będzie działał na moją korzyść. Jeszcze nie określam się w 100 procentach czy pojawię się we Włoszech. Wolę oceniać dyspozycję po osiąganych rezultatach. Wróżenie z fusów niewiele daje.
– Myślisz o rekordzie życiowym (aktualny to 22,25 metra z 14 września 2019 roku – przyp. red.) albo medalach najważniejszych imprez?
– Spokojnie. Po kontuzji wraca się bardzo trudno. Nie mówiąc już o powrocie do życiowej dyspozycji. Nie będę narzucał na siebie ogromnej presji. Chcę stopniowo zyskiwać odległości. Wolę najpierw pchnąć 20 metrów, nie myśleć o 22.
– Na koniec trochę prywaty. Jak często widujesz się ostatnio z narzeczoną – Natalią Kaczmarek?
– Możliwości są ograniczone. Będziemy się widzieli tylko kilka dni w RPA. W domu to niemal niemożliwe. Potem Natalia wylatuje na Bahamy, do Chin i do Miami. Przed nią bardzo intensywne miesiące. Impreza w Paryżu jest kluczowa. Kładzie na nią wszystkie siły. Oprócz indywidualnego występu chce pomóc koleżankom w sztafecie. Liczę, że wytrzyma wysokie tempo.
– Jest czas, by myśleć o planowaniu wesela?
– Na bieżąco planujemy najważniejsze kwestie. Czas na świętowanie jeszcze przyjdzie!