14 grudnia 1996 roku Andrzej Gołota (28-1, 24 KO) po raz drugi zmierzył się ze słynnym Riddickiem Bowem (38-1, 32 KO). Oba starcia z byłym mistrzem świata wagi ciężkiej zakończyły się w ten sam sposób – dyskwalifikacją za ciosy poniżej pasa. Mimo porażek Polak zyskał globalną rozpoznawalność i status żywej legendy w ojczyźnie.
– Nie jestem jeszcze tak znany jak oni, ale niedługo będę! – przekonywał pewny siebie młody pięściarz w reklamie HBO. Jego wizerunek pojawił się w niej obok światowych gwiazd królewskiej kategorii – Evandera Holyfielda, Lennoksa Lewisa i właśnie Bowe'a. To z tym ostatnim miał zmierzyć się w pierwszym wielkim pojedynku w zawodowej karierze 11 lipca 1996 roku.
Droga prowadząca do tej walki wcale nie była prosta, choć talentu młodego sportowca nikt nie podważał. Gołota był wybitnym pięściarzem na ringach amatorskich – zdobył tytuł mistrza Europy, wicemistrza świata (w finale przegrał z genialnym Kubańczykiem Felixem Savonem), a podczas igrzysk w Seulu w 1988 roku sięgnął po brązowy medal. Wielokrotnie zdobywał też mistrzostwo kraju.
Po transformacji ustrojowej – jak wielu rodaków – wyjechał szukać szczęścia za granicą. Do Stanów Zjednoczonych trafił po tym, jak w Polsce wydano za nim list gończy – był ścigany za udział w bójce. W nowym środowisku szybko się odnalazł – w 1990 roku wziął ślub, rok później został ojcem. Nie wszystko jednak wskazywało na to, że sport zostanie jego sposobem na życie.
Pojawił się pomysł, by Andrzej został kierowcą ciężarówki. Zaczął się uczyć i zdał nawet egzamin pisemny, ale boks tylnymi drzwiami wrócił do naszego życia...
Zawodową karierę rozpoczął 7 lutego 1992 roku. Do końca grudnia miał na koncie już osiem zwycięstw, z czego aż siedem przed czasem. O dynamicznie rozwijającym się zawodniku szybko przypomniał sobie słynny Lou Duva.
– Podczas igrzysk w Seulu w oko wpadło mi czterech pięściarzy: Lennox Lewis, Ray Mercer, Riddick Bowe i właśnie Gołota. Polakowi dawałem największe szanse na zrobienie wielkiej kariery ze względu na siłę ciosu, ringową inteligencję i odporność – tłumaczył trener w 1997 roku.
W trzech kolejnych walkach Polak zaliczył trzy szybkie nokauty na niżej notowanych rywalach i dostał kolejną szansę na zaistnienie w szerszej świadomości fanów boksu. Zorganizowana przez HBO 15 marca 1996 roku "Noc Młodych Ciężkich" była dla niego idealną okazją. Tego dnia pierwszej porażki w zawodowej karierze doznał Shannon Briggs (25-0), a David Tua (22-0) w sensacyjnym stylu znokautował Johna Ruiza (25-2) już w pierwszej rundzie. Mimo obecności wielu utalentowanych zawodników, wydarzeniem wieczoru miała być walka Gołoty (27-0) z innym olimpijczykiem, Danellem Nicholsonem (24-1).
Przed starciem z Polakiem po raz trzeci wyszedł do ringu z Evanderem Holyfieldem i został pierwszym, który go znokautował. W poprzednich dwóch walkach obaj wygrywali po razie – za każdym razem dzięki decyzji sędziów punktowych po niezwykle zaciętych pojedynkach.
To właśnie z rąk Holyfielda Bowe wyrwał trzy mistrzowskie tytuły (federacji WBA, WBC i IBF) w listopadzie 1992 roku. Potem pas organizacji WBC wyrzucił do kosza, bo nie chciał rywalizować z obowiązkowym pretendentem, Lennoksem Lewisem. Choć Amerykanin był znakomitym pięściarzem, to z wieloma rzeczami zwyczajnie sobie nie radził.
– Nienawidził procesu dochodzenia do wielkości. Treningi były dla niego katorgą. Riddick żył fatalnie w okresie między walkami... Przybierał na wadze 20-30 kilogramów i ten efekt jo-jo odłożony w czasie zabił jego karierę – ocenił jego długoletni promotor, Rock Newman.
Oferta walki z Gołotą przyszła w odpowiednim czasie. Bowe po zwycięskim zakończeniu trylogii z Holyfieldem znalazł się na rozdrożu i przyjął propozycję stoczenia pojedynku na "podtrzymanie aktywności". Miał świadomość, że po przekonującym zwycięstwie wreszcie dojdzie do jego długo odwlekanej walki z Lewisem, której stawką będzie mistrzowski tytuł. A na lepszego z tej pary miał już czekać odzyskujący wielkość po pobycie w więzieniu Mike Tyson...
Spojrzałem na Gołotę i pomyślałem, że to dla mnie robota na maksymalnie dwie lub trzy rundy. Jak niby miałem trenować na takiego leszcza?
Mało brakowało, a do walki... w ogóle by nie doszło. W dniu pojedynku okazało się, że obaj mają rywalizować na dystansie 12 rund. Gołota odmówił – w kontrakcie pojawił się zapis o "pojedynku na dystansie 10 lub 12 rund", ale ponieważ w stawce nie było mistrzowskich tytułów, to przygotowywał się na krótszą wersję walki. Ostatecznie dopłata do gwarantowanych 600 tysięcy dolarów przekonała go do zmiany zdania.
– Dzień pierwszej walki to było istne szaleństwo! – wspomina Mariola Gołota. – Ostatecznie wszystko było kwestią podjęcia pewnego ryzyka. Gdyby mąż nie zgodził się na te warunki i nie wyszedł do walki, to w oczach stacji telewizyjnych i kibiców wyszedłby na tchórza i byłby skończony – dodaje.
Już po fakcie okazało się, że przemoc nie wzięła się znikąd. Organizatorzy gali nie zapewnili odpowiedniej obsługi firm ochroniarskich, a w Madison Square Garden nie było też policjantów. Gdy pojawili się na miejscu, aresztowano 22 osoby, a 16 trafiło do szpitala z lekkimi obrażeniami.
Choć nie było stróżów prawa, to jednym z jedenastu tysięcy widzów był burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani. Gdy rozpętały się zamieszki, polityk schronienie znalazł... w szatni Andrzeja Gołoty.
– To było szaleństwo! Byłam wtedy w Madison Square Garden z malutką córką. Nikt nie był przygotowany na to, do czego doszło. Obserwowałyśmy to wszystko z wyższego rzędu, ale nie zamierzałam czekać aż to do nas dojdzie. Mąż musiał sobie poradzić w ringu sam – wspomina tamten wieczór Mariola Gołota.
Bowe dopisał do bokserskiego CV kolejne zwycięstwo, ale nic tak naprawdę nie wygrał. Otłuszczony i fatalnie dysponowany 29-latek był cieniem samego siebie i po takim występie nie mógł już liczyć na walkę z Lewisem – nie miała ona sportowego sensu.
Rewanż był więc czymś naturalnym, bo obaj mieli dużo do udowodnienia. Gołota – że potrafi ośmieszyć dawnego mistrza w sposób regulaminowy. Bowe – że wciąż traktuje boks jako sposób na życie.
Już dzień po pierwszej walce Gołota błyszczał w talk-show Conana O'Briena, gdzie ze swadą opowiadał o przebiegu ringowych zdarzeń. Do walki przygotowywał się nietypowo – Duva na treningowe worki zakładał... bokserskie spodenki. Wszystko po to, aby jego zawodnik utrwalił sobie miejsca, w które może uderzać.
Gołota zrobił wszystko to, co ja powinienem zrobić. Potraktowałem tę sprawę ambicjonalnie.
Pół roku później – 14 grudnia 1996 roku – obaj spotkali się w New Jersey. Do ringu wyszli... w asyście policjantów, co już na samym początku miało uspokoić co bardziej krewkich kibiców. Rewanż często nazywa się powtórką pierwszego pojedynku, ale to niesprawiedliwe uproszczenie. Realia były bowiem zupełnie inne – tym razem Bowe naprawdę rzetelnie przygotował się do tego starcia. Zatrudnił dietetyka, zrzucił ponad 8 kilogramów i znów przypominał dawnego mistrza.
Rewanż – choć dla wielu był rozczarowaniem – kilka spraw jednak definitywnie wyjaśnił. Bowe był już skończony jako pięściarz. Brutalne ringowe wojny z Holyfieldem i Gołotą odcisnęły na nim trwałe piętno. W wieku 29 lat miał problemy z mową i radykalne zmiany nastrojów.
Miesiąc po rewanżu z Polakiem zwołał wielką konferencję prasową, na której nie ogłosił spodziewanego zakończenia kariery ani żadnego innego pojedynku. Amerykanin stwierdził, że... idzie do wojska. Treningowy reżim znosił tylko przez kilka dni i szybko wrócił do domu. Na ring wrócił w 2004 roku. Ważył wtedy ponad 120 kilogramów i odprawił jeszcze (z dużymi kłopotami) trzech marnych rywali zanim ostatecznie powiedział "dość". Miliony się go nie trzymały – narobił długów i dziś zarabia... sprzedając autografy.
– Co by nie mówić, to w obu tych walkach Andrzej pokazał coś wyjątkowego. Takiej techniki nie miał wtedy nikt w wadze ciężkiej. Wtedy też promotorzy i ludzie z wielkich stacji po raz pierwszy dostrzegli jeszcze coś innego – potencjał tkwiący w amerykańskiej Polonii – zauważa Mariola Gołota.
Polak zrujnował karierę Bowe'a, ale dwie kontrowersyjne porażki otworzyły przed nim wielkie możliwości. W kolejnym występie dostał to, o czym marzył jego rywal – walkę z Lennoksem Lewisem o mistrzowski pas federacji WBC, którą jednak przegrał przez spektakularny nokaut w pierwszej rundzie.
O tytuł walczył jeszcze trzy razy – z Chrisem Byrdem w kwietniu 2004 roku zremisował, z Johnem Ruizem kilka miesięcy później nieznacznie przegrał na punkty, a Lamon Brewster w maju 2005 roku także znokautował go w pierwszych minutach.
Choć Gołota przegrywał najważniejsze walki, to w świadomości polskich kibiców zapisał się jako dawca niezapomnianych emocji. "Goniący Zachód" młody kraj po transformacji ustrojowej znalazł w nim bohatera, który dzięki talentowi i wytrwałość doszedł w "złotej erze" wagi ciężkiej niemal na sam szczyt. Niezapomniane ringowe wojny z Bowem – mimo bolesnych zakończeń – pozwoliły pięściarzowi przerosnąć popularność swojej dyscypliny i zostać jedną z największych ikon krajowej popkultury.