Muhammada Ali był nie tylko wielkim mistrzem boksu. Wraz z jego śmiercią w 2016 roku dyscyplina pożegnała ambasadora, który zrobił dla niej więcej niż ktokolwiek inny. Czarna Ameryka straciła rzecznika, który w trudnych czasach pozwolił jej mówić własnym głosem. Ali nie był "tylko" sportowcem – to pierwszy w historii boksu bohater masowy, który na własnych warunkach wszedł do świata popkultury. W niedzielę mija 79. rocznica jego urodzin.
Pięściarzem był niezwykłym. Podstawą jego taktyki był nadzwyczajny jak na kategorię ciężką refleks, który w połączeniu z szybkością stanowił dla rywali zabójczą kombinację. Bokserski ekspert Jimmy Cannon nazwał go "dziwadłem – pięściarzem z kategorii koguciej, który jakimś cudem waży ponad 200 funtów". Ta złośliwa w zamyśle charakterystyka, która miała deprecjonować szanse 22-latka w pierwszej w karierze walce o tytuł, po latach okazała się najlepszym podsumowaniem jego unikalnego stylu.
Świat po raz pierwszy usłyszał o nim w 1960 roku, kiedy przywiózł złoty medal igrzysk olimpijskich z Rzymu. W finale kategorii półciężkiej pokonał Zbigniewa Pietrzykowskiego i był z tego triumfu dumny. Na konferencji prasowej dedykował złoto Ameryce, którą chciał uczynić "największą w świecie".
– Nie rozstawał się z medalem. Chodził z nim na wszystkie posiłki, nigdy nie widziałam go bez niego na szyi – wspominała koleżanka z wioski olimpijskiej, sprinterka Wilma Rudolph.
Wszystko zmieniło się po powrocie do Louisville – tam jego wygrana nie na wszystkich zrobiła wrażenie. W jednej z restauracji w rodzinnej miejscowości odmówiono mu obsługi i wyproszono ze względu na kolor skóry. Co zrobił nastolatek? Wyrzucił medal do rzeki i wypowiedział Ameryce prywatną wojnę. Pierwszą, ale nie ostatnią.
W 1965 roku – nieco ponad rok po wywalczeniu tytułu – religia znów wysunęła się na pierwszy plan. Floyd Patterson (43-4) stwierdził, że pas mistrza w rękach przedstawiciela Narodu Islamu to "hańba dla sportu i całego kraju". Zapowiedział, że za jego sprawą tytuł "powróci do Ameryki".
Ali w ringu pokazał nowe oblicze – oblicze brutala. Konsekwentnie obijał Pattersona, między kolejnymi ciosami krzycząc: "Naprzód, biała Ameryko!", "Jak mam na imię? Nazywam się Clay?". Świat boksu czegoś takiego wcześniej nie widział. W dwunastej rundzie jednostronne widowisko przerwał sędzia.
W ślad za ringowymi sukcesami szły działania medialne. Ali przyjaźnił się z The Beatles, Ali pozował do zdjęć z młodym Michaelem Jacksonem i jego braćmi. Był wszędzie i spełniał rolę globalnego ambasadora boksu, ale w 1967 roku wystawił Amerykę na jeszcze większą próbę...
Jego decyzja wiązała się z poważnymi konsekwencjami – został pozbawiony mistrzowskiego tytułu, stracił paszport i został skazany na coś w rodzaju aresztu domowego. Przede wszystkim zaś – nad czym ubolewają do dziś fani boksu – zaprzepaszczone zostały trzy bezcenne lata w okresie szczytu jego fizycznych możliwości. Wszystko za cenę bycia wiernym własnym przekonaniom.
Gdybym wierzył, że wojna przyniesie pokój i równość 22 milionom ludzi w Wietnamie, to sam bym wstąpił do wojska. Pójdę do więzienia? I co z tego? Jesteśmy w więzieniu od ponad 400 lat!
Sprawa zakończyła się w Sądzie Najwyższym i podzieliła społeczeństwo. Ali został pierwszym czarnoskórym sportowcem, który po oficjalnym zniesieniu segregacji rasowej (1964) tak głośno zaprotestował przeciwko działaniom władz.
W międzyczasie tytuł mistrza wszechwag wywalczył Joe Frazier. Nowy czempion – katolik, ojciec wielodzietnej rodziny – był całkowitym przeciwieństwem gadatliwego poprzednika. Spotkanie w ringu dwóch niepokonanych pięściarzy było kwestią czasu. Sam Frazier zrobił dużo, by do tego doprowadzić. Wspierał poprzednika finansowo i lobbował w sprawie przywrócenia mu bokserskiej licencji u samego prezydenta USA, Richarda Nixona.
Gdy Ali wrócił na ring, wciąż był wielki, ale już inny. Nie tak szybki i precyzyjny, ale zdecydowanie bardziej wyrachowany. Gorszy refleks sprawiał, że przyjmował więcej ciosów, ale przez to mógł pokazać nowy talent – niezwykłą odporność na ciosy.
W latach 1971-74 Ali był niezwykle aktywny – stoczył czternaście pojedynków z zawodnikami ze ścisłej czołówki, wygrał trzynaście, ale za niejednogłośną porażkę z Kenem Nortonem (29-1) błyskawicznie się zrewanżował. Co najważniejsze, pokonał w rewanżu Fraziera, który nie był już jednak mistrzem. Na tronie zasiadł nowy gigant – niepokonany George Foreman (40-0), który aż 37 walk rozstrzygnął przed czasem.
Jego pojedynek z wracającym na szczyt Alim stał się czymś oczywistym. Promotor Don King zorganizował go pod hasłem "Rumble In The Jungle" ("Bijatyka w dżungli") w samym sercu Afryki – Kinszasie. Miejscowi fani oszaleli na punkcie charyzmatycznego pretendenta. Zdecydowanym faworytem ekspertów i bukmacherów był jednak Foreman – w końcu wcześniej zmiażdżył między linami Fraziera i Nortona, jedynych pogromców Alego.
Na ringu w Kongo nie miało to jednak znaczenia. Obaj pięściarze zarobili rekordowe kwoty, w okolicach 5 milionów dolarów. Stary wyga przechytrzył młodego mistrza – pokazał styl walki, jakiego wcześniej świat nie widział. Ali walczył wykorzystując liny – wychylał się z ich pomocą jak najdalej od przeciwnika, który bił wściekłymi seriami, ale przeważnie pudłował. Kiedy Foremanowi skończyła się amunicja, został skontrowany i przegrał przed czasem.
Do siódmej rundy byłem przekonany, że Ali będzie kolejnym rywalem, którego znokautuję. Wtedy huknąłem go potwornym prawym na szczękę. "To wszystko co masz, George? A mówili, że potrafisz bić tak mocno jak Joe Louis!" – powiedział mi wtedy Ali, a ja zrozumiałem, że ta walka nie jest tym czego się spodziewałem.
Ali znów znalazł się na ustach całego świata. Tym razem nic nie mogło go powstrzymać. Walczył regularnie – w przeciągu kolejnych trzech lat wyszedł na ring dziesięć razy. Najważniejszym ze zwycięstw było kolejne pokonanie Fraziera. Do ich trzeciego pojedynku doszło na Filipinach.
"Thrilla in Manilla" ("Thriller w Manilli") nie zawiódł oczekiwań. Walka przeszła do historii jako pokaz wyniszczającego boksu. Obaj pięściarze skarżyli się na odwodnienie i trudne warunki. Przełom przyszedł po czternastej rundzie. Eddie Futch, trener Fraziera, poddał swojego zawodnika. Gdyby poczekał kilkanaście sekund, to historia potoczyłaby się inaczej – Ali był skrajnie wyczerpany i prosił o rozcięcie mu rękawic, chciał się poddać. – Nigdy nie byłem tak blisko śmierci – przyznał po latach.
Schyłkowy etap w karierze wielkiego mistrza był tym najsmutniejszym. Ali coraz mniej przypominał wybitnego pięściarza sprzed lat i zbierał coraz boleśniejsze ciosy. W 1978 roku stracił tytuł po porażce z nieopierzonym Leonem Spinksem (7-0). Wtedy jeszcze zawziął się w sobie – zażądał rewanżu, który z dużym trudem wygrał, zostając pierwszym w historii królewskiej kategorii trzykrotnym mistrzem świata.
I to był dobry – choć i tak nieco spóźniony – moment na zakończenie kariery. Późniejsze dwie walki z pięściarzami młodej generacji – Larrym Holmesem (35-0) i Trevorem Berbickiem (19-2) – były już całkowicie niepotrzebne. W pierwszej Ali został poddany przez narożnik po jednostronnych dziesięciu rundach, w drugiej przegrał decyzją sędziów z zawodnikiem, którego w latach sześćdziesiątych pokonałby z zamkniętymi oczami.
Aby w pełni docenić wyjątkowość Alego, trzeba zrozumieć złożoność czasów, w których przyszło mu żyć i realia sportu, jaki wybrał. Boks bardzo długo był dyscypliną białych, choć to czarnoskórzy niewolnicy w jego początkach odgrywali największe role.
W 1908 roku pierwszym pełnoprawnym czarnoskórym mistrzem świata wagi ciężkiej został Jack Johnson. Media ogarnęła panika, natychmiast rozpoczęły się poszukiwania "nowej nadziei białych". Aby "przywrócić porządek", z emerytury wrócił długoletni czempion, James Jeffries.
– Wychodzę na ring w jednym celu. Chcę pokazać, że biały człowiek jest lepszy od czarnucha – powiedział. Johnson po prostu go znokautował, a w całej Ameryce wybuchły wielkie zamieszki na tle rasowym. Zanim zdobył tytuł, czarnoskórzy rywalizowali w oddzielnej kategorii, o "kolorową" wersję mistrzowskiego pasa. Tak było aż do 1937 roku, kiedy to nastała epoka wielkiego Joego Louisa.
Segregacja rasowa miała wielki wpływ na Alego, który nie potrafił żyć w takich realiach. Miał 13 lat, gdy krajem wstrząsnął protest zabójców Emmetta Tilla. Nastolatek został zamordowany z zimną krwią przez dwóch mężczyzn za rzekomy flirt z białą dziewczyną. Obu uniewinniono, a na werdykt trzeba było czekać zaledwie 67 minut. – Byłoby krócej, ale musieliśmy podjechać po napoje – opowiedział jeden z członków ławy przysięgłych.
Młode lata Alego to popadanie ze skrajności w skrajność. Kochał Amerykę i dumnie reprezentował ją na igrzyskach, ale nie potrafił się w niej odnaleźć. Z katolika stał się gorliwym muzułmaninem, ale wiarę traktował wyłącznie w kategoriach prywatnych. Po zmianie wyznania i przyjęciu nowej tożsamości nie zamykał się na ludzi – do końca był przyjacielem Martina Luthera Kinga, którego zapraszał na swoje walki. Z Malcolmem X – muzułmańskim przywódcą ruchu afroamerykańskiego i drugim religijnym wojownikiem, który za swoje przekonania został zamordowany w latach sześćdziesiątych – poróżnił się, czego w późniejszych latach żałował.
Z jednej strony – epatował wielkimi wartościami i stał się twarzą emancypacji czarnoskórych, z drugiej – po prostu ranił ludzi dla zabawy. I to nie tyle pięściami w ringu, co słowami. Ali prowokował, Ali przejaskrawiał, Ali ryzykował. Wszystko dla sławy. Boks był środkiem do celu – sam zainteresowany przyznał, że wybrał go przypadkiem. Ta dyscyplina była po prostu – jego zdaniem – najszybszą szansą dla czarnoskórej osoby na osiągnięcie sukcesu.
Kochali go muzycy, pisarze, aktorzy. Frank Sinatra tak bardzo chciał mieć dobre miejsce podczas jego pierwszej walki z Frazierem, że akredytował się jako... fotograf magazynu "Life". Utwór wielkiemu pięściarzowi poświęcił sam Miles Davis. Inspirował Woody'ego Allena, Normana Mailera i wiele gwiazd muzyki pop.
W 2006 roku George Lois w książce "Rap Alego: Muhammad Ali, Pierwszy Mistrz Świata W Rapie" na 300 stronach przeanalizował słowny kunszt pięściarza. Rymowanki Alego uznał za jedną z zapowiedzi nowego stylu ekspresji wokalnej – rapu. Wielu artystów zaliczanych do hip-hopu potwierdzało inspirację gadatliwym pięściarzem. Pełne metafor i porównań przechwałki na swój temat są dziś uznawane za podstawę stylu bragga (braggadocio).
– Nazywacie moją poezję straszną? Zakładam się, że będzie drukowana i cytowana częściej niż wszystkie wiersze waszych ulubionych pisarzy – stwierdził sam zainteresowany w latach sześćdziesiątych. Czas pokazał, że znowu miał rację – cytaty z niego zaczęły żyć własnym życiem i powracać w zmienionych wersjach. Ali został ojcem "trash-talku", słownego zawstydzania i poniżania przeciwników, które jest dziś niezwykle popularne zwłaszcza w amerykańskim sporcie.
Po zakończeniu kariery zawodowej pokazał inne oblicze. Duży wpływ na jego działania miała choroba Parkinsona, którą zdiagnozowano w latach osiemdziesiątych. Lekarze są podzieleni – część uznaje ją za schorzenie o podłożu wyłącznie genetycznym, inni twierdzą, że przyjmowanie w głowę takiej liczby morderczych uderzeń mogło być czynnikiem sprzyjającym jej powstaniu.
Prywatnie Ali także był człowiekiem pełnym sprzeczności. Choć był gorliwym muzułmaninem, to prowadził bujne życie osobiste. Był żonaty cztery razy, doczekał dziewiątki dzieci. Po zakończeniu kariery oddał się działalności charytatywnej. Zaangażował się w negocjacje pokojowe w Libanie (1985) i Iraku (1990). Został twarzą igrzysk olimpijskich w Atlancie – w 1996 roku znów widział go cały świat, gdy drżącymi z powodu choroby dłońmi zapalał znicz. W 2000 roku został odznaczony Prezydenckim Medalem Wolności – najwyższym cywilnym odznaczeniem w USA.
Po jego śmierci długie oświadczenie wydał prezydent Barack Obama. Świat boksu pogrążył się w żałobie, bo stracił przedstawiciela, który – jak to sam ujął – "był większy niż boks". Walczył w Afryce, Anglii, Szwajcarii, Niemczech i Portoryko. Wszędzie wydarzenia z jego udziałem cieszyły się wielką popularnością. Do jego stylu bokserskiego nie zbliżył się nikt. Nikt też nie był w stanie wejść w buty po człowieku, który zrobił dla tej dyscypliny tak wiele.
Kariera Muhammada Alego to jeden wielki paradoks. Gdy ogłaszał się "Największym", największy zdecydowanie nie był, ale... nikt nie był w stanie wyprowadzić go z błędu. Po latach – gdy kwestia nie budziła już takich kontrowersji – on sam nie musiał mówić już nic. Jak na ironię drugą połowę życia najbardziej rozkrzyczany pięściarz w historii spędził ograniczony przez chorobę i znów zmuszony do bicia się – tym razem "tylko" z własnymi myślami. Jak zostanie zapamiętany? Cóż, nie byłby Alim, gdyby i w tej kwestii nie miał czegoś do dodania...
"Chciałbym zostać zapamiętany jako pierwszy w historii trzykrotny mistrz świata wagi ciężkiej. Jako człowiek pełen humoru, który traktował wszystkich dobrze. Jako człowiek, który nigdy nie spojrzał z pogardą na tych, którzy byli w niego zapatrzeni. Jako ktoś, kto pomógł tak wielu ludziom jak tylko mógł. Jako człowiek, który pozostawał wierny swoim przekonaniom bez względu na wszystko. Jako ktoś, kto chciał zjednoczyć ludzkość za pomocą wiary i miłości. A gdyby to było za dużo, to zadowolę się tym, jeśli zostanę zapamiętany jako świetny bokser, który został liderem i mistrzem dla wielu ludzi. Nie chciałbym jednego – żebyście zapomnieli jak ładny byłem".
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart