{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Maciej Kot: tajna metoda? Trenowaliśmy z... osłami
Mateusz Leleń /
Maciej Kot nie uczestniczył w mistrzostwach świata i od trzech tygodni trenuje z kadrą B. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o fenomenie Ryoyu Kobayashiego, Michalu Doleżalu, a także niezwykłej terapii, której został poddany wraz z Piotrem Żyłą.
Kot blisko podium. Zabrakło... o 0,1 punktu
Mateusz Leleń, TVPSPORT.PL: – Od połowy lutego trenujesz z kadrą B. Przypomniały się stare czasy?
Maciej Kot: – Oczywiście. Są Maciej Maciusiak, Daniel Kwiatkowski, Kacper Skrobot – ludzie, z którymi kiedyś pracowałem. Nie było zatem problemów z komunikacją i – co najważniejsze – z zaufaniem. Już pierwszego dnia ustaliliśmy, jak pchać ten wózek razem.
– Możesz teraz z bliska obserwować żywot skoczka kadry B.
– Taki powrót pomaga – łatwiej pewne rzeczy docenić, ale i… podpatrzeć. Jestem z nimi trzeci tydzień i muszę powiedzieć, że skoczkowie z kadry B niekiedy są bardziej profesjonalni niż ci z kadry A. Zaskoczyło mnie jak dobrze potrafią pilnować diety, wagi, regeneracji. A przecież taki Andrzej Stękała musi godzić treningi z pracą kelnera. Ja sobie tego nie wyobrażam. Najpierw ćwiczy, a potem osiem godzin musi roznosić talerze po sali. To wbrew idei regeneracji. Takie sytuacje uświadamiają, jak kolorowo jest w kadrze A. Większy budżet, więcej sprzętu, lekarz, fizjoterapeuta, ale przede wszystkim nie trzeba chodzić do pracy, bo łatwiej o sponsora.
– Problemów nie ma za to Ryoyu Kobayashi. Co jest twoim zdaniem siłą Japończyka?
– Nikt nie oczekiwał, że aż tak odpali. Pojawiały się głosy, że ta historia skończy się jak w przypadku Domena Prevca. Ja miałem poczucie, że jego technika jest bardzo stabilna. Widziałem powtarzalność. Na sukces Ryoyu składa się wiele elementów. To nie jest tak jak u Thomasa Morgensterna, gdzie kluczem było potężne odbicie. Z każdego parametru wyciska maksimum. Ma bardzo dobrą pozycję dojazdową, która – co rzadkie – właściwie się nie zmienia. Inni zawodnicy mają z tym kłopot w zależności od zmieniających się rozbiegów.
– Adam Małysz zwraca uwagę na to, że Kobayashi błyskawicznie przechodzi do fazy lotu.
Ryoyu jest ułożony do lotu już dziesięć metrów za progiem. W ten sposób traci mało prędkości. Ma bardzo płasko ułożone narty – pod tym względem dorównuje mu Yukiya Sato. Kobayashi wręcz spycha narty, a nie podnosi do góry. Tak jakby pracował stopami. Nie wiem, czy to coś wytrenowanego. Jest taki moment, że inni spadają, a on odlatuje od zeskoku. To imponujące.
– Imponujące nie były w tym sezonie twoje skoki. W Willingen powiedziałeś, że odchodzisz od metody "małych kroków". Czy to wynikało z ustaleń ze Stefanem Horngacherem?
– Rozmawialiśmy tam w niedzielę rano. To nie było polecenie Stefana, żeby ryzykować. Czułem, że cierpliwe trzymanie się planu nie wypaliło. Do mistrzostw był tydzień. Pomyślałem: wóz albo przewóz. Bez ryzyka byłbym pewnie pod koniec trzydziestki i pojechałbym do Seefeld jako rezerwowy. Zaryzykowałem, licząc, że jakimś cudem wszystko zaskoczy.
– Stefan Horngacher to najlepszy trener z jakim pracowałeś?
– Nie lubię takich porównań, bo każdy jest inny. Hannu Lepistoe, Łukasz Kruczek, Stefan Horngacher – każdy ma własną wizję. Można oceniać ich przez wyniki, ale wyniki nie zawsze mówią, jaką osobą jest dany trener. Na pewno mam wielki szacunek i sympatię do Stefana. Poza skocznią lubi żartować, zawsze jest chętny do rozmowy. To trener specjalista, który dysponuje bagażem doświadczeń. Wiele razy powoływał się na wydarzenia ze swojej bogatej kariery. Wiele lat skakał w Pucharze Świata, na wielkich imprezach, miał ciężką kontuzję, dołki formy. W skokach przeżył wszystko.
– Słyszałem ostatnio jak ktoś nazwał Michala Doleżala "Małym Horngacherem". Trafnie?
– Coś w tym jest. Oni świetnie się dogadują. Gdy czasem nie było Stefana, to Dodo mówił to, co powiedziałby Horngacher. Mają tę samą wizję. Świetnie się dogadują, zresztą wiele razy mieszkali razem w pokoju na zgrupowaniach. Na pewno Stefan darzy Michala wielkim zaufaniem.
– Od kilku miesięcy dużo mówiło się o tajemnych metodach treningu – twojego i Piotra Żyły. Czy możesz wreszcie zdradzić o co chodziło?
– Mogę powiedzieć, że był to trening z osłami…
– Co takiego?!
– W Polsce tego nikt nie robi, ale coś takiego praktykuje doktor Harald Pernitsch. Sporo nam to pomogło, ale Piotrek bardziej to wykorzystał. Wbrew pozorom osioł jest bardzo inteligentnym zwierzęciem. Znakomicie wyczuwa emocje i staje się lustrzanym odbiciem człowieka. Gdy zostajemy z nim sam na sam i jesteśmy zestresowani, on także jest zestresowany.
– Jak wyglądały zajęcia?
– Wszystkiemu przyglądał się doktor Pernitsch i dawał wskazówki. Dostawaliśmy zadanie – na przykład zmusić osła do chodzenia w kółko. To nie było proste, bo osioł jest uparty i inteligentny. Czasem trwało to dziesięć, czasem dwadzieścia minut. Warto jednak pamiętać, że takie zajęcia były tylko jednym z elementów większego planu. Chcieliśmy szukać rezerw w każdym aspekcie. Nie wszystko jednak zagrało.