Derrick Rose, trafiając równo z końcową syreną z ośmiu metrów, zapewnił zwycięstwo koszykarzom Chicago Bulls w trzecim meczu półfinału Konferencji Wschodniej ligi NBA z Cleveland Cavaliers 99:96. Byki w rywalizacji play-off prowadzą 2-1.
Końcówka spotkania w United Center była bardzo emocjonująca. Jimmy Butller – na 33 sekundy przed ostatnią syreną – zapewnił gospodarzom prowadzenie 94:93. W kolejnej akcji, po wejściu pod kosz LeBron James spudłował i sfaulował Taja Gibsona, który wykorzystał dwa rzuty wolne i powiększył przewagę miejscowych do trzech punktów. Gdy tablica wyników wskazywała 10,8 s do końca regulaminowego czasu gry "trójką" straty odrobił J.R. Smith.
Pierwszy od czasów Jordana
Ostatnie słowo należało jednak do gospodarzy i ich gwiazdy numer jeden – po wznowieniu na połowie boiska Rose minął jednego z rywali i z odchylenia z ośmiu metrów trafił do kosza. 99:96. Był to jego jedyny celny rzut za trzy punkty w tym pojedynku. Wcześniej dwie próby były niecelne. – Jestem przede wszystkim wdzięczny kolegom, że zaufali mi w tej ostatniej akcji. Gdy rzucałem, praktycznie nie widziałem kosza. Poprowadził mnie instynkt – powiedział po meczu Rose, który zgromadził 30 punktów i miał po siedem zbiórek oraz asyst.
Według statystyków stacji ESPN, Rose jest pierwszym koszykarzem Bulls, który oddał zwycięski rzut w ostatnich 10 sek. spotkania play-off, od akcji, w której Michael Jordan zwiódł Bryona Russella z Utah Jazz w szóstym starciu finału NBA w 1998 roku i trafieniem z pięciu metrów zapewnił swojej drużynie mistrzostwo. – Potrzebowaliśmy właśnie czegoś tak spektakularnego – ocenił Buttler, który z 20 pkt był drugim strzelcem gospodarzy.
LeBron James, który uzyskał 27 pkt dla pokonanych, przyznał, że pilnujący Rose'a w ostatniej akcji Tristan Thompson nie mógł zrobić więcej. – Nie można mieć do nikogo pretensji. Nikt nie popełnił błędu. To było trafienie z cyklu tych niewykonalnych. A jednak wpadło. Czapki z głów przed strzelcem i tyle – zaznaczył. James po tym jednym meczu, w którym miał 14 asyst, wyprzedził w klasyfikacji najlepiej podających w play off Tony'ego Parkera, Steve'a Nasha oraz Larry'ego Birda i jest w niej obecnie czwarty – 1073.
Radość ojca
W drugim piątkowym spotkaniu Los Angeles Clippers pokonali Houston Rockets 124:99 i w rywalizacji do czterech zwycięstw także prowadzą 2-1. Do składu gospodarzy wrócił Chris Paul, który z powodu kontuzji nie wystąpił w dwóch pierwszych potyczkach z Rakietami. Rozpoczął spotkanie w pierwszej piątce, ale trener Doc Rivers wyraźnie go oszczędzał. Mógł sobie jednak na to pozwolić, gdyż świetne zawody rozgrywał jego... syn – Austin Rivers, który w ciągu 23 minut spędzonych na parkiecie zdobył 25 punktów. To jego najlepszy występ w NBA w karierze.
– To, co Austin zrobił, zwłaszcza w trzeciej kwarcie, było niesamowite. Byłem wtedy jego najzagorzalszym fanem, zagrzewałem go do boju niczym... cheerleader. A on trafiał, trafiał i trafiał. Już wiem, że mam godnego zmiennika – ocenił występ Riversa-juniora Paul, który w piątek uzbierał 12 pkt. Wyjawił, że w pewnej chwili podszedł do starszego z Riversów i powiedział: – W tym momencie zapomnij, że jesteś trenerem i ciesz się jak ojciec.
Najlepszym strzelcem Clippers był z 31 pkt J.J. Reddick, a w ekipie z Houston wyróżnił się James Harden – 25. Kolejne mecze w obu parach – w niedzielę, ponownie w Chicago i Los Angeles. Do awansu do finału konferencji potrzeba czterech zwycięstw.