Dopiero czwarty raz w tej dekadzie o losie kryształowej kuli za Puchar Świata w skokach narciarskich będą decydowały loty w Planicy. To tu zaciętą zimę zakończą Daniel Tschofenig i Jan Hoerl – jedyni, którzy nadal pozostają w grze o trofeum. Pierwszy raz jednak ta sytuacja dotyczy dwóch reprezentantów tego samego państwa. W dodatku dobrych kumpli.
Korespondencja z Planicy
203 punkty – to jest maksymalna przewaga, jaką tej zimy Daniel Tschofenig miał nad Janem Hoerlem w klasyfikacji Pucharu Świata. To było 2 lutego po Willingen.
94 – tyle było przed zawodami w Lahti tydzień temu.
114 – a tyle po nich.
Czwarty raz w tej dekadzie los kryształowej kuli rozstrzygnie się dopiero w Planicy. Skocznia jest gotowa. A zawodnicy?
Kiedy ostatnim razem Planica miała rozstrzygać o losach Pucharu Świata, trwała zima 2021/22. Wówczas dopiero po niedzieli okazało się, że Ryoyu Kobayashi ma 106 punktów przewagi nad Karlem Geigerem. W 2017 roku nadzieję na dogonienie Stefana Krafta miał jeszcze w Słowenii Kamil Stoch, jednak temu zadaniu nie podołał. Ale obie te historie na głowę bije to, co wydarzyło się w marcu 2015. Bo fakt, że Peterowi Prevcowi kulę zabrał jego rodak Jurij Tepes, wydaje się wręcz niemożliwy, aby był prawdą. A jednak. Fantastyczny lot Tepesa sprawił, że na koniec niedzielnych zawodów Peter miał identyczną sumę punktów, co Severin Freund. A że Niemiec wygrał wówczas więcej konkursów, to ostatecznie do niego powędrowało najważniejsze trofeum FIS.
Cztery razy na przestrzeni dekady los kuli rozstrzygał się dopiero na Letalnicy. To relatywnie mało. A teraz pierwszy raz ta bitwa toczy się między zawodnikami z jednego kraju, a w dodatku skoczkami, którzy przynajmniej na zewnątrz wyglądają na dobrych kumpli.
– Jeśli mi będzie zagrażał, to wezmę rakietkę i po prostu go nią rzucę! – stwierdził Tschofenig o Hoerlu.
Ta wypowiedź pochodzi z Vikersund, z wywiadu, kiedy rzecznik PŚ Horst Nilgen podszedł z kamerą do Austriaków, gdy ci grali w pingponga. I rzeczywiście, to, jak współpracują i razem koegzystują, nie wygląda na batalię na śmierć i życie. Tak samo było wcześniej, np. w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. Przypomnijmy, że jeszcze w Bischofshofen w grze o Złotego Orła było całe trio zawodników Andreasa Widhoelzla. Jednak ci nie robili wokół tego zamieszania, a wręcz upominali media, aby nie nadawać temu zdarzeniu dodatkowej wagi. Skończyło się tak, że wygrał Tschofenig, bo w kuriozalnych okolicznościach szansa na sukces wypadła z rąk Stefana Krafta. I co? I nic. Weteran zespołu chwilę się pozłościł, ale już kiedy panowie przyszli na konferencję prasową, to mając ścisk w żołądku i sportowy zawód w głowie, król przemówił, że on gratuluje młodzieży, bo tego dnia po prostu był niewystarczający. Dodał też, że wieczorem na pewno i tak wszyscy razem usiądą do małego świętowania. Zapewne usiedli.
Taka to jest ekipa. Taką posklejał tej zimy Widhoelzl.
Tschofenig przejął plastron lidera w Nowy Rok. To on jako pierwszy doścignął Piusa Paschke, którego forma – zgodnie z tradycją – wyparowała wraz ze startem Turnieju Czterech Skoczni. Później trenowany niegdyś przez Thomasa Thurnbichlera chłopak z Achomitz wszedł w formę-mutant. Wygrał w Bischofshofen, Zakopanem, dwa razy w Willingen, a następnie jeszcze w Lake Placid. Wliczając jeszcze triumfy z Ga-Pa, Engelbergu i Wisły, robi się z tego całkiem pokaźne CV. A szczególnie, jeśli zauważyć, że sukces z Malinki był historycznym dla całych skoków. Bo to wtedy Daniel wygrał konkurs PŚ jako dopiero pierwszy (!) zawodnik urodzony w XXI wieku.
W przypadku Hoerla ta droga była mniej efektowna. Wygrane? Tylko Lillehammer i Engelberg. Podia? Tu już lepiej, bo już 14 Niemniej, Jan ma inny atut: stabilność wyniku. Trzy razy nie był dotąd w TOP10 – 20. na loterii w Ruce, 12. na lotach w Oberstdorfie i w minioną sobotę 15. w Lahti, co wywołało akurat duże poruszenie, bo moment na wpadkę wybrał sobie dość kiepski. A poza tym? Raz ósmy, kilkakrotnie szósty. Jak robot. Tyle że Tschofenig też może tak o sobie powiedzieć. Pomijając słabsze MŚ, które nie wliczają się do rankingu PŚ, najniżej był 15. (dwukrotnie), a poza tym raz na 14. pozycji. Miejsc na podium uzbierał 15.
Choć w Lahti Daniel też nie popisał się geniuszem, mimo wszystko był w stanie uratować punkty za siódmą pozycję. I znów odskoczył.
Obecnie Tschofenig ma 1705 punktów, a Hoerl traci do niego 114. Zostały dwa konkursy indywidualne. Na stole leży dwieście oczek, ale wyzwaniem jest miejsce kultowe. Ale tak samo kultowe, co po prostu kapryśne i niewybaczające błędów.
To są oczywiście Austriacy. Nie znamy ich tak, jak znamy Polaków. Niemniej wydaje się, że o kulę walczą teraz dwa różne charaktery. I tu, jak sądzimy, warto pójść za tropem narracji nadanej tej walce przez polskich kibiców dzielących się odczuciami na platformie X (dawniej Twitter). W skrócie:
Hoerl – normalny Jasiu, swój chłop z trzepaka, koleżka z sąsiedztwa, delikatny rozbójnik, ale ambitny i zacięty.
Tschofenig – syn koleżanki twojej matki, dzieciak idealny; ma świetny język angielski, mnóstwo talentu, a do tego efektowną partnerkę, tzn. mistrzynię świata w tym samym sporcie.
I choć to ma zabarwienie humorystyczne, to trudno z tym polemizować. Przykładowo: na wspomnianym TCS, gdy trwała konferencja prasowa, Daniel o sukcesie odpowiadał językiem niemal wyciągniętym z Buckingham Palace. Elokwentny, wyważony, grzeczny i spokojny. A potem polski reporter Jakub Balcerski na kolejne niemieckojęzyczne odpowiedzi Hoerla spytał skoczka, kiedy nauczy się mówić po angielsku.
– Maybe next year – uciął, pięknym szekspirowskim akcentem, sam zainteresowany. Jak to mówią na dzielnicy: króciutko, mordeczko.
Co zabawne, mając tak mało emocji związanych z występami Polaków na skoczniach w tym roku, środowisko kibiców w naszym kraju zaczęło emocjonować się tą walką charakterów być może nawet mocniej niż społeczeństwo w Austrii. A na X, gdzie dyskusje o skokach bywają nadal zażarte, dominuje doping dla goniącego. #BrygadaJasia – ten hasztag jest już widoczny nie tylko w pojedynczych tweetach, co nawet tymczasowych nazwach kont.
Jedno jest pewne. Ktokolwiek nie wygra, dobrze by było, żeby wszystko trwało aż do ostatniego skoku w niedzielę.
Według wyliczeń Adama Bucholza, dziennikarza skijumping.pl, walka Austriaków i tak nie jest najciaśniejszą w dziejach PŚ. Zimą 1995/96 Andreas Goldberger jechał dwa ostatnie konkursy z ledwie trzema oczkami zaliczki nad Arim-Pekką Nikkolą! Tamtą zaliczkę obronił. Ale już gdy w 1999 roku Martin Schmitt miał do odrobienia 21 pkt do Janne Ahonena, to Niemiec skutecznie zaatakował na finiszu. W sumie mniej niż 100 pkt na dwa konkursy do końca dotąd obserwowaliśmy siedmiokrotnie. A PŚ ma przecież już blisko pół wieku historii. Choć fakt faktem, obecnie obowiązująca punktacja jest znacznie młodsza.
482.1
475.0
455.8
451.6
449.4
438.9
434.0
422.2
420.4
10
419.8
11
419.7
12
413.3
13
412.5
14
403.1
15
400.8
16
400.4
17
399.4
18
397.9
19
397.1
396.0
21
384.2
22
382.3
377.5
24
372.6
371.6
26
364.5
27
357.3
355.7
320.5
314.1
1
1749.3
2
1720.2
3
1707.2
4
1680.6
5
1673.1
6
1484.1
7
1458.0
8
1350.9
9
561.6
10
551.6
459.1
454.8
444.1
443.6
433.5
430.1
418.3
418.2
417.7
10
409.4
11
409.1
12
408.7
13
404.1
14
401.1
398.4
16
397.7
17
397.5
394.5
19
392.7
20
389.6
21
389.4
22
387.7
386.4
24
386.2
381.5
26
377.7
374.0
372.6
29
365.0
30
363.6
231.1
228.9
226.0
225.7
225.5
225.3
225.0
218.2
214.6
212.4
212.0
12
211.6
13
211.0
14
210.0
15
209.1
208.5
205.8
18
205.3
19
202.9
20
202.5
21
202.1
22
201.2
23
197.0
196.7
25
196.4
195.0
27
193.6
193.4
193.2
191.5
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8