Floyd Mayweather (49-0, 26 KO) zmierzy się z Conorem McGregorem (0-0) 26 sierpnia w Las Vegas. Bokserska konfrontacja najlepszego pięściarza XXI wieku z mistrzem mieszanych sztuk walki rozpala wyobraźnię kibiców, choć ze sportowego punktu widzenia wydaje się nie mieć sensu. Prekursorem nietypowej rywalizacji został w 1976 roku Muhammad Ali (56-5, 37 KO), który mógł ją przypłacić... amputacją nogi.
Wszystko zaczęło się – jak to u Alego – od przechwałek. – Czyż nie znajdzie się na Dalekim Wschodzie ktoś, kto rzuci mi wyzwanie? Zapewnię mu milion dolarów jeśli mnie pokona! – powiedział w swoim stylu w kwietniu 1975 roku w rozmowie z Ichiro Hattą, prezydentem japońskiej organizacji zrzeszającej amatorskich zapaśników (JAWA).
Zgodnie z przewidywaniami słowa pięściarza odbiły się szerokim echem. Tym razem nie tylko w USA, ale także w Japonii. Na podjęcie wyzwania zdecydował się zapaśnik Antonio Inoki. Jego przedstawiciele zaproponowali mistrzowi wagi ciężkiej aż 6 milionów dolarów za walkę. Miejscowy faworyt miał zaksięgować niespełna 2 miliony mniej. Pojedynek miał odbyć się 26 czerwca 1976 roku w Tokio.
To było pierwsze tego typu "zderzenie światów" w historii sportów walki. Ali przystępował do niego jako dominator w królewskiej kategorii. Do 1976 roku zdążył zrewanżować się za obie porażki, pokonując Kena Nortona (30-1) i Joego Fraziera (32-2). Trzecia walka z tym ostatnim – znana jako "Thrilla in Manilla" – została zapamiętana jako wyniszczający bój. Po czternastu dramatycznych rundach Frazier został poddany przez trenera Eddiego Futcha. – Nigdy nie byłem tak blisko śmierci – przyznał Ali.
Mistrzowski tytuł odzyskał w październiku 1974 roku po batalii z Georgem Foremanem (40-0). Zdążył go obronić siedem razy. Pokonał każdego kto rzucił mu wyzwanie. Został globalnym ambasadorem boksu. Walczył w Kinszasie, Kuala Lumpur oraz Monachium. Wszędzie wygrywał – między innymi dlatego postanowił spróbować czegoś nowego.
Nie jest tajemnicą, że Ali potrzebował pieniędzy. Choć był u szczytu popularności, to w 1976 roku rozwodził się z drugą żoną. Miał na utrzymaniu rodziców, dzieci i znajomych – grupę, na którą składało się około... 50 osób. Nazywano ich "cyrkiem Alego". Walka z zapaśnikiem miała przynieść łatwy zarobek.
Amerykanin jak zwykle poszedł na całość marketingowo. Rywala nazwał... "pelikanem". – Nie widziałem wcześniej tak wielkiej gęby! – szydził. Inoki nie znał angielskiego, więc odpowiadał z pomocą tłumacza. Mimo to potrafił się odgryźć mistrzowi słownych gierek...
– Kiedy trafisz pięścią w moją szczękę, to zobacz czy nic ci się z nią nie stało. Nie wiem jak poważnie Muhammad Ali traktuje tę walkę, ale jeśli spodziewa się zabawy, to może zostać poważnie ranny. Wychodzę walczyć, mogę nawet złamać mu rękę! – stwierdził.
Podarował też pięściarzowi... inwalidzką laskę. – Przyda mu się po tym, jak wyrzucę go z ringu – dodał. Ali trenował z amerykańskimi zapaśnikami, ale spodziewał się "ustawki". To miały być jedne z najłatwiej zarobionych przez niego pieniędzy w życiu. Do czasu...
Nie będzie powtórki z Pearl Harbor! Muhammad Ali powrócił!
Pojedynek pokazano w ponad 130 krajach. W Nowym Jorku na Shea Stadium zgromadziło się 30 tysięcy fanów, którzy mogli oglądać ekskluzywną transmisję z Japonii. W "karcie walk" znalazło się też inne nietypowe starcie – pięściarz Chuck Wepner (pierwowzór postaci "Rocky'ego") zmierzył... z "Andre Gigantem" – mierzącym 224 cm zapaśnikiem.
– Czy to był cynizm? Tak. Żyjemy w czasach, gdzie prezydentura jest traktowana jako reality show. Ludzie od zawsze chcieli spektaklu – kiedyś zapewniła im to walka Alego z Inokim, dziś to samo osiągają Floyd Mayweather i Conor McGregor. Nikt nie ogląda tego, by zobaczyć boks – chodzi o spektakl – ocenił dla portalu "The Undefeated" Todd Boyd, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego specjalizujący się w kinematografii i mediach.
Te słowa potwierdził po latach Bob Arum, długoletni współpracownik Alego i promotor prekursorskiego pojedynku. – To jedna z większych kompromitacji w jakich brałem udział. To było żałosne. Nie dało się tego oglądać... – przyznał.
Formuła pojedynku była bezprecedensowa. Pierwotnie miał być ustawiony. Według dziennikarza Jima Murphy'ego Ali miał przypadkowo znokautować sędziego, by potem zostać powalonym przez Inokiego. Całość miała się skończyć jedną wielką awanturą bez wskazywania zwycięzcy.
Wszystko zmieniło się niespełna tydzień przed walką. Ludzie z otoczenia Alego obejrzeli trening rywala i wrócili przerażeni. Japończyk zapalczywie ćwiczył kopnięcia na wysokości kolana i sprowadzenie rywala do parteru. – To będzie prawdziwa walka! – deklarował gospodarz.
Warunki uległy zmianie kilkanaście godzin przed wydarzeniem. Inoki nie mógł rzucać, przewracać ani atakować kopnięciami. Był jeden wyjątek – mógł kopać, ale... tylko wtedy gdy drugie z jego kolan znajdowało się na macie. Ali z kolei mógł uderzać nawet leżącego rywala.
Zmiana reguł sprawiła, że walka stała się farsą. Inoki po furiackim ataku w pierwszych sekundach szybko znalazł się na macie. Do końca... leżał na plecach. Ali wyzywał rywala, ale na niewiele się to zdało. Leżący Japończyk w szóstej rundzie przewrócił nawet pięściarza, ale walka była wyprana z emocji. Mistrz boksu w trakcie 45 minut (pojedynek zakontraktowano na 15 rund) wyprowadził tylko sześć ciosów!
Sędziowie ogłosili remis. Publiczność przyjęła ten werdykt gwizdami i buczeniem. Największa krytyka dotyczyła taktyki Inokiego – większość fanów nie zdawała sobie sprawy, że walczył w ten sposób, bo takie były ustalenia kontraktowe. Duża część widzów w Tokio i Nowym Jorku żądała nawet zwrotu pieniędzy za bilety.
Jest gong. Inoki kładzie się na plecy, skacze po ringu na dupie i próbuje kopać. To był śmiech!
Pierwsza próba skonfrontowania przedstawicieli różnych sportów walki zakończyła się fiaskiem. Choć znane nazwiska gwarantowały medialne zainteresowanie, to brak jednoznacznych i przemyślanych reguł sprawił, że pojedynek do dziś jest wspominany z pobłażliwością. Ali przypłacił go zdrowiem.
Kopiący w parterze Inoki zranił oba piszczele pięściarza, który opuszczał ring krwawiąc. Wdała się infekcja. – Przez moment poważnie groziła mu amputacja. Mógł zostać inwalidą – zdradził Arum. Długi pobyt w szpitalu na szczęście wystarczył, by uratować kończyny, ale były pewne straty.
34-letni Ali stracił resztki mobilności. To już nie był ten pięściarz, który kilka lat wcześniej "poruszał się jak motyl i żądlił jak pszczoła". W żadnej z kolejnych siedmiu walk nie potrafił już wygrać przez nokaut.
W 1978 roku nieoczekiwanie przegrał z Leonem Spinksem, który miał tylko siedem zawodowych walk. Wygrał kilka miesięcy później w rewanżu i został pierwszym trzykrotnym mistrzem świata w historii wagi ciężkiej. Karierę zakończył w 1981 roku – przynajmniej o kilka lat za późno.
Kontrowersje wokół pojedynku nie przeszkodziły Alemu i Inokiemu w zostaniu przyjaciółmi. Japończyk walczył do 1998 roku. Wcześniej sprawdził się w polityce, powołując do życia "Partię Sportu i Pokoju". Wszedł do Izby Radców, japońskiego odpowiednika brytyjskiej Izby Lordów. W 1990 roku negocjował z Saddamem Husajnem uwolnienie japońskich jeńców w Iraku. Gdy kończył karierę, to legendarny pięściarz oglądał wszystko z pierwszego rzędu.
"W ringu byliśmy twardymi rywalami. Po wszystkim pojawiła się przyjaźń oparta na wzajemnym szacunku. Odkąd Antonio zakończył karierę, czuję się zdecydowanie mniej samotny. Jestem tu, by oddać hołd przyjacielowi. Nasza przyszłość jest jasna – Antonio Inoki i ja będziemy dalej dążyć do osiągnięcia pokoju przez sport" – poinformował Ali w oficjalnym oświadczeniu.
W 1976 roku nikt nie uwierzyłby, że zostaną kiedyś przyjaciółmi. To kolejny aspekt, który łączy bezprecedensowe starcie pięściarza z zapaśnikiem ze współczesnością. W 2017 roku również nikt nie ma wątpliwości, że Floyd Mayweather i Conor McGregor dokonują wielkiego skoku na kasę i zrobią wszystko, by sprzedać kuriozalny ze sportowego punktu widzenia pojedynek. Różnica jest jedna – tym razem nikt nie usiłuje tworzyć iluzji spotkania na niemożliwym do osiągnięcia "wspólnym gruncie".
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart