Powiększenie liczby uczestników mundialu do 48 reprezentacji, pomysł prezydenta FIFA Gianniego Infantino, jest krytykowane z różnych powodów. Że to tylko polityka, że to wydłuży turniej, że obniży rangę mistrzostw świata, że to fizycznie wykończy piłkarzy i obniży poziom sportowy. Tyle tylko, że wszystkie te zarzuty mogą okazać się chybione. Więcej: mogą zniknąć mecze, w których piłkarze więcej kalkulują niż grają. Jak to widzę?
Nawet z 48 drużynami mundial może trwać dokładnie tyle samo dni, co dotychczas, a żadna drużyna nie musiałaby rozegrać ani jednego spotkania więcej niż dotychczas rozgrywały najlepsze drużyny w drodze do finału o Puchar Świata. Siedem – tyle meczów trzeba było rozegrać, żeby zdobyć mistrzostwo świata, i tak może pozostać.
Jakim cudem?
Wystarczy zwiększyć liczbę grup i zmienić zasady awansu z fazy grupowej do fazy pucharowej, w której – tak jak dotychczas – nadal powinno grać 16 reprezentacji. Dlaczego? Ponieważ to liczba podzielna, idealna dla systemu pucharowego, pozwalająca wyłonić finalistów bez dodatkowych udziwnień regulaminowych.
Skupmy się zatem od razu na zadaniu trudniejszym, czyli wariancie z 48 reprezentacjami uczestniczącymi w mundialu. Jednak wariant z 16 grupami po trzy zespoły, dzisiaj najpopularniejszy, na razie odłóżmy, żeby przyjrzeć się innym, bardziej – powiedzmy – tradycyjnym. W takim przypadku mielibyśmy 12 grup po cztery drużyny. Skoro w rundzie pucharowej powinno występować 16 zespołów, to dla uzyskania takiej liczby należałoby podzielić grupy na takie – silniejsze – z których awansowałyby po dwie najlepsze reprezentacje oraz takie – teoretycznie słabsze – z których awans uzyskałyby jedynie drużyny pierwsze w tabeli.
Mielibyśmy więc:
– 4 grupy, z których awansowałyby po dwie reprezentacje
– 8 grup, z których awansowałyby jedynie najlepsze reprezentacje.
Oczywiście w grupach "uprzywilejowanych" rozstawione byłyby najsilniejsze reprezentacje, czyli np. mistrz świata, najlepsze drużyny z Europy i Ameryki Południowej, lider rankingu FIFA lub ewentualnie gospodarz lub gospodarze turnieju.
Według kryterium "odwrotnego", najsłabsze drużyny z poszczególnych kontynentów mogłyby być rozlosowywane – po jednej – do grup uprzywilejowanych i – po dwie – do grup pozostałych, albo najsłabsze dolosowywane jedynie do 8 grup "nieuprzywilejowanych". To mogłoby jednak wzbudzać kontrowersje. Nadmiar podobnych zasad mógłby bowiem sprawić, że łatwiej byłoby awansować z pierwszego miejsca w grupie "nieuprzywilejowanej" niż z drugiego miejsca w grupie "uprzywilejowanej". Być może wystarczyłoby zatem tylko rozstawienie najsilniejszych, a losowanie kolejnych pozostawić według zasad zbliżonych do obowiązujących.
Gdyby w mundialu miało wziąć udział 40 reprezentacji, mielibyśmy 10 grup po cztery drużyny. Dla wyłonienia 16 uczestników fazy pucharowej, potrzebnych byłoby zatem sześć grup, z których awansowałyby po dwie drużyny oraz cztery grupy, z których awansowaliby jedynie zwycięzcy.
Więcej zalet, wady iluzoryczne
Zalety takiego systemu? W obu wariantach byłyby podobne, przy 48 nawet większe. Jeśli z danej grupy miałby awansować tylko zwycięzca, prawie do zera zmalałoby ryzyko boiskowych układów, kalkulowania, na kogo lepiej trafić w następnej rundzie, czyli z którego miejsca bardziej "opłaca się" awansować.
Wada: w trzeciej kolejne meczów grupowych wzrosłoby prawdopodobieństwo, że niektóre mecze nie miałyby żadnego znaczenia dla układu tabeli i awansów – ale akurat to zdarzało się także w dotychczasowym systemie i tego całkowicie wyeliminować raczej się nie da.
Ktoś może zauważyć, że równie dobrze można ustalić, że do fazy pucharowej awansują tylko zwycięzcy 16 grup, w których grałyby 64 reprezentacje. Ale może na razie nie idźmy tą drogą. Napisałem ten tekst, żeby pokazać, że pomysły prezydenta Infantino można zrealizować nie doprowadzając do skutków, które wieszczą niektórzy krytycy.
Rafał Rostkowski