Mówiłam do Boga, że oddam wszystko – karierę, pieniądze, siatkówkę – byleby moje dziecko przeżyło – wspomina w TVPSPORT.PL Małgorzata Glinka-Mogentale, dwukrotna złota medalistka mistrzostw Europy w siatkówce.
Kiedy mówi się o reprezentacji Polski kobiet, skojarzeń jest wiele, ale jedną z głównych postaci jest Małgorzata Glinka-Mogentale. To dwukrotna mistrzyni Europy, która w karierze sięgała również po mistrzostwa wielu lig. Sukcesy osiągała także w Lidze Mistrzyń.
Dziś jest mamą córki i syna, żoną, a w Glinka Academy dba o to, by dzieci pokochały sport. W wywiadzie dla TVPSPORT.PL opowiada, jak to jest być superbohaterem, co powiedziałaby trenerowi Niemczykowi, gdyby mogła, oraz jak bardzo zmieniła ją choroba córki.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Czuła się kiedyś pani superbohaterką?
Małgorzata Glinka-Mogentale: – Po raz pierwszy czułam się tak, kiedy wylądowałyśmy po mistrzostwach Europy na lotnisku. Wykrzykiwano moje nazwisko, śpiewano "Sto lat", a ja byłam w centrum uwagi.
– A później?
– Może wtedy, kiedy zostałam MVP Ligi Mistrzyń? "Superbohaterka" to wielkie słowo. W niektórych momentach bywałam z siebie dumna i cieszyłam się z sukcesów.
– Pytam o to, bo zawsze zastanawiało mnie, czy łatwo jest być Małgorzatą Glinką w Polsce. To panią kojarzy się do dziś jako największą gwiazdę żeńskiej kadry.
– Chyba tak. Byłoby gorzej, gdybym miała się czego wstydzić, a wydaje mi się, że opinia o mnie jest raczej dobra.
– Czuje się pani najlepszą polską siatkarką ostatnich dwudziestu lat?
– Czy ja wiem? Takie oceny są subiektywne. Było sporo Polek, które odbierały nagrody indywidualne i odnosiły sukcesy w klubach. Jednym bardziej podobała się gra Doroty Świeniewicz, inni doceniali Katarzynę Skowrońską, a jeszcze inni Magdalenę Śliwę. Jedno trzeba jednak przyznać na pewno – jako atakująca byłam widoczna na boisku. Moją rolą było zdobywanie punktów. Poza tym przeżywałam każdą akcję i do pracy podchodziłam emocjonalnie. Wydaje mi się, że to podobało się kibicom.
– Taką karierę wymarzyła sobie pani, kiedy zdenerwowana siedziała na lotnisku przed wylotem do Vicenzy Volley?
– Wyjazd był szczytem marzeń. Nie myślałam jednak wtedy o karierze, a bardzo się o siebie bałam. Nie znałam języka, a za granicą byłam raz i to na Węgrzech. Wiedziałam, że to może być przełomowy moment. Całe szczęście strach działał na mnie jak olej napędowy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tylko psychopaci nie boją się ryzykować, więc dziś uważam, że ogrom emocji, który mi wtedy towarzyszył, był normalny.
– Mama była ponoć bardziej przerażona od pani.
– Zdecydowanie tak. Takie sytuacje rozumie się jednak dopiero, kiedy ma się własne dzieci. Teraz mam dwójkę, więc wyobrażam sobie, jaki stres przeżywała. Starsi wiedzą więcej o życiu i mają świadomość czyhających niebezpieczeństw. Młodsi żyją chwilą.
Moja sytuacja w Polsce była dość przyjemna. Dziś powiedziałabym nawet, że byłam gwiazdą. Gdybym chciała i było mi z tym wygodnie, mogłabym zostać w drużynie z Kalisza. Do przodu pchała mnie jednak chęć zobaczenia czegoś więcej i wystawienia siebie na próbę.
– Ile wtedy zarabiała w Polsce najdroższa w żeńskiej siatkówce?
– Pierwszy kontrakt w Andrychowie podpisałam za 50 tysięcy złotych.
– Dużo się od tego czasu zmieniło?
– Niby tak, ale z drugiej strony wiem, że w LSK nadal jest sporo dziewczyn, które grają za takie pieniądze. To śmieszne. Wiem też, że są i takie, które w Lidze Siatkówki Kobiet zarabiają po trzy tysiące miesięcznie, czyli mniej niż ja 30 lat temu. Jeśli chodzi o realia życia w Polsce, zmieniło się bardzo dużo. Inflacja rośnie, wydatków jest więcej, a płace stoją w miejscu.
– Jak wyglądała rzeczywistość siatkarska, kiedy zaczynała pani karierę?
– W ogóle nie wyglądała. Na początku nie miałyśmy pieniędzy z tej pracy, a pracowałyśmy bardzo ciężko. Reprezentacja Polski była wtedy bardzo słaba, a z tym wiązały się olbrzymie ograniczenia. Dostawałyśmy zbyt mały lub zbyt duży sprzęt – to co nam rzucili, to brałyśmy. W za małych butach nie grałam, ale ciuchy były różne – za małe dresy lub stare zestawy Nike’a. Z dzisiejszej perspektywy mogę jednak powiedzieć, że chyba byłyśmy wtedy szczęśliwsze.
– Dlaczego?
– Widzę to przypominając sobie ekspresję na naszych twarzach na boisku. Ona bardzo wiele mówi o tym, jak w zespole czuje się siatkarka. Nie rozumiem, jak można się uśmiechać, kiedy przegra się punkt. To jest smutne. Lubię dziewczyny, które przejmują się sportem, podchodzą do niego z pasją. Takie są, ale wydaje mi się, że większość ma "wywalone". Strój nie gra i najważniejsza jest praca nad sobą. W tych czasach można otrzymać wszystko – pomoc psychiczną, indywidualny trening fizyczny i przygotowanie meczowe. Możliwości jest dużo. Wszystko zależy wyłącznie od chęci sportowca.
– Praca szkoleniowa również nie opiera się dzisiaj na kajeciku z ćwiczeniami.
– To prawda. Pamiętam taki kajecik Teofila Czerwińskiego, mojego pierwszego szkoleniowca. Był również w ręku trenera Wagnera. Czasami dostawałam nimi po głowie. Nawet się nie dziwię, bo wiem, co wyrabiałam jako nastolatka. Dziś takie zachowanie by nie przeszło, bo żyjemy w czasach, kiedy prawa mają rodzice z dziećmi, a nie nauczyciele. To trochę słabe.
Największą różnicą w stosunku do współczesności jest jednak to, że każda z nas robiła takie same ćwiczenia. Trening był taki sam niezależnie od wieku, masy, wzrostu i predyspozycji fizycznych. Teraz zwraca się uwagę na wszystkie aspekty, co według mnie jest dobre. Za moich czasów przeżywały jedynie silnie jednostki, a reszta kończyła szybko przygodę.
– Co było wtedy luksusem na treningu?
– To, że w hali było ciepło, i że miałyśmy komplet piłek do gry. Na zgrupowaniach biegało się długie dystanse. Pamiętam jak przed śniadaniem zdarzało nam się zdobywać w Zakopanem Nosal. Tę katorgę nazywano "rozruchem". Trenowałyśmy po osiem godzin dziennie. Z obozów wracałam z gorączką. To była prawdziwa szkoła, ale to właśnie jej zawdzięczam odporność na późniejsze trudy.
– Jak "wkupywało się" do kadry?
– Robiło się to, czego nie chcieli robić inni – zbierało piłki, rozkładało stacje i siatkę, a jak starsze koleżanki czegoś potrzebowały, to szło się po to do sklepu. Dziś już tego nie ma, a czasami młodym by się to przydało.
– Powiedziała pani kiedyś, że gdy do kadry przyszedł Andrzej Niemczyk, przestałyście być "pod linijkę". Co miała pani na myśli?
– Już nie patrzono na sekundnik w zegarku i nie odliczano nam chwilowych spóźnień. Wcześniej posiłki jadłyśmy razem, musiałyśmy "odliczać", że jesteśmy obecne, pytać, czy możemy wyjść na miasto albo czy mężowie mogą do nas przyjechać. Traktowano nas jak w wojsku. Andrzej podszedł do nas jak do kobiet, a nie robotów. Na boisku był srogi i zdecydowany, budził respekt. Po meczach był jednak dobrym człowiekiem, który w ramach relaksu robił nam ogniska integracyjne, bo wiedział, że nie żyjemy samą siatkówką.
– Czy ktoś wkurzył bardziej w zawodowej karierze niż on, kiedy odsunął panią w 2006 roku od zespołu narodowego? [argumentował to nieprzykładaniem się do treningów - przyp.red.]
– Sytuacji, kiedy trener mnie wkurzał było sporo. Na naszą pracę wpływa wiele czynników – zmęczenie, gospodarka hormonalna kobiety i zewnętrzne sytuacje, które nas dotykają. W moim życiu pojawiały się różne emocje i nie zawsze byłam zadowolona.
Co do tamtej sytuacji, to gdyby media tak jej nie rozdmuchały, to byłaby to normalna, ludzka rzecz.
– Jak dziś pani na to patrzy?
– Trener wstał lewą nogą, ja również i się pokłóciliśmy.
– Zabrakło wyciągnięcia ręki?
– My żyliśmy w zgodzie – to media cały czas wspominały o naszym konflikcie. Przed śmiercią trenera Niemczyka gościłam go u siebie na obiedzie i rozmawialiśmy o wszystkim. Nie mieliśmy ze sobą problemu. On mógł na mnie liczyć, a ja na niego. To, że kilka lat wcześniej się pokłóciliśmy i były między nami duże emocje, to nie powód do żalu. Dobrze, że tak się stało, widocznie tego potrzebowaliśmy. Czasami takie "burze" są konieczne w drużynie.
– Co dziś by mu pani powiedziała, gdyby miała okazję?
– Powiedziałabym: "Andrzej, wpadaj do mnie do domu, wypijemy razem lampkę wina". Zjedlibyśmy coś, pogadali o życiu, kobietach i facetach.
– Pani ślub w Wadowicach śledziło prawie dwa tysiące. Czuła się pani wtedy jak naczelna celebrytka polskiej siatkówki?
– Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że tak.
– Skąd pomysł na Wadowice?
– Wpadł na to śp. Zbigniew Lorek, menedżer z Andrychowa. Był bardzo pomysłowy. Wesele i cała oprawa były wspaniałe. Przyjechał pociąg z trenerami, pojawiły się karoce, ogrodzono plac w Wadowicach przed kościołem… Czułam się jak celebrytka.
– Kiedy zaszła pani w ciążę, to czynnie uprawiała pani jeszcze sport. Jak zareagowano w klubie?
– Nie pytałam nikogo, czy mogę zajść w ciążę czy nie. To był mój wybór – nikt inny nie miał prawa o tym decydować. To jednak naturalne, że kiedy zawodniczka chce zajść w ciążę, to nie powinna podpisywać kontraktu. Zazwyczaj takich decyzji nie podejmuje się na dwa, trzy miesiące przed sezonem. Oczywiście, zdarzają się wpadki, ale ich prawdopodobieństwo można ograniczyć – żyjemy przecież w XXI wieku. Podpisanie kontraktu powinno być z automatu gwarantem, że nie planuje się powiększenia rodziny.
Nie wróciłam do gry od razu, ponieważ Michelle miała problemy zdrowotne. Dostałam śmieszną propozycję z Sopotu, osiem miesięcy spędziłam sama trenując w hali, a jak zrobiłam pierwszą pompkę po przerwie, popłakałam się i powiedziałam, że nie wrócę do sportu. Zawzięłam się jednak, wynajęłam domek koło COS-u w Szczyrku, przyjechałam z rodziną, a trener Matlak wziął mnie pod skrzydła. Sama jednak płaciłam za wyżywanie, sprzęt, wynajem. Szkoleniowiec zauważył, że jestem w dobrej formie i powołał mnie do kadry. Pojechałam na mistrzostwa świata i zostałam najlepszą punktującą w drużynie.
– To musiało być dziwne. Dwukrotna złota medalistka mistrzostw Europy, która płaciła za to, by móc trenować z kadrą.
– Nikt z Polskiego Związku Piłki Siatkowej nie zaproponował mi pomocy. Całe szczęście stać mnie było, by zapłacić za wszystko. Był to czas, w którym bardzo inwestowałam w karierę. Starałam się o siebie dbać cały czas – przez dwadzieścia lat współpracowałam nawet z własnym lekarzem. Dzięki niemu nie opuściłam ani jednego meczu i nie zmagałam się z kontuzjami.
– Pani córka miała kłopoty zdrowotne. Na czym polegały?
– Zachorowała na sepsę. Spędziła półtora miesiąca w Szpitalu Bielańskim, prowadziła nas profesor Jackowska – wybitna w swoim fachu. Dzięki niej udało nam się uniknąć najgorszego.
Organizm Michelle był bardzo silnie zainfekowany…
– Wiadomo skąd to się wzięło?
– Nie, do tej pory nie wiem. Przez pięć kolejnych lat zadawałam sobie to pytanie. Kiedy trafiłam do profesor na rozmowę, powiedziała mi, że roztrząsanie tego nie ma sensu, ponieważ nigdy nie dostanę odpowiedzi.
Jestem wierzącą. Wiedziałam, że w takich sytuacjach, jak ta zagrażająca życiu, pozostaje tylko modlitwa. Ona dawała mi siły. Mówiłam do Boga, że oddam wszystko – karierę, pieniądze, siatkówkę – byleby dziecko przeżyło. Mała wyzdrowiała, ma się świetnie, a ja nie musiałam oddawać kontraktów.
– Czego nauczyło panią macierzyństwo?
– Pokory wobec życia. Pamiętam moment, w którym woda sodowa uderzyła mi do głowy. Nie sądziłam, że coś takiego jak choroba lub odejście najbliższych mogą mi się przydarzyć. Wydawało mi się, że jestem ponad tym. Miałam dwa medale mistrzostw Europy i karierę w pełnym rozkwicie. O wielu rzeczach nie myślałam.
– W Turcji była pani z małą Michelle sama przez 3/4 miesiąca. Towarzyszyła wam tylko niania, bo mąż wyjeżdżał. To było trudne…
– Naturalna kolej rzeczy. Często bywa tak, że siatkarz po zakończeniu kariery nie ma co robić i nie ma pomysłu na życie. Bardzo się tego baliśmy. Bolały mnie wyjazdy męża i bardzo za nim tęskniłam, ale wiedziałam, że musi być w Polsce, by zapewnić nam spokojną przyszłość. Nie chodziło tylko o aspekt finansowy, ale również o to, że każdy powinien mieć szansę się spełniać. Całe szczęście udało nam się to wszystko pogodzić.
Michelle była ze mną i z nianią. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Miałam przy sobie dziecko i kochaną Renię, która nam pomagała. Nie opiekowała się tylko moją córką, ale również mną.
– Jak żyło się trzem kobietom w tym kraju?
– Nie odczułam, że kobiety są tam źle traktowane – wręcz przeciwnie. Zmieniłam zdanie o Turkach. To bardzo sympatyczny i ciepły naród. Pracowali 24 godziny na dobę – wszystko było otwarte cały czas.
Kiedy szłam na trening, było mi trudno zostawić córę w domu. Mała przychodziła do mnie na mecze i wszyscy kibice ją kochali! Była i jest prześliczną blondyneczką, więc w Turcji robiła furorę. Traciła jednak, bo czasem mnie nie było, ale dzięki temu miałam jej również więcej do zaoferowania. Teraz jest o wiele bardziej otwarta na świat i nie ma lęku, który towarzyszył mi, kiedy po raz pierwszy wyjeżdżałam za granicę.
– Ile najdłużej pani z nią nie było?
– Najgorzej było wtedy, kiedy pojechałam do Japonii na mistrzostwa świata. Nie było mnie w domu miesiąc. Przyjechałam do domu i przywitała mnie z 40-stopniową gorączką. Następnego dnia miałam jechać na mecz z Fenerbahce. Całe szczęście opóźniło się przyznanie wizy i mogłam zostać z nią chwilę dłużej.
– Mówiła pani o strachu o przyszłość męża. Lepiej dać więcej wolności i możliwości rozwoju, czy być bliżej, ale niekoniecznie działać zawodowo tak, jakby się chciało?
– Stawiam na wolność i rozwój. Każdy musi mieć swoje życie. Roberto nie mógł żyć moim. To oczywiste, że cieszyły go moje wygrane, przeżywał porażki i mi kibicował, ale musiał pisać swoją kartę. Przyjeżdżał na tydzień, półtora, ale zaraz wracał, by dopilnować interesów. Wyszło to nam na dobre.
– Od razu został menedżerem?
– Tak, od razu. Teraz zajmuje się trzema przedsiębiorstwami, a bycie przy sporcie jest jego pasją. Na co dzień ma firmę polsko-włoską, która zajmuje się ruchomymi dnami basenowymi.
– W 2015 roku mówiła pani, że nie jest gotowa na rozpoczęcie nowego życia. Kiedy to się zmieniło?
– Trzy lata borykałam się z tą decyzją. Strasznie to przeżyłam. Pojawiały się różne stany. Poprosiłam o pomoc psychologów, trenerów mentalnych, bo nie chciałam popaść w głęboką depresję.
Uważałam, że nie potrafię nic, poza grą w siatkówkę. Nie mam wyższego wykształcenia, jestem po maturze. W młodości postawiłam wszystko na jedną kartę. Zdałam egzamin dojrzałości i wyjechałam za granicę. Takie były czasy.
– Jak pracowali z panią psychologowie?
– Dzięki nim udało mi się odzyskać spokój. Wiedziałam, że siatkówce oddałam całe życie. Nagle stanęłam przed decyzją o pożegnaniu się z tym, co było wszystkim. Jeśli ktoś mi mówi, że po zakończeniu kariery ma się świetnie, to nie wierzę, że sport był jego prawdziwą miłością.
Rozbrat z dyscypliną porównałabym do rozstania z kimś, kogo kochało się przez wiele lat. Z drugiej strony jest świadomość, że nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Co wtedy zrobić? Wybór jest trudny.
– Blisko depresji?
– Nawet nie wiem, czy w niej nie byłam. Przeżywałam różne stany. Nie brałam jednak żadnych lekarstw. Codziennością była walka o to, by się nie poddać. Teraz czuję się nieporównywalnie lepiej.
– Niedawno znów została pani mamą. Drugie macierzyństwo jest inne niż to pierwsze?
– Tak, to drugie jest bardziej świadome. Mam 40 lat i przeżywam je inaczej. Bruno jest energicznym dzieckiem i daje nam w kość o wiele bardziej niż Michelle. Przez półtora roku prawie nie spałam. Czasami myślałam o tym, dlaczego zrobiłam to sobie na stare lata. Kocham go jednak bardzo, jest słodki i w życiu nie oddałabym ani momentu, który dzięki niemu zyskałam. Moja miłość życia.
– Teraz macie więcej czasu dla siebie jako rodzina?
– Zdecydowanie tak. Kocham ten czas, ale gdyby życie miało się składać wyłącznie z niego, byłoby mi trudno. Dlatego zajmuję się fundacją i projektami. To pozwala mi zachować harmonię.
– Trudno patrzy się teraz na to, co dzieje się z polską kadrą kobiet?
– Na początku podchodziłam do tego emocjonalnie. Byłam zła na PZPS, walczyłam o dobrych trenerów, chciałam Giovanniego Guidettiego, ale nikt mu nie zaufał. Czułam, że kadra kobiet jest zapomniana i nie wiedziałam dlaczego. Teraz odpuszczam, bo to nie ma sensu. W tym wszystkim nie chodzi o siatkówkę, a o układy i stanowiska.
Jacek Nawrocki włożył mnóstwo serca w reprezentację, którą budował od podstaw. Nie zasługuje na publiczne pyskówki. Czy którakolwiek z tych dziewczyn czułaby się dobrze, gdyby dostała dziewięć publicznych zarzutów? Na pewno nie. Konsekwencje tej akcji ciągnąć się będą przez lata. Nikt mu tego nie zapomni i każdy będzie go z tym kojarzył. To, czy jest dobrym, czy złym trenerem, to nie moja sprawa, bo mnie nie prowadził.
Nie jesteśmy MKS-em Pcim Dolny albo WKS-em Ożarów, by problemy były przez wszystkie strony załatwiane w ten sposób. Ktoś musi wziąć za to odpowiedzialność i poukładać reprezentację kobiet raz jeszcze.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.