{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
PKO Ekstraklasa. Byli piłkarze wspominają mecze Legii z Lechem. "Rozmowy wychowawcze", kamienie i groźby... od staruszków

W sobotę Legia Warszawa zagra z Lechem Poznań w meczu 12. kolejki PKO Ekstraklasy. Spotkania tych klubów od zawsze cieszyły się zainteresowaniem. Budziły wielkie emocje, nie tylko te zdrowe. Przygotowaliśmy wspomnienia piłkarzy, którzy w przeszłości brali udział w tych starciach. Transmisja spotkania Legia – Lech od godz. 17:00 w TVP 2, na TVPSPORT.PL i w aplikacji mobilnej.
Zmiana trenera warunkiem mistrzostwa? Historia brutalna dla Vukovicia
Jerzy Podbrożny
Nigdy nie było łatwo, gdy musieliśmy wyjeżdżać z Poznania. Był wielki problem z opuszczeniem stadionu przy ul. Bułgarskiej. Pamiętam mecz z 1995 roku – przegrywaliśmy z Kolejorzem 0:1, a ja strzeliłem gola na 1:1 w samej końcówce. Wszyscy mnie wyzywali, pamiętam, że nawet staruszkowie po 80 lat wymachiwali do mnie laskami i grozili... Dzisiaj wspominam to wszystko z uśmiechem. Łatwo nie było także wcześniej, gdy jako piłkarz Kolejorza przyjeżdżałem do Warszawy grać z Legią.
Marcin Mięciel
Lech to jeden z tych zespołów, któremu nigdy nie strzeliłem gola. A szkoda, bo uwielbiałem grać w meczach, które miały tak wysoką temperaturę. Kiedy byłem w Legii po raz pierwszy, to hitowe były nasze starcia z Widzewem Łódź. Lech nie był takim klubem jak dzisiaj, często walczył o utrzymanie, miał problemy finansowe. Lubiłem jednak te mecze. Pamiętam, kiedy w sezonie 1997/98 przegraliśmy w Poznaniu 0:3, a hat-tricka strzelił Piotr Reiss. Lech walczył wtedy o utrzymanie, a my nie mieliśmy szans na mistrzostwo. Kibice przeprowadzili z nami "rozmowę wychowawczą" – zapowiedzieli nam, że nie możemy odpuścić, bo nie chcą, by Lech pozostał w lidze. W sektorze kibiców Legii, przy tzw. "młynie" zasiadł nawet prezes Marek Pietruszka. Spotkanie potoczyło się jednak dla nas fatalnie...
To były czasy, kiedy funkcję ochroniarzy często pełnili jeszcze kibice. Gdy szliśmy tunelem na boisko, nie raz słyszało się z boku pogróżki. W jakichś niebezpiecznych momentach tacy ludzie niby chcieli nam pomagać, ale było czuć, że najchętniej by nas rozszarpali. Pamiętam też, gdy kiedyś wracaliśmy z Wronek i stanęliśmy na przejeździe kolejowym. Pociągiem akurat jechali fani Lecha. Nasz autobus był z kolei otoczony naszymi sympatykami. Lechici zaciągnęli ręczny i wybiegli z pociągu. Na szczęście w porę interweniowała policja...
Piotr Włodarczyk
W pamięci zapadł mi mecz wyjazdowy w 2004 roku. Wtedy w Poznaniu otwarto jeszcze jedną trybunę. Stadion był pełny, wygraliśmy 1:0 po moim golu. W boiskową atmosferę wśród rywali zawsze mocno "wczuwał się" Piotrek Świerczewski, bardzo angażował się też Piotrek Reiss. Bardziej stonowany był Bartosz Bosacki, chociaż i przeciwko niemu nie grało się łatwo. W tamtych czasach do tunelu wchodziło się przy samym "kotle" Lecha. Kiedyś zaproszono mnie do wywiadu, który przeprowadzaliśmy tuż obok trybuny. Posypały się kamienie, kibice rzucali chyba wszystkim, co mieli pod ręką. Musieliśmy stamtąd uciekać.
Marek Jóźwiak
Nie mam jednego szczególnego skojarzenia. Na te spotkania bardziej czekano w Poznaniu niż w Warszawie. Każdy mecz był niezwykle ciężki – na boisku było jednak spokojniej niż na trybunach. Dowodów nie trzeba szukać daleko – ostatnie spotkanie sezonu 2017/2018 zostało przerwane po tym jak Legia zdobyła drugiego gola i była niemal pewna mistrzostwa. Mam nadzieję, że w sobotę takie zachowanie fanów się nie powtórzy. Te mecze zawsze były trudne, niezwykle wyrównane.
Piotr Reiss
Wspominam te mecze bardzo dobrze, bo często strzelałem Legii gole. Wyjątkowe są dla mnie dwa spotkania - to w 1998 roku, kiedy uzyskałem hat-tricka i pierwsze starcie finału Pucharu Polski w Poznaniu, gdy zdobyłem dwie bramki. Miałem to szczęście, że pokonywałem najlepszych bramkarzy w Polsce – Artura Boruca, a potem Łukasza Fabiańskiego. Hat-tricka wbiłem natomiast mojemu serdecznemu koledze Grześkowi Szamotulskiemu. Fani na stadionie w Warszawie zawsze byli do mnie wrogo nastawieni, ale to niesamowicie mnie "nakręcało". Sprawiało, że czułem się doceniony – z jednej strony ich niechęć wynikała z przywiązania do barw klubowych, a z drugiej był to szacunek do moich umiejętności.
Kiedyś wieczorem wracałem do Poznania z Warszawy i ktoś zaczepił mnie, zadając pytanie, czy w Wielkopolsce nie mamy swojego paliwa. Miałem też zabawną sytuację w jednej z warszawskich restauracji sushi – gdy zamówiłem danie, przyniesiono mi maki z herbem Legii. Poprosiłem obsługę o wezwanie osoby, która zrobiła sobie ten dowcip. Chłopak przyszedł, pożartowaliśmy, zrobiliśmy sobie zdjęcie. Nigdy nie miałem żalu o takie rzeczy.