Wim Fissette zaczął współpracę z Igą Świątek. W obszernym wywiadzie dla TVPSPORT.PL belgijski szkoleniowiec mówi o tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegł Polkę, dlaczego pracował jako sprzedawca, jak poradził sobie z trudnym czasem raszynianki po wykryciu w jej organizmie substancji zabronionej i o... relacji z Vitalem Heynenem.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak jest u trenera z językiem polskim?
Wim Fissette: – Dzień po dniu rozpoznaję i rozumiem trochę więcej. Wydaje mi się jednak, że potrzebę jeszcze kilku miesięcy, by mówić więcej.
– Jest pan już w Polsce od jakiegoś czasu. Co było najlepszym i najmilszym, co spotkało pana tu w tym okresie?
– Myślę, że najmilsze było po prostu spacerowanie po mieście, przez piękne parki. Byłem tu już w październiku, kiedy była jesień. Parki miały piękne kolory, a pogoda była ładna. Teraz jest trochę ciemniej. Odkrywam mimo to Stare Miasto, świąteczny rynek. To miły czas w roku.
– Słyszałam, że jest pan dość popularny wśród dziennikarzy i to nie jest pana pierwszy wywiad w ostatnich dniach. Czy przyzwyczaił się już pan do atencji, która związana jest z byciem trenerem Igi Świątek w Polsce?
– Na pewno atencja względem Igi jest duża. To miłe, że dostaje tyle wsparcia od polskich fanów, ale również ze strony mediów. Myślę, że to zawsze dobre dla zawodnika. Prasa może sprawić, że zawodnik stanie się "wielki", a to dobre.
– A jak jest względem pana? Słyszałam, że w Belgii jest pan popularny, ale nie aż tak bardzo, jak moglibyśmy się tego spodziewać.
– Jestem w Tourze od piętnastu lat. Ostatnie dwanaście z nich spędziłem z zagranicznymi zawodniczkami – od Rumunii przez Londyn do Los Angeles. Byłem po trochu wszędzie. Nie zmienia to faktu, że media to część naszej pracy. Teraz, kiedy coaching w czasie meczów jest nieco bardziej dozwolony, przeniesie to nieco więcej uwagi na trenerów. Nie mam z tym problemu.
– Kiedy po raz pierwszy zauważył pan Igę Świątek?
– Zostałem jej przedstawiony w 2018 roku, kiedy wygrała juniorski Wimbledon. Byłem wtedy trenerem Angelique Kerber. Moja zawodniczka zapisała na swoim koncie Wimbledon i została tego wieczoru przedstawiona Idze, młodej, polskiej dziewczynie, która zwyciężyła juniorską odsłonę turnieju. To był pierwszy raz, kiedy ją zobaczyłem. Rzecz jasna "śledziłem" ją i jej pierwsze kroki w Tourze. Widziałem, jak szybko w nim dorastała.
– Czy pamięta pan pierwszy moment, kiedy wprawiła w kłopoty pana zawodniczkę na korcie?
– Pierwszy mecz, który prowadziłem przeciwko niej, miał miejsce w Miami Open. Był to finał z Naomi Osaką. Iga była wtedy najlepszą zawodniczką na świecie. Już samo obserwowanie jej powodowało, że było się pod jej wrażeniem. Wygrała chwilę wcześniej Indian Wells i grała finał w Miami. Było to bardzo imponujące. W tamtym czasie była najlepszą zawodniczką.
– Najwięcej emocji było w starciu z Naomi Osaką na kortach Roland Garros?
– Tak. To było wyjątkowe. Patrząc wstecz, Naomi zawsze miała więcej trudności na mączce. Było naszym wielkim celem, by sprawić, że będzie na niej grała lepiej i zyska na pewności siebie. Być może dzięki temu pewnego dnia mogłaby na tej nawierzchni odnosić sukcesy. W tamtym momencie pojechaliśmy do Paryża i zorientowaliśmy się, że jeśli wygramy pierwszy mecz, to w kolejnej rundzie trafi na Igę. Było to największe wyzwanie w tamtym czasie w kobiecym tenisie – mierzenie się z Igą w Paryżu. Wiedziałem jednak, że Naomi lubi wyzwania.
To był fantastyczny mecz; na razie najlepszy, jaki Naomi zagrała na mączce. To był też dobry show dla kobiecego tenisa. Dwie niesamowite zawodniczki zaprezentowały swój najlepszy tenis. Rzecz jasna bardzo chcieliśmy wygrać to spotkanie, ale z drugiej strony graliśmy z Igą, więc wiedzieliśmy, że wygramy dopiero, jeśli zapiszemy na swoim koncie ostatni punkt. Żeby go zdobyć, trzeba grać swój najlepszy tenis. Kiedy doszło do decydującej fazy, Iga wyszła naprzód i weszła na wyższy poziom.
– Czy Iga była na pana liście zawodniczek, z którymi chce pan pracować?
– Tak, oczywiście. To imponująca zawodniczka, która na dodatek zmieniła kobiecy tenis. Wprowadziła w nim nowe standardy.
– Co zmieniła?
– Żyliśmy w generacji sióstr Williams, zawodniczek mocno uderzających. One "zrzucały" innych tymi zagraniami z kortu. Następnie pojawiła się generacja zmiany, przejściowa, ze świetną Naomi czy Barty. Później doszliśmy do Igi. Wniosła nowy poziom atletyczności w połączeniu ciężkim "spinem", który gra. To jest również zawodniczka, która nie zadowoli się wygraną w jednym turnieju – chce triumfować w kolejnym i kolejnym. Do tego ma umiejętności, by to zrobić i nadążyć za tym mentalnie i fizycznie.
Wcześniejsze pokolenia skupiały się na wielkich turniejach wielkoszlemowych. Reszta traktowana było jako zawody rozgrzewkowe. Iga z kolei wygrywała wszystkie turnieje po kolei. Byłem pod ogromnym wrażeniem, oglądając to, jak grała na dużej intensywności w każdym meczu czy treningu. Taki jej obraz zawsze miałem w głowie. Oczywiście, chciałem być tego częścią pewnego dnia.
– Co jest największym wyzwaniem w pracy z tak dobrą zawodniczką, która osiągnęła już coś przed pracą z panem?
– Wyzwaniem jest ciągłe skupianie się na wyżynach, a nie na porażkach. Te drugie zawsze będą częścią życia sportowca, ale to właśnie wspomniane wyżyny będą definiować karierę. W tenisie niemalże co tydzień ma się okazję wykreować ten "highlight". Nie można więc oczekiwać, że będzie się idealnym każdego dnia. Zawsze przytrafią się dni, kiedy nie będzie się świetnym, a rywal będzie niesamowity. Ważnym jest więc, by utrzymać pozytywne nastawnie, tworzyć wspomniane wyżyny i skoncentrować się na rozwoju. Kiedy ten będzie szedł we właściwym kierunku, rezultaty pójdą za tym automatycznie.
– Poprzedni sezon był dla Igi dobry. Wygrała turniej wielkoszlemowy, więc minione rozgrywki muszą być zaliczone jako takie. Część z jej krytyków wskazywała jednak, że to zawodniczka, która miewa tylko jeden plan na mecz. Zgadza się pan z tym? Ile zazwyczaj przygotowuje pan planów na mecz dla swojej podopiecznej?
– Nie sądzę, że ma tylko jeden plan na mecz. Stara się być bardziej agresywna, a jak to nie wychodzi, chce wrócić do "robienia" kolejnych piłek i umieszczenia następnej ekstra piłki w boisku.
Zawsze staram się zacząć plan gry od koncentracji na mocnych stronach mojej zawodniczki i nieco na słabościach rywalki. Jest też plan B – ustalamy do czego wrócimy, jeśli coś nie wyjdzie. Koniec końców mecze zawsze polegają na dopasowaniu się. Zaczyna się zgodnie z planem spotkania, prowadzi się 3:0, 4:1, a przeciwnik w tym momencie stara się dostosować, bo nie chce nadal przegrywać; stara się zrobić coś innego. Zawodniczka zawsze musi być więc na to gotowa. Coaching w czasie meczów jest obecnie dozwolony i trener ma nieco więcej możliwości wpływu; może pomóc zawodniczce.
– Można krzyknąć: "Iga, plan B!".
– Dokładnie. Iga jest jednak mądra, ma wysokie tenisowe IQ. Inną rzeczą jest to, że kiedy gra swój najlepszy tenis, trudno ją pokonać. Możliwe, że druga strona zagra niesamowicie przez jakiś czas, przez set. Bardzo ważnym jest w tej sytuacji utrzymanie pewności, że to "ja będę zwyciężczynią". Istotnym jest też trzymanie się realizmu w kwestii tego, co się dzieje – czy to ja mam coś zmienić, czy to mój rywal gra niesamowicie. Jako trener trzeba nieco prowadzić gracza i pomóc mu rozpoznać, co dzieje się na korcie.
– Co do prowadzenia, co jest dla pana ważniejsze w pracy z tenisistką – emocjonalna inteligencja czy dane?
– To zawsze ich kombinacja. Jeśli się w wspierają – jest to najlepsze. To właśnie próbuję zrobić. Oglądam Igę czy inną zawodniczkę i kreuję wizję tego, co widzę w kwestii techniki czy taktyki. Wtedy też spoglądam na dane. Jeśli się pokrywają – jest idealnie. Trenowanie to coś więcej niż prowadzenie tenisistki dobrym planem gry. To przygotowanie gracza na wszystkie rzeczy, które mogą się wydarzyć i idealne nastawienie go do treningu i meczu.
– Słyszałam, że miał pan analityczny umysł również jako gracz, zanim został pan trenerem. Jestem ciekawa, co sprawia, że zawodnik, który nie był na topie rankingu, staje się znacznie lepszym szkoleniowcem? Jaki czynnik pomógł panu rozwinąć się na tyle, że był pan w stanie dać swoim zawodniczkom wielkość, której sam nie doświadczył jako tenisista?
– Bardzo dobre pytanie. Patrząc wstecz, byłem szczęściarzem, że najpierw udało mi się pracować jako sparingpartner Kim Clijsters, a później zostać jej trenerem. Nauczyłem się wiele zarówno od niej, jak i od innych zawodniczek, z którymi współpracowałem.
Początek był dla mnie szczególnie trudny, ponieważ chciałem odnieść sukces i być najlepszym możliwym trenerem dla mojej tenisistki. Zacząłem więc sięgać po dane, ponieważ chciałem zrobić coś, czego nie było u innych trenerów. Włożyłem w to wiele pracy. Pracowałem z Kim przez trzy lata, a na koniec nie wiedziałem, czy to ja wykonałem dobrą pracę, czy to ona była niezwykłą zawodniczką. Koniec końców poddawałem siebie pod wątpliwość. To jak z graczami – jeśli robią się zbyt pewni siebie, nie jest to prawdopodobnie dobra droga. Każdy projekt, który zaczynam z zawodniczką, zaczynam od zera, muszę sobie coś udowodnić. To zawsze wielkie wyzwanie. Chcę odnieść sukces. Jestem gotowy na to bardzo ciężko pracować i zrobić wszystko, by triumfować.
– Trudno mi jednak uwierzyć – nawet jeśli hołduje pan zasadzie nie bycia zbyt pewnym siebie – że kiedy wygrywa się z zawodnikiem turniej wielkoszlemowy w wieku 29 lat, to że nie pojawiają się myśli, że może jest się najlepszym. Coś w stylu: "Skoro odniosłem sukces z Kim, muszę mieć w sobie ten czynnik X, coś wyjątkowego". Czy w tamtym czasie pojawiły się u pana takie myśli?
– Nie, w ogóle. Pracowałem z zawodniczką, o której myślałem, że jest najlepsza na świecie, ona musiała wygrywać. Robiłem wszystko, by do tego doprowadzić. Starałem się uczyć każdego dnia, czytać o technice, z każdą zawodniczką nad czymś pracować – nad forhendem, bekhendem. Wracałem do książek, czytałem o biomechanice. Koniec końców bycie trenerem to nieustanny proces nauki. To część sukcesu.
– Ile książek o technice i może inspiracji czyta pan w trakcie sezonu?
– Niestety, czytam niewystarczająco tenisowych książek. Powinno być tego trochę więcej. Prawdopodobnie przeczytałem je jednak wszystkie i tylko do nich wracam. Czasami kiedy nad czymś pracujemy, sięgam po tytuły, oglądam video online, starając się bardziej siebie edukować.
– Nie wiem, czy pan wie, ale Iga Świątek w social mediach zrobiła kiedyś challenge, by czytać książki razem z nią. Może to rzecz, którą macie wspólną i możecie razem odkryć?
– Możliwe! Nie wiedziałem o tym. Zawsze dobrze jest czytać. Staram się brać ze sobą jedną, dwie książki na każdy turniej, by stać się nieco mądrzejszym.
– Jeden szczególny moment w pana karierze przyciągnął moją uwagę. Był pan sprzedawcą w przedsiębiorstwie budowlanym. Jak do tego doszło?
– Starałem się zostać profesjonalistą kiedy miałem osiemnaście lat. Później podjąłem decyzję o studiowaniu. Uzyskałem stopień licencjata i zacząłem pracować. To była dobra praca w sprzedaży. Rozmawiałem w kilku językach, co mi pomagało. Poza tym zacząłem działać jako trener. Co do pierwszej pracy, musiałem zarobić nieco więcej pieniędzy, a sportem zajmowałem się popołudniami i weekendami. Wtedy dowiedziałam się wiele na temat trenowania różnych poziomów. Obok siebie miałem świetnych szkoleniowców, którzy byli moimi mentorami i od których czerpałem każdego dnia. Tak zyskałem pasję do trenowania innych.
Bardzo cieszyła mnie praca w sprzedaży, ale ostatecznie kierowałem się w stronę pasji. Dostałem szansę pracy z Kim jako sparingpartner, co połączyłem ze wspomnianą pracą. Ostatecznie poszedłem za pasją, a był nią tenis.
– Najwyższa sprzedaż na pana koncie?
– Szczerze? Nie pamiętam. Nie byłem najlepszym sprzedawcą. Bardziej wyglądało to tak, że byli sprzedawcy poza Belgią, a ja musiałem wszystko dla nich zorganizować. Nie ja "dobijałem targu", bo nie jestem dobrym sprzedawcą.
– Spędził pan czas z Igą w trakcie WTA Finals, ale także teraz. Jakie ma pan pierwsze wrażenia na temat jej pracy, etyki, zachowań w czasie treningu i na korcie?
– Wszystko jest w stu procentach tak, jak oczekiwałem. Zawsze na treningu jest punktualnie, zaczyna od rozgrzewki, która jest na sto procent. Chce zrobić wszystko tak, jak należy – na właściwej intensywności i we właściwej formie. Taka sama jest tenisowo. Nawet jej ostatnia piłka jest na tej samej intensywności i skupieniu. To dlatego jest w stanie wykonywać podobne rzeczy w trakcie meczów. Robi je wcześniej na treningu przez trzy godziny, więc później może powtórzyć to w trakcie spotkań.
– Czy ma jakieś zwyczaje, tradycje, którymi rozpoczyna lub kończy treningi? Jakieś "głupie gry", coś, co jest jej wysoce zindywidualizowanym zwyczajem, z którym nie spotkał się pan w trakcie pracy z innymi zawodniczkami?
– Nie, ale na pewno nie zaczyna powoli; robi to zawsze na sto procent. Niektóre zawodniczki wolą rozpocząć spokojnie i dochodzić do intensywności, ale ona jest od razu w tym cała. To Iga. Tak samo postępuje w trakcie meczu. Nie ma u niej fazy rozgrzewki.
– Jeśli mógłby pan wybrać trzy słowa opisujące jej stronę personalną, jakie by pan wskazał?
– Troszcząca się to pierwsze. Introwertyczna. Miła.
– Czy kiedykolwiek spotkał się pan z tak wyjątkową relacją zawodniczka-psycholożka jaką mają Iga i Daria Abramowicz?
– Nie. Miałem dwie zawodniczki, które pracowały z psychologami, ale oni nie podróżowali z nami na większość turniejów. To więc dość wyjątkowe. Działa to jednak bardzo dobrze. Rozmawialiśmy o tym, jakim sposobem Iga była w stanie wygrywać tyle meczów i turniejów z rzędu. To wymagało wiele siły mentalnej. Być może trochę się z nią rodzi, ale to głównie coś, co trzeba wyćwiczyć jak technikę i taktykę. Im więcej się ćwiczy, tym lepsze to będzie. Poza tym to w jej przypadku działa. Nigdy nie powinno się zmieniać tego, co funkcjonuje bardzo dobrze, prawda?
– Ostatni czas nie był dla Igi łatwy ze względu na wykrycie zakazanej substancji w jej organizmie. Wiem z innego wywiadu, że uwierzył jej pan od razu i nie miał żadnych wątpliwości, godząc się na pracę z nią. Kiedy jednak zawodniczka mówi, że to była jedna z najgorszych chwil w jej życiu, że troszkę musiała pokochać tenis na nowo, bo myślała, że to sport jej to zrobił, że ze swoim sparingpartnerem grała też w "dziecięce" gry na korcie, by znów poczuć radość z tenisa, zastanawiam się, jak pan poradził sobie z tą sytuacją?
– Na pewno to musiała być bardzo trudna sytuacja, która miała miejsce jakiś czas przed tym zanim zacząłem z nią pracować. Widzę, jak bardzo Iga skupia się na najmniejszych detalach i chce być idealna we wszystkim – i nagle zdarza się coś takiego i tkwi w głowie. Wiedziała co się dzieje, a cały świat nie. W takich sytuacjach zaczyna się zastanawiać: "Dlaczego ja? Chcę być najlepsza w moim sporcie, więc dlaczego mój sport to mi robi?". Na pewno miała wiele pytań i całkowicie to rozumiem. Koniec końców to jest faza. Burza minie. To, jak się to rozwiązało w ostatnim czasie – burza w większości przeszła. Większym pytaniem jest to, kiedy dojdzie do zmiany zasad, by coś takiego nigdy się już nie wydarzyło.
Szczególnie na początku musiała ona być "w ciemnym okresie". Ostatecznie znalazła jednak drogę z ludźmi dookoła niej, którzy jej pomogli. Myślę, że może teraz doceniać tenis jeszcze bardziej.
– To już zamknięta sprawa? Nie widzi pan w niej już tego smutku?
– Nie, w ogóle. Czuje szczęście na korcie z powodu zbliżającego się sezonu. To, jak to wszystko zostało zakomunikowane, to, jak ludzie zareagowali, wsparcie, które otrzymała i to, że wielu specjalistów mówi, że trzeba zmienić zasady, bo to nie powinno się zdarzać... W tym momencie może się to przydarzyć każdemu, nie można wykluczyć, że to nie wydarzy się u kogoś innego. Po burzy wszystko obecnie jest więc bardzo pozytywne.
– Rozmawialiśmy o tym, że jest pan mistrzem w doprowadzaniu swoich zawodniczek do zwycięstw w turniejach wielkoszlemowych. To będzie główny priorytet w kolejnym sezonie dla pana i Igi? Zagra mniej w turniejach niższej rangi?
– Nie jest też tak, że grała w wielu turniejach niższej rangi. Rzecz jasna główne skupienie będzie na turniejach wielkoszlemowych, później na eventach 1000 i może maksimum dwóch, trzech 500. Zeszły sezon miała bardzo dobry, ale zmagania wielkoszlemowe poza Rolandem Garrosem nie poszły idealnie. To na pewno coś, co chcemy zrobić lepiej. Chcemy użyć mojej wiedzy i doświadczenia, by jej w tym pomóc. Nie mam wątpliwości, że nie ma powodu, przez który nie mogłaby się zaprezentować świetnie w Australii. Wygrała tyle turniejów na twardej nawierzchni – dlaczego więc nie miałaby wygrać Australian Open? Na pewno będzie tam wiele bardzo dobrych rywalek, które spowodują, że jej życie będzie trudniejsze, ale jeśli nie wydarzy się to w 2025 roku, to będzie to w 2026, 2027...
– Czyli dla pana to projekt długofalowy.
– Oczywiście - taki jest cel.
– Jak pomóc jej wygrać Wimbledon? Każdy pyta o ten turniej, ponieważ tam w kategoriach juniorskich odniosła sukces.
– Po pierwsze, im lepiej gra się na mączce, tym będzie trudniej. Jeśli spojrzy się na ten rok, kiedy Iga zagrała tyle meczów na mączce, to dla ciała i umysłu potrzeba było po tym czasu wolnego. Kiedy się z niego korzysta, nie ma wiele chwil, by przygotować się do Wimbledonu. To ta trudność. Jeśli jednak chodzi o po prostu jej grę, nie sądzę, że jest wiele do zmiany w kontekście tego, co powstrzymuje ją przed byciem skuteczną. Bardziej chodzi o to, by zagrać wystarczająco dużo meczów, by być pewnym siebie na trawie przy odpowiednim planie spotkania.
Wszystko zaczyna się od wiary, że przy określonym założeniu gry można wygrać turniej. Postaramy się więc po Paryżu zagrać co najmniej wystarczająco spotkań. Może to być dla niej najtrudniejszy do wygrania turniej wielkoszlemowy, ale wierzę, że triumf w nim dla niej jest możliwy. Jeśli spojrzy się na poprzednie triumfatorki, jak Halep, Vondrousova – dlaczego kolejną nie ma być Iga?
– Czy odzyskanie numeru jeden rankingu WTA to wasz cel?
– Myślę, że skoncentrujemy się na rozwoju i na poczuciu, że na koniec roku jest się lepszym graczem niż było się na początku. Przez wygrywanie trofeów, turniejów wielkoszlemowych ranking ułoży się automatycznie. Rzecz jasna miło by było, być na miejscu numer jeden na koniec roku.
– Kiedy zagra z Naomi Osaką, będzie to dla pana trudniejsze?
– Nie, nie. Szczerze? Szanuję Naomi, mieliśmy razem świetny czas. Ustawiliśmy nawet trening razem w Melbourne - coś między Igą i Naomi. Wszystko jest więc dobrze. Rzecz jasna będziemy chcieli wygrać. Myślę, że znam jej styl gry bardzo dobrze.
– To przewaga dla Igi.
– Strategia nie będzie problemem – tak to powiedzmy.
– Chciałabym zakończyć wywiad, pytając o jednego, szczególnego trenera. Juergen Klopp – słyszałam, że to pana ulubiony szkoleniowiec. Dlaczego?
– Nie znam go osobiście, ale lubię energię, którą pokazuje i jego relacje z zawodnikami. To lider, ale jest też bardzo ludzki dla swoich graczy. Lubię tego typu relacje. W Polsce też macie...
– Świetną tradycję w kontekście belgijskich trenerów.
– Belgijski trener w siatkówce, czyli Vital Heynen. Vital jest taki sam – pokazuje wiele energii. Kiedy spędza się z nim czas, czuje się tę energię. Ma pasję do swojego sportu. To dobry lider, ale wciąż jest bardzo ludzki. Taki chcę być.
– Spotkał pan Vitala Heynena osobiście? Słyszałam, że mieszkaliście blisko siebie.
– 30 minut od siebie. Spotkałem go raz chyba podczas telewizyjnego show. Świetna, energetyczna osoba, która dobrze radzi sobie teraz w Chinach w siatkówce. Vital jest więc moim "lokalnym" trenerem i jest też Juergen.
– Z Vitalem mamy świetne wspomnienia – złoty medal mistrzostw świata w 2018 roku. Proszę więc nie czuć żadnej presji w kontekście utrzymania dobrych wyników belgijskich trenerów w Polsce (śmiech).
– (śmiech) Postaram się być tak skuteczny, jak był on.
Jessica Pegula
2 - 0
Sofia Kenin
Jelena Ostapenko, Erin Routliffe
2 - 0
Caroline Dolehide, Desirae Krawczyk
Katarzyna Kawa
0 - 2
Camila Osorio
Cristina Bucsa, Sara Sorribes Tormo
2 - 1
Irina Bara, Laura Pigossi
Katarzyna Kawa
2 - 0
Julieta Pareja
Amanda Anisimowa
0 - 0
Sofia Kenin
Jessica Pegula
2 - 1
J. Aleksandrowa
Jelena Ostapenko, Erin Routliffe
2 - 1
Hailey Baptiste, Caty McNally
Cristina Bucsa, Sara Sorribes Tormo
2 - 0
Emina Bektas, Aleksandra Krunić
Julia Riera
0 - 2
Camila Osorio