Thomas Thurnbichler dziękuje i odchodzi, po votum nieufności zarządu PZN. Maciej Maciusiak obejmuje kadrę A po rekomendacji Thurnbichlera. Thomas dostaje ofertę do kadry juniorów, ale się zastanawia. Adam Małysz tym razem nie wyjeżdża z Planicy, tylko zwołuje briefing prasowy. Dużo tego jak na jeden poranek. I choć chcielibyśmy to państwu wyjaśnić, my tu w Słowenii sami nie wszystko rozumiemy.
KORESPONDENCJA Z PLANICY
Był czwartek późnym wieczorem. Atmosfera w Planicy – zwłaszcza przed konkursem popołudniowym – dość weselna. Wtedy oficer medialny PZN Tadeusz Mieczyński założył grupę na komunikatorze, a chwilę później zaprosił media na konferencję prasową. I ktokolwiek miał wcześniej wątpliwości, wiedział już, że z wesela przechodzimy w tryb pogrzeb.
To, co najważniejsze, już wiecie:
– Adam Małysz ogłasza, że decyzją zarządu PZN Thomas Thurnbichler przestaje być trenerem kadry narodowej A.
– Thomas Thurnbichler mówi o dobrych chwilach i dziękuje kibicom, mając twarz, na której rysuje się przede wszystkim zmęczenie.
– Małysz w urodziny Macieja Maciusiaka ogłasza Maciusiaka nowym szefem kadry A. To miała być jedyna rekomendacja Thomasa w przypadku gdyby to on miał przestać nim być.
– Małysz podkreśla, że dla Thomasa ma ofertę kontroli nad grupą juniorów. Ale Thomas się zastanawia, bo – jak przyznał – ma inne oferty. Deadline ma minąć 6-7 kwietnia.
– Maciusiak chce rozpocząć pracę jak najszybciej, w ściślejszej współpracy z Michalem Doleżalem, czyli trenerem Kamila Stocha. To oznacza, że ze stanowiskiem raczej pożegna się np. Matthias Hafele – ekspert ds. sprzętu, który dawał duże nadzieje, ale dowiózł niewielki rezultat.
– Na razie nie wiadomo, kto z Maciusiakiem stworzy sztab. To ma być autonomiczna decyzja Macieja.
– Paweł Wąsek dostał propozycję dalszej pracy z Thomasem, ale uznał, że nie po to jest w kadrze narodowej, żeby teraz się z niej de facto wypisywać. Wcześniej Wąsek przyznał, że świetnie mu się z nim pracowało, ale – to cytat – jeśli ma być tak, że niektórzy zawodnicy są niezadowoleni – to to nie ma prawa działać.
I tyle z pewniaków. To teraz będzie o wątpliwościach.
Jako narciarstwo polskie przeszliśmy w trzy lata drogę wizerunkową i odrobiliśmy lekcję. Bo kiedy ostatnim razem – też w Planicy, w 2022 roku – żegnano Doleżala, to Małysz nie dotrwał do końca, tylko wcześniej opuścił Słowenię, będąc w konflikcie i w opozycji do starszyzny kadry. A tym razem PZN naprędce zorganizował konferencję w salce restauracyjnej, zorganizował obrus, uprzedził media. Wyszło grzecznie i ładnie PR-owo, choć nie przestaje zdumiewać nas, że ta troska o wizerunek nie przeszkadza niektórym członkom zarządu uprzedzać prezesa, chodzić do mediów i na własną rękę rozpowiadać plany, które ich szef de facto ma dopiero ogłosić. Tak było od lat, jest nadal i dopóki tu nie zajdą zmiany lub kategoryczne zakazy – zapewne będzie. Tylko że nie wiemy w imię czego poza próbą budowania swojego wizerunku jako tzw. ekspertów od skoków. Bo wizerunku skoków to na pewno nie poprawia.
Tymczasem na konferencji, a nawet na dobę przed nią dzięki tekstowi Tomasza Kalemby z Interii, już wszystko było w zasadzie jasne. Choć tak naprawdę dzięki działaczom, których znów za wcześnie swędział język.
I tak miło, że powstrzymali się tyle dni. W końcu zarząd i wyrok zapadły już w poprzednim tygodniu.
Ale spróbujmy zrozumieć decyzję PZN. A raczej zarządu, ponieważ Małysz nawet w piątek rano przekonywał, że on chyba najdłużej stał za Thomasem Thurnbichlerem. Zmiękł, bo długo i szczerze porozmawiał ze środowiskiem, z zawodnikami. Nie ulega wątpliwości, że Thomasa nie obronił tej zimy wynik. Ani zimy poprzedniej. Nie ulega wątpliwości, że Austriak – próbując być bardziej partnerem niż surowym bossem – nie zaskarbił sobie sympatii części skoczków. Nie ulega wątpliwości, że kilkoma decyzjami stracił szatnię i tego stanu rzeczy nie był już w stanie zmienić. Nie ulega wątpliwości, że nie mając tej szatni, nie był w stanie skutecznie zarządzać. Zwłaszcza odkąd w ramach wniosków po poprzedniej zimie uznał, że da większą dowolność treningową Dawidowi Kubackiemu i Piotrowi Żyle. I z tej dowolności wyszło to, że oni skakali przeciętnie, źle lub fatalnie, a on nie miał tu już nic do powiedzenia. Stocha Thomas stracił zresztą wcześniej. I Małysz twierdzi, że choć na zewnątrz miało to wyglądać dobrze, to Kamil cieszy się ze zmiany, bo poczuł się osamotniony – bez potrzebnej konsultacji jego sztabu ze sztabem głównym kadry. A Michal Doleżal chciał pomagać i służyć ogółowi. Tylko że podobno (to kluczowe słowo) Thomas tego nie chciał.
– Ale to nie tylko trzech mistrzów postawiło weto. Tych zawodników było więcej – podkreślił Małysz. I zapewnił: – W przypadku Maciusiaka natomiast wszyscy są za.
Tematu Macieja w nowej roli tu nie będziemy poruszać, bo na to przyjdzie czas. To chyba jasne, że mając rok do igrzysk, trener stanął przed olbrzymim wyzwaniem. Zwłaszcza kiedy w jednej grupie ma skoczków na ostatniej prostej kariery po kryzysie, a także młodego Wąska, który jest jej liderem, nadzieją po świetnej zimie, ale teraz w obliczu ryzyka, że zmiana jemu akurat nie posłuży. To są tylko gdybania. Bo może posłuży, może będzie kontynuacja, może w Cortinie będzie olimpijski medal. Oby. Tego Maćkowi bardzo życzymy, bo wbrew opinii Internetu (raczej nieprzychylnej) to jest świetny fachowiec. I na pewno bardzo zaangażowany.
My nie rozumiemy innej kwestii: dlaczego w 2025 roku raz jeszcze ogon macha psem. I dlaczego, jeśli ma już machać (bo jednak zdanie skoczków jest ważne, choć przy zwolnieniu Doleżala jakoś go nie wysłuchano), to macha ogon skoczków, którzy najprawdopodobniej są już za peakiem kariery. Stoch, Kubacki i Żyła, a nawet Aleksander Zniszczoł, Jakub Wolny czy inni potencjalnie będący na nie ws. przyszłości Thomasa, to co najmniej trzydziestolatkowie. Dawid ma lat 35, a Piotr 38. Miliony Polaków cieszyły się z ich sukcesów, miliony im gratulowały, dali polskiemu sportowi mnóstwo wzruszeń i ZAWSZE POZOSTANĄ LEGENDAMI, KTÓRYM NALEŻY SIĘ SZACUNEK.
Ale dziś, w 2025 roku, te kwestie należało rozdzielić.
Bo Żyła i Kubacki jeszcze tylko w sporcie coś mogą, a już nie muszą. Ich Wikipedie są już zapełnione sukcesami. Gdy za Doleżala przychodził Thurnbichler, za zadanie postawiono mu wychowanie nowego pokolenia i wprowadzenie go na szczyt. Na masową skalę – nie udało się. Na mikroskalę – mamy Pawła Wąska, który mu ufa i któremu ufa trener. Pawła, który poszedł za wizją i wszedł już na podium PŚ. Pawła, który jest najlepszą inwestycją na przyszłość. To Wąska ogon, jeżeli jakikolwiek, powinien machać psem. To Paweł Wąsek, a nie weterani, powinien mieć decydujący głos w sprawie i to pod niego powinno się ułożyć tę drużynę na kolejne lata.
Na przykład budując jedną część kadry wokół Wąska i jeszcze młodszych skoczków (a tych mamy przezdolnych), a drugą złożoną z tych, którzy Thomasa nie akceptują.
Istnieje w końcu coś takiego jak wewnętrzne sprawdziany. Tam by się okazywało, kto jest najlepszy i kto zasługuje na wyjazdy w PŚ, kto w COC, a kto powinien trenować, bo forma nie pozwala mu na występy.
Małysz przekonuje, że z Pawłem rozmawiał i pytał go, czy chciałby trenować sam. Nie chciał, szanujemy to. Ale czy spytano Wąska, czy chciałby trenować w grupie z młodszymi? Tego prezes już nie wyjaśnił, być może zapomnieliśmy dopytać. Ale mamy poczucie, że tu już veto 26-latka nie byłoby tak jednoznaczne. Bo przecież już rok temu z drużyny wypadł Stoch i jakoś kariera Wąska z tego tytułu się nie załamała.
Uważamy więc, że to przykre, iż Thomas – z całym bagażem błędów, które popełnił – mimo wszystko został odpalony przez ludzi, którzy w skokach mają już do zrobienia mniej niż więcej. To Paweł powinien być tu Cezarem, który da kciuk w którąś ze stron. A nie Kubacki, nie Żyła i nie nawet Wolny czy Zniszczoł.
Małysz ma rację, uważając, że my Thomasa nadal w Polsce potrzebujemy. Bo potrzebujemy człowieka, który faktycznie weźmie zdolną nową generację i z niej wykuje mistrzostwo na później. To nie znaczy, że obecne szkolenie juniorów jest złe – Daniel Kwiatkowski i jego ludzie w SMS-ach fajnie wszystkim zarządzają. Ale może warto by spróbować tego, co już raz zadziałało? Dokładnie tak przed laty zrobił w końcu Stefan Horngacher, który 20 lat temu pracował z młodym Stochem, Żyłą czy Hulą. A potem wykuł ich na mistrzów, gdy do Polski wrócił już do seniorów. Pytanie tylko, czy takiej pracy chciałby podjąć się Thomas. I czy umiałby w kilka tygodni wyciągnąć wnioski z tego, co nie udało mu się ze starszą grupą. I czy umiałby przełknąć teraz gorycz porażki, bo ta gorycz – niezależnie od kulisów wydarzeń – niewątpliwie w nim jest.
A może jest ulga?
Z perspektywy czasu jasno widać, że w 2022 roku PZN popełnił gigantyczny błąd. I że wówczas starszyzny należało posłuchać (na pewno bardziej niż obecnie). Wydaje się, że gdyby wtedy Doleżal z Maciusiakiem wzięli pod skrzydła samych weteranów, a jednocześnie Thurnbichler przejąłby młodszą część kadry, to teraz w Planicy żadnej konferencji by nie było. Bo to właśnie pogrzebało Austriaka u nas – bitwa pokoleń. Zadanie pogodzenia interesów starszych i młodszych skoczków okazało się zadaniem nie do zrealizowania.
Czasu już nie cofniemy. Ale może wyciągnijmy wnioski na przyszłość. Czy wyciągnęliśmy, zapewne w którymś z telewizyjnych programów najpierw powiedzą niektórzy członkowie zarządu PZN. I to chyba w tym wszystkim jeszcze bardziej przykre niż to, że polskim skokom ostatnio się nie wiodło.
Panie Thomasie, my mimo wszystko dziękujemy – mimo że w kwietniu 2022 nie wiedziałeś, czym jest bigos i kiedy była Bitwa pod Grunwaldem.
Panie Macieju, życzymy powodzenia.
Panie Adamie, życzymy cierpliwości i zdrowia do tego całego bagienka, jakim bywają niestety polskie narty.