Przy tamtej pogodzie mieliśmy dwa wyjścia: odwołać zawody i stchórzyć albo skupić się i doprowadzić to do końca. Żałuję tylko jednego, że Janne Ahonen nie ustał – mówi TVPSPORT.PL Bertil Palsrud, delegat techniczny, który w 2005 roku pracował na legendarnym konkursie Pucharu Świata w Planicy. To wtedy Bjoern Einar Romoeren ustanowił rekord świata – 239 metrów. Od tamtych zawodów mija 20 lat. Norwegowi zadajemy najważniejsze pytanie: czy dziś, przy zmianach belek, ta jazda bez trzymanki też byłaby możliwa
– A to nie koniec, Ahonen jest jeszcze! – pół żartem, pół serio: kto pamięta ten cytat Włodzimierza Szaranowicza, ten miał doskonałe dzieciństwo.
Konkurs skoków w Planicy – ten ostatni w sezonie 2004/05 – dla pokolenia wychowanego na małyszomanii jest jak ósmy cud. To jedno z najważniejszych wspomnień okresu, w którym Polska żyła Pucharem Świata, przyjmując tę rywalizację za najważniejszą ze wszystkich sportowych spraw. Zima, która wprawdzie nie była najlepsza dla Adama Małysza, ale przyniosła sławę Janne Ahonenowi czy Rokowi Benkovicowi, otrzymała w ostatnich zawodach najlepszy stempel jakości: rekordy świata. Przy czym 20 marca 2005 roku nie tyle je "poprawiano", co całym skokom w jedno przedpołudnie przesunięto granicę wyobrażeń.
Na Velikance, której punkt K wynosił wtedy 185 metrów, a HS "tylko" 215 m, już w serii próbnej kibice obejrzeli dwa rekordy globu. Najpierw 231 m (czyli tyle samo, ile miał już na koncie Matti Hautamaeki) uzyskał Tommy Ingebrigtsen, żeby chwilę później aż 234,5 m pofrunął Bjoern Einar Romoeren. Potem, w 1. serii, 231 m znów uzyskał Ingebrigtsen oraz Andreas Widhoelzl, a 233,5 m zmierzono Ahonenowi. Raptem dwie serie i pięć wyników na poziomie rekordu, który obowiązywał jeszcze dzień wcześniej – nieźle, ale to był dopiero początek. Bo w finale było jeszcze lepiej. Hautamaeki odzyskał rekord, skacząc 235,5 m. Słynne 239 m skoczył Romoeren, a zaraz po nim lotu na 236. metr nie zdołał ustać Ingebrigtsen. Na koniec wszyscy zadarli głowy, zastanawiając się, co zrobi Ahonen. Spadł na 240 m, wykonując jedną z najbardziej ikonicznych prób w historii, okupioną złamaniem żebra.
To jednak żadna przesada, napisać, że ten dzień cały w sobie był ikoniczny.
Wszystkim tego dnia na skoczni zarządzał Bertil Palsrud – delegat techniczny FIS. Dlatego 20 lat po tamtych wydarzeniach to jemu oddajemy głos.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVPSPORT.PL: – Wracasz czasami do tego dnia?
BERTIL PALSRUD, BYŁY DELEGAT TECHNICZNY W PŚ W SKOKACH I CZŁONEK KOMISJI SPRZĘTOWEJ FIS: – Wracam. To jest nostalgia całego świata skoków. To było niezwykłe.
– Jeśli coś ma być nazywane świętem sportu, to właśnie tak wyobrażam sobie materialną definicję. Święto, festiwal. Tam było wszystko.
– I wielkie skoki, i duże dramaty, i rekordy. Tak. Skok Bjoerna Einara Romoerena na 239 m to obok 252 metrów Ryoyu Kobayashiego mój ulubiony, jaki pamiętam spośród widzianych na własne oczy. To są rzeczy, których się nie zapomina.
– Sądziłem, że jednak wskażesz Janne Ahonena.
– Ahonen upadł.
– Ależ to też miało w sobie urok! Z jednej strony ludzie zamilkli, bo nie wiedzieli, co mu się stało. A z drugiej roznosiło ich po tym, gdy spiker wykrzyczał odległość.
– A to przecież nie był koniec, na górze został Roar Ljokelsoey. Sam on jeden, świadomy, co się dzieje. Tylko że dla nas to był problem. Duży. Przy tamtej pogodzie mieliśmy dwa wyjścia: odwołać zawody i stchórzyć albo skupić się i doprowadzić to do końca. Mimo że belka była ustawiona niżej niż na 1. serię, to wiatr wzmagał się z każdą minutą. Wszystko się przeciągało, a im dłużej trwała rywalizacja, tym Planica stawała się mniej bezpieczna. W finale na liście nie było już przypadkowych zawodników, lecz doskonali lotnicy. I my w wieży, którzy tym wszystkim musieliśmy jakoś zarządzić. Zarządzić, jednocześnie widząc, jak właśnie zbierają Ahonena ze śniegu. Ahonena, który nie dość, że był wybitny, to jeszcze trafił najmocniejszy wiatr.
– To dlaczego Roar skoczył? Dlaczego tego nie odwołaliście?
– Mieliśmy fart, bo na chwilę wiatr się uspokoił. Po jego próbie nastąpił koniec.
– Czy wy w jury wiedzieliście dzień wcześniej, że wiatr może tego dnia napisać aż taki scenariusz?
– Oczywiście. To jest Planica. Nie ma przypadku, że konkursy prawie zawsze rozgrywa się tam wcześnie rano. My się po prostu nieco nie zmieściliśmy w okienku, a noc poprzedzająca konkurs była chłodna, toteż dodatkowo przymroziło tory. To – oraz świetni skoczkowie – był przepis na dzień cudów.
– Historyczny dzień cudów.
– Tak, ale na pewno niejedyny w tym miejscu. Pamiętasz 2003 i rekordy Mattiego Hautamaeki? Mówimy o identycznej sytuacji. Wtedy też pracowałem jako delegat. Wtedy też nie dało się przewidzieć, że ktoś może lądować tam aż tak daleko. Takie były czasy, zero marginesu błędu. Ustawianie na tak wielkiej skoczni jednej belki na całą serię, żeby nikt się nie uszkodził, a jednocześnie żeby zapewnić show, było szalenie trudne. Pamiętam tę atmosferę z 2005. Byliśmy skupieni jak nigdy.
– Odpowiedz szczerze: bardziej się wtedy bałeś czy ekscytowałeś?
– Bałem się tylko tego, że w którymś momencie trzeba będzie to odwołać, mając już tylko garstkę zawodników na górze. Nic takiego się nie wydarzyło. I uważam, że poza kilkoma ekstremalnymi wydarzeniami, cały konkurs był bezpieczny. Na granicy, ale bezpieczny.
– Jak blisko byliście jego odwołania?
– Nikt o tym nie mówił. Panowało przekonanie, że to doprowadzimy.
– Pamiętasz, jak tamtego dnia zachowywał się Walter Hofer?
– Nie bardzo. Szczerze mówiąc, my z dyrektorem PŚ w trakcie konkursu nie mamy zbyt dużego kontaktu.
– Jak to nie?
– No nie. On na miejscu zajmuje się innymi aspektami, oddaje zarządzanie konkursem delegatom i jury. Głównie ma kontakt ze swoim asystentem. Spotkaliśmy się wtedy dopiero po wszystkim. Był szczęśliwy.
– Jak wyglądałby tamten dzień, gdyby to Sandro Pertile, a nie Hofer, był wówczas szefem PŚ?
– Liczę, że jeśli też miałby miejsce w 2005, czyli bez możliwości ruszenia belki, to dokładnie tak samo. Naprawdę to możliwe, on też niezbyt ingeruje w pracę jury. To daje duży komfort. Jeśli wydaje się wam, że dyrektor steruje wszystkim z pozycji walkie-talkie i rozkazów, to macie błędny obraz rzeczywistości.
– To inaczej. Co stałoby się dzisiaj po skoku Romoerena? Już w erze przeliczników za belkę i wiatr?
– Patrząc, jak narastają podmuchy, ja osobiście pewnie obniżyłbym ją dla kolejnych.
– I nie byłoby konkursu cudów.
– Ale nie byłoby też kontuzji Ahonena.
– Ach, więc jesteś z tej grupy.
– Której?
– Zwolenników zmiany belki w serii.
– Pracowałem w Planicy i w starych czasach, i już w erze z tym systemem. Nie ma co kryć, to narzędzie daje delegatom szansę na to, żeby niekiedy uratować wydarzenie. To nie jest zła rzecz. Przypominam sobie czasy z początku lat 90. – bez kwalifikacji, bez tej możliwości regulacji najazdu. Ponad setka zawodników na starcie, większość na dole i co? Zmienia się wiatr. Restart, wszyscy od nowa, ludzie stali pod skocznią pół dnia. To oczywiście ekstremalna sytuacja, ale współcześnie skoki nie mogą tak się odbywać. Nie, jeżeli chcą pozostać w telewizjach. Dwie, może dwie i pół godziny – to jest maks.
– Kwestie romantyczności skoków czy też mniejszą czytelność konkursów dla ludzi pod skocznią odłóżmy na bok. Tylko że czym innym jest ratowanie zawodów, a czym innym wachlowanie tym rozbiegiem co kilka prób. Nie masz wrażenia, Bertil, że to narzędzie zdjęło z jury poczucie odpowiedzialności za ustawienie belki bazowej – tej na początek serii?
– Tak, tu mogę się niestety zgodzić. Zmiany belki są nadużywane i też zauważam, że to faktycznie jest problem. Dziś nie ma takich nerwów w wieżach sędziowskich, jakie bywały przed wprowadzeniem przeliczników. Staram się jednak patrzeć na sprawę pod kątem pozytywnych aspektów. A te są namacalne.
– Ile razy pracowałeś w Planicy jako delegat?
– Od 2000 do grudnia 2020 włącznie. Po mnie przyszedł Ivo Greger.
– I też utrzymuje się kolejnych kilka lat. Z jakiego powodu FIS tak kurczowo trzyma się tych samych nazwisk? Można założyć, że inni delegaci też chcieliby popracować w Planicy.
– Wydaje mi się, że to kwestia zaufania i poczucia, że wybierani ludzie są kontaktowi, czujni i odpowiedzialni. To zwłaszcza dotyczy największych imprez, a loty na pewno należą do tego grona. Tam delegat jest bardzo istotną funkcją. Zresztą, wszędzie indziej też, ale może margines błędu jest nieco większy.
– Pytałem o daty, bo chcę zweryfikować jedną plotkę. Mamut w Planicy na początku XXI wieku nie zmieniał się z wyglądu jako całość, tymczasem rekordy bito tam dość regularnie. I na dole ziemia latem często nie była porośnięta trawą, tylko – jak to ująć – surowa, ruszona. Czy jako delegat zauważyłeś, żeby Słoweńcy po kryjomu przed FIS podkopywali ją na tyle, żeby dało się ustawać coraz dalej? To była wielka zagadka dla nas, dla kibiców.
– Nie wiem tego, musielibyście o to spytać tych, którzy wydawali jej certyfikaty. Przyjeżdżając na obiekt przed PŚ, my nie mamy możliwości przeprowadzania tak dokładnych badań. Dziś te restrykcje o wielkościach skoczni są chyba bardziej pilnowane niż wówczas, ale nie sądzę, żeby prace w ziemi odbywały się bez wiedzy FIS. A tym bardziej tak drastyczne jak podkopywanie. Myślę, że jeśli coś robiono, to zachowując wysokość obiektu w pionie, lecz wysuwając zeskok naprzód – w poziomie, dalej od progu. To mogło zwiększać długość skoków, zmieniać też nieco trajektorię. Być może stąd rozwój rekordów w tamtym czasie? To jednak tylko przypuszczenie. Trzeba pytać komisję obiektów.
– Dlaczego zrezygnowałeś po MŚ w lotach w 2020?
– Nikt z nas nie młodnieje. Czułem, że należy oddać ster nowej generacji specjalistów. Ja zrobiłem swoje, widziałem tam piękne rzeczy, byłem świadkiem historii i – jak by nie patrzeć – także jej współtwórcą. Później miałem jeszcze propozycje, aby pracować jako delegat. Zależało mi jednak, żeby pożegnać się akurat w Planicy. To magiczne miejsce. Postawienie kropki akurat tam miało dla mnie znaczenie.
– Dwie dekady to kawał czasu.
– Trochę się w tym okresie pozmieniało, fakt.
– A generacja skoczków? Czy kiedykolwiek jeszcze, poza Janne i 2005 rokiem, słyszałeś, żeby ktoś poszedł tam latać na kacu, prosto z imprezy? Piję do Ahonena, on wprost o tym pisał w swojej książce.
– Wiesz, mi chyba nie wypada o tym opowiadać.
– Spokojnie, nie oczekuję moralizatorstwa. Zmierzam bardziej do tego, że tamte zawody kipiały od charakternych facetów: Janne, Bjoern, Tommy Ingebrigtsen – wspominam ich, jakby tamtego dnia było im wszystko jedno, czy się nie połamią. Że liczyła się tylko ta pogoń za rekordem. Nawiązuję, bo ciekawi mnie, jak widzisz tych zawodników z późniejszych lat? Też mają w sobie to szaleństwo, czy skoki się jednak ugrzeczniły?
– Odpowiem krótko: spójrz na to, co i jak wyprawia Ryoyu. Nikt zwykły, spokojny i wyważony nie skakałby tak, jak on. Nikt zwykły nie leciałby na Islandii na prawie 300 metrów [291 m – przyp. red.] na obiekcie, którego nigdy nikt przed nim nie sprawdził.
– Wielu by tego chciało.
– Ale niewielu więcej doczeka.
– A powrotu skoków na 250 metrów? Dlaczego – choć pierwszy tej długości miał miejsce dekadę temu – to od 2019 roku nie obserwujemy już takich na Letalnicy ani nigdzie indziej? Wraca nazwisko Ivo Gregera, twojego następcy.
– Sądzę, że wpływ na to ma jednak więcej czynników.
– Proszę wytłumaczyć. Bo wielu wini za to jednak tego delegata.
– Żeby to zrozumieć, trzeba by rozłożyć na czynniki zapewne każdy konkurs. Ale zasada jest jedna: chcąc lądować bardzo daleko – a nie upadać – trzeba dobrego, stabilnego wiatru pod narty i jednocześnie niskiej prędkości na progu. To połączenie zdarza się bardzo rzadko. Kiedy tego nie ma, zdarzają się takie skoki, jak na przykład ten przedskoczka Tilena Bartola – 252 m, ale po upadku z niebywałej, za dużej wysokości. To było nie do ustania, choć mam wątpliwości co do jego kombinezonu, bo belka była ustawiona relatywnie nisko – na nr 12. To była próba, po której FIS nałożyła na przedskoczków pewne ograniczenia w doborze strojów. Zaczęto zwracać uwagę na to, czy nie przesadzają. Wracając do tematu, kolejnym czynnikiem kształtującym odległości w konkursie są trenerzy. Pamiętajmy, że oni też niekiedy obniżają najazd ze względów taktycznych. Często widać, że wolą, gdy ich zawodnik wykona skok na 240-245 m z telemarkiem niż walkę o ustanie na 250 m i więcej. To generalnie trudny temat. Delegat nie zawsze jest jedynym odpowiedzialnym.
– To może trenerzy nie słuchają zawodników? Bo nawet Anze Lanisek przed sezonem wywołał ten temat. Powiedział jasno: brak kolejnych rekordów, stagnacja, to jego zdaniem cofanie dyscypliny w rozwoju. I to nie jest byle kto, tylko kawał skoczka. Gratulował Ryoyu jego wyczynu.
– Cóż, moim zdaniem już czas, aby skocznie mamucie znów dostały zielone światło do powiększenia.
– Takiego, aby dogonić rekord Ryoyu z Islandii?
– Nie sądzę, żeby ktoś na to pozwolił. Owszem, on pokazał, że człowiek jest w stanie pofrunąć jeszcze dalej, pewnie grubo ponad 300 m, tylko że aby tak się stało, musiał czekać na okienko pogodowe. To jest największy problem. Zwróć uwagę, ile my nawet teraz uwagi poświęcamy wiatrowi. On ma kluczowy wpływ na naszą dyscyplinę.
– Świetnie, że schodzimy na ten wątek.
– Z jakiego powodu?
– Sprzętowego. Wspomniałeś o dziwnym kombinezonie Bartola, a to początek góry lodowej. Byłeś w komisji ds. sprzętu w FIS jako jej przewodniczący. Zgodzisz się, że obecnie sprzęt jest podatny na warunki jak nigdy wcześniej? Umie pomóc, gdy wieje w porządku, ale i więcej odbiera, kiedy popełni się błąd techniczny lub kierunek odwróci na niekorzystny przy za małej prędkości na progu. Dawniej aż tak źle pod tym kątem nie było, możliwości zawodników były bardziej przewidywalne. Więc stąd pytanie: czy to nie przez sprzęt właśnie delegaci tak wachlują dziś belkami, nie mając innego wyjścia? Czy to nie zamknięte koło błędów federacji, która ustala jakieś normy i te normy de facto psują potem zawody?
– To skomplikowane.
– Mamy mnóstwo czasu.
– Największą różnicą pomiędzy obecnymi czasami a przeszłością jest stopień znajomości aerodynamiki i wyspecjalizowanie sztabów w przygotowaniu sprzętu: nart, kombinezonów, nawet butów. I to jest niestety gonienie króliczka, bo nie da się ze strony FIS ująć w normach i regulaminach wszystkiego. Choć się to ogranicza, to zawsze pozostanie jakieś miejsce na innowacje. Pamiętam, że gdy pojawił się Florian Liegl ze swoim kombinezonem z krokiem do kolan, też przetoczyła się debata pt. "wróćmy do regulacji sprzed kilku lat i będzie spokój". Tylko do kiedy dokładnie, do czasów swetrów i czapek?
– To samo można powiedzieć dziś: że na przełomie wieków sprzęt nie był tak wrażliwy na warunki jak teraz.
– Tak. Tyle że technologia ewoluuje, zmieniają się profile skoczni. To, co działało dawniej – choć było mniej podatne na wiatr – obecnie nie sprawdziłoby się w PŚ. Na sprzęcie, na którym ja skakałem jako dziecko, obecni zawodnicy baliby się w ogóle spróbować. To jest postęp, który niestety ma pewne skutki uboczne. FIS czyni starania, żeby mieć nad tym kontrolę. Pamiętasz igrzyska w Soczi, gdzie zawodnicy nosili bardzo ciasne kombinezony? To był pomysł na zmniejszenie ich wrażliwości na wiatr, tylko że szybko okazało się, iż do skakania wtedy potrzebne są większe prędkości. A skoro tak, to zawodnicy lecieli wyżej i spadali mocniej do lądowania i w efekcie tę zmianę złagodzono. Uznano, że niższe prędkości są istotniejsze, bo wpływają na bezpieczeństwo. Szczerze? Praca komisji dot. sprzętu to najtrudniejsze zajęcie w skokach. Tam ciągle toczą się tego typu debaty. I nie ma złotego środka, bo i wszystko non stop ewoluuje.
– Po takich doświadczeniach, widząc je najbardziej od środka, jak się da – z plusami, ale i minusami – umiesz jeszcze kochać skoki?
– Oczywiście. To całe moje życie, odkąd miałem pięć lat. Nadal staram się bywać, czytać, śledzić. To chyba z człowieka nie wyjdzie już do końca.
– A padnie w tym roku to 250 m w Planicy?
– Nie mam pojęcia, lądować na pewno się da. Ale czy padnie, czy nie, i tak będę oglądał.
– To może – dla pewności, że znów zaczną tyle latać – warto by spytać o PŚ kogoś z Islandii?
– Nie wiem, czy świat skoków ma tyle czasu, żeby czekać na okienko pogodowe. Ani nie wiem też, czy tam, gdzie latał Ryoyu, byłoby jak zorganizować miasteczko, doprowadzić prąd oraz kibiców.
– Ale może niekoniecznie tam? Ryoyu, poza nowymi limitami możliwości, pokazał coś jeszcze…
– ...że skoki mogą rozwijać się w tę stronę, to znaczy wyjść z tradycyjnych lokalizacji i poszukać nowych. Zgoda. Tylko pod warunkiem, że będzie tam choćby tymczasowa, ale profesjonalna infrastruktura.
– Już dawno pokazano, że tak można: na stadionach, m.in. na Wembley i w Chicago.
– Nie widzę przeszkód, aby w jakiejś formie do tego powrócić. Tylko znów: to skomplikowane.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1024 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (93 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.