W marcu 2025 roku w USA zobaczymy nowy rodzaj zawodów lekkoatletycznych. Seria Duael Track, której powstanie ogłoszono, ma wyłonić najlepszych biegaczy w formule wyścigów jeden na jeden, w systemie play off. Jeżeli pomysł chwyci, oprócz sprinterów na 100 metrów wystąpią też średniodystansowcy. Brzmi nieźle – świeżo i tiktokowo. Ale rodzą się pytania.
Sensacja. Kolejna polska lekkoatletka zmienia trenera. Po takim wyzwaniu!
To problem, który mają nie tylko w USA, ale i całej lekkoatletyce: że poza odsetkiem zagorzałych fanów dyscyplina uznawana za piękną i klasyczną pojawia się na agendzie najczęściej raz w roku – w terminie, gdy gdzieś odbywają się albo igrzyska olimpijskie, albo mistrzostwa świata. Wprawdzie Diamentowa Liga próbuje być cyklem i pociągać tłumy, to jednak mało kto rozumie, o co właściwie w niej chodzi, jak się punktuje, a jeśli nazwa przedostaje się do szerszej świadomości, to z uwagi na padające wyniki. I często to organizator, który ma już wcześniej mityng, ale wprowadzi go do kalendarza DL, zbiera największy splendor. W tym, co World Athletics chciałaby uczynić oknem wystawowym, nadal brakuje serialowości – choćby takiej, za którą na początku XXI wieku Polacy pokochali skoki narciarskie.
Ale rynek w USA jest szczególnie trudny, bo tam proporcja popularności lekkoatletów do ich osiągnięć jest szokująco kiepska. Temat powrócił po Paryżu, który dla lekkoatletów z tego państwa – jak zwykle – zakończył się sukcesem. Amerykanie mają wielkie postaci, rekordzistów i złoto, ale jednocześnie brakuje tam gruntu pod to, aby gwiazdy rozwijały skrzydła, a cały sport popłynął z nurtem koniunktury. Przykładowo: gdy w 2022 roku byliśmy w Eugene relacjonować MŚ, to latem w telewizjach sportowych jeden po drugim leciały talk-shows o ruchach transferowych w NBA, MLB, NFL czy NHL. A na informację, że właśnie mają u siebie mistrzostwa w track&field, trafić było prawie cudem.
– Patrząc na charyzmę zawodników i poziom, jaki prezentują, żyjemy w być może najciekawszych czasach tej dyscypliny. I trzeba coś zrobić z tym, żeby to uwydatnić – podkreślał na platformie X Michael Johnson, były rekordzista świata w biegu na 400 m, legenda bieżni.
Możliwe jednak, że sezon 2025 będzie inny. Że przez skostniały kalendarz popłynie nowa fala.
Nowy pomysł na lekkoatletykę: sprint w parach, w formule play off. W USA
Za jedną z takich nadziei stoi sam Johnson, który zebrał 30 mln dolarów i od wiosny rusza z wielkim projektem mityngów – Grand Slam Track. To ma być impreza podzielona na cztery wydarzenia, skupiająca największych z największych. W świeżym formacie, o którym pisaliśmy już na TVPSPORT.PL, z postaciami pokroju Sydney McLaughlin-Levrone, czyli wybitnej płotkarki. Po drugie, na rynek wszedł już we wrześniu Alexis Ohanian, czyli założyciel portalu Reddit, a prywatnie mąż Sereny Williams. W Nowym Jorku, m.in. we współpracy z mistrzynią olimpijską na 200 m i absolwentką Harvardu Gabby Thomas, przeprowadził eksperymentalny mityng Athlos – zawody tylko dla kobiet, w których poza dużymi pieniędzmi wkrótce również mają pojawić się duże wyniki i uwaga mediów. Debiut wypadł nieźle, ale półtora miesiąca po Paryżu nie miały tam prawa paść wyniki, które rozbiłyby bank.
Trzecim graczem na tym rynku będzie wkrótce impreza pod nazwą Duael Track.
To inicjatywa, w której na jednym mityngu będzie odbywała się tylko jedna konkurencja – bieg na 100 m, a jeśli wszystko się uda, to później również bieg na milę. Założenie jest takie, aby naraz na bieżni występowało tylko dwóch zawodników, którzy mają walczyć jeden na jednego. Wygrany będzie przechodził dalej, według drabinki, aż do finału – tak jak np. w play offach w grach zespołowych, tak uwielbianych przez szerokie grono fanów czy też tenisie. Z tą różnicą, że zawody zamiast kilka tygodni będą trwały chwilę. Albo maksymalnie dwa dni, bo szczegółów na razie nie przedstawiono. Wiadomo jedynie, że pierwsza edycja odbędzie się w marcu w którymś z miast USA. Ale nie wiemy jeszcze, jakiego dokładnie dnia ani na którym stadionie. Ani również kto w ogóle będzie tam występował.
Nie chodzi nawet o pełny stadion. Tylko żeby dać pożywkę bukmacherce
Pewne jest, że będzie to łącznie ośmioro mężczyzn i osiem kobiet. I że za pierwszy event w puli nagród znajdzie się 500 tys. dolarów, co powinno by wystarczającą pokusą do przyjazdu dużych nazwisk.
– Chcemy najlepszych z najlepszych – przekonuje Brandon Wimbush, który w Duael Track dba o partnerstwa strategiczne. Czyli na jego głowie jest m.in., aby dopracować program do potrzeb telewizji i w ogóle jakiejkolwiek to sprzedać. A to konieczne, bo pomysłodawca projektu – Barry Kahn – wprost zasugerował, że to nie pełny stadion jest ich celem. Celem jest możliwość przeprowadzenia transmisji, jak również zakładów na żywo, które zalegalizowano w ostatnim czasie w wielu stanach Ameryki.
– Nie ma w sporcie nic bardziej ekscytującego niż pojedynki jeden na jeden. Ty albo ja, czysta rozrywka – uważa Wimbush.
On, podobnie jak Kahn i jeszcze jeden wspólnik nie mieli niewiele wspólnego z lekkoatletyką jako sportowcy. Po prostu lubili ją oglądać. I podobał im się netfliksowy serial "Sprint".
– To trwa 10 sekund. To jest konkurencja, która wprost odpowiada zapotrzebowaniu współczesnych mediów społecznościowych. Taki pojedynek to gotowa, bez wycinania, rolka na TikToka – mówi.
Brzmi dobrze, ale tylko z gwiazdami. Te mają coraz więcej pokus. I się nie rozdwoją
Nie ma przypadku w tym, że wrześniowe starcie Armanda Duplantisa z Karstenem Warholmem na "setkę" w Zurychu rozeszło się po wszystkich kontynentach. Duael Track opiera się dokładnie na tym samym założeniu marketingowym, tyle że już z profesjonalnymi sprinterami, a nie tyczkarzem i płotkarzem.
Jak się to uda i czy przetrwa? Nie wiadomo, bo tu wątpliwością jest przede wszystkim program. Mając ośmiu zawodników, konieczne będą trzy biegi w jeden wieczór. To teoretycznie możliwe w sprincie, ale czy już na milę? I co robić w przerwach – gdy biegacze mają czas na regenerację? Kto będzie pisał się na takie wyzwanie, które – być może – grozi przeciążeniami i kontuzją? Te pytania na razie zostają bez odpowiedzi. U Ohaniana i w Grand Slam Track też są na razie głównie wielkie wizje. Żeby chwyciło na dłuższą metę, potrzebne są duże budżety i rozgłos marketingowy, a ten zapewnią nie tyle medaliści, co przede wszystkim mocne i rozpoznawalne charaktery. Takim na pewno jest Noah Lyles, tylko że zatrudnienie akurat jego w swoim przedsięwzięciu marzy się każdemu organizatorowi. I to nie jest za darmo, a mowa przecież o tylko jednym zawodniku. W dodatku takim, który poza komercyjnymi zabawami musi jeszcze normalnie trenować, normalnie robić minima i normalnie wystartować we wrześniu w MŚ w Tokio. Zapewne znów na dwóch dystansach plus sztafecie.
Dla kontekstu, wspomniana wcześniej McLaughlin-Levrone w całym sezonie 2024 pojawiła się na bieżni ledwie w ośmiu imprezach. I to już wliczając igrzyska i krajowe eliminacje do składu na nie.
Widz już jest przebodźcowany. Ale i tak ma być tiktokowo
W tym wszystkim jest jeszcze sama Diamentowa Liga i postawa World Athletics. Już teraz widać, że po latach stagnacji w środowisku coś zaczęło się zmieniać, bo ruch z przyznawaniem pieniędzy mistrzom olimpijskim z Paryża – pierwszy taki w dziejach, bez podziału na sporty – daje sugestię kierunku, w jakim ma podążać lekkoatletyka. Co więcej, na wieść o konkurencji ze strony pomysłu Johnsona władze DL (mają 15 mityngów, a GST ma mieć tylko cztery) hucznie ogłosiły drastyczne podniesienie premii – i za mityng kwalifikacyjny, i tym bardziej za wygraną w finale. Ludzie prezydenta WA Sebastiana Coe’a w ostatnich miesiącach poświęcili też mnóstwo czasu nad analizą, co w ich sporcie chwyta, a co być może można by zmarginalizować. I na tej podstawie wymyślili, że w 2026 w Budapeszcie odbędzie się kolejna impreza o wielką kasę, tyle tylko, że w strojach reprezentacyjnych: Ultimate World Championships – dla najwęższej elity zawodników, często w ogóle bez eliminacji ani półfinałów. Ma być szybko, tiktokowo i chwytliwie.
Pytanie tylko, co lekkoatletyce zrobi na dłuższą metę takie nagromadzenie wydarzeń. Zamierzenie wprowadzenia lekkoatletyki na salony i do świadomości częściej niż raz do roku jest słuszne. Ciekawe jest jednak, gdzie znajduje się górny próg uwagi – już dawno przebodźcowanego – widza. I kiedy w tym wiadrze zacznie się coś przelewać. Bo może równie dobrze nie przelać się w ogóle, na czym zyskają wszyscy. Tak czy inaczej – na rynku imprez przetrwają najsilniejsi. Interesujący będzie też dalszy los Diamentowej Ligi, na którą nagle mogą przestać dojeżdżać najlepsi Amerykanie.
Słowem: lekkoatletyka się zmienia. Dla jednych "niestety", a dla drugich "w końcu". Byle tylko niezmienne pozostało to, aby wygrywali ci, którzy skoczą i rzucą najdalej oraz najszybciej pobiegną. Tu udziwnienia nie są mile widziane.