Były mistrz świata wagi junior ciężkiej i półciężkiej Dariusz Michalczewski w środę skończył 53 lata. "Tygrys" w szczerej rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział czym zajmuje się na sportowej emeryturze, intratnej propozycji powrotu do ringu oraz o zwycięskim procesie sądowym, który ciągnął się ponad dekadę. Więcej o boksie w magazynie "Ring" w czwartek o 21:25 w TVP Sport, na stronie TVPSPORT.PL i w aplikacji mobilnej.
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – Przede wszystkim, najserdeczniejsze życzenia z okazji urodzin. Z biegiem czasu dostrzega pan u siebie zmiany?
Dariusz Michalczewski: – Dziękuję bardzo za pamięć. Pierwsze, co odczułem z wiekiem to… wzrok. Wracam właśnie od okulisty, na urodziny sprawiłem sobie soczewki. Na szczęście, nie jest to nic poważnego, wada nie jest zbyt duża, ale już na przykład czytać jest mi ciężko. Poza tym, cały czas drzemie we mnie serce małolata. Codziennie, gdy się budzę, mam dobry humor. Forma też dopisuje, bo pięć razy razy w tygodniu trenuję. W środy akurat mam treningi bokserskie więc w tym roku tak się składa, że urodziny spędzę z rękawicami na rękach.
– Czyżby szykował się powrót do ringu?
– Skąd, robię to wyłącznie dla siebie.
– Teraz bardzo modne stały się walki weteranów. Mike Tyson walczył z Royem Jonesem Jr. 5 czerwca odbędzie się walka Evandera Holyfielda z Kevinem McBridem. Skąd to się bierze? Mówiąc brutalnie – brak kasy?
– Nie ma co ukrywać, że tu chodzi o kasę i jest to dla mnie przykre, że ci panowie się na to decydują. Mnie też proponowali powrót do ringu i walkę z Royem Jonesem Jr. w Dubaju. Oferowali 5 mln euro, potem 6… Ja krzyknąłem, że chcę 10 mln euro, ale powiedziałem tak dlatego, żeby się ode mnie odczepili. Moi koledzy, poważni biznesmeni, przekonywali mnie, bym trochę zszedł z ceny. Powiedziałem: chcę 7,5 mln euro. Na szczęście nie znaleźli tej kasy.
– Nie ciągnie Tygrysa do ringu?
– Nie chciałbym, żeby ktoś mnie oglądał w ringu w tym wieku. Bez refleksu, siły. Ludzie oglądali moje walki z czasów zawodowej kariery i chciałbym, by takiego mnie pamiętali. Szkoda byłoby mi tylu wyrzeczeń, żeby teraz na stare lata musieć się wydurniać. Dla byłych pięściarzy, którzy kiedyś zarabiali potężne pieniądze, ale wszystko stracili, takie oferty mogą wydawać się lukratywne. W moim życiu takie kwoty nic by nie zmieniły, mógłbym tylko stracić.
– Pamięta pan swoje 33. urodziny?
– Pewnie wyprawiliśmy huczną imprezę, zgadza się? (śmiech)
– Powody były, bo dokładnie w dniu 33. urodzin znokautował pan Alejandro Lakatosa w Brunszwiku i obronił tytuł WBO w wadze półciężkiej.
– Czyli miałem rację, bo po walce było wielkie święto. Chociaż huczniejsza balanga była po wygranej z Leeonzerem Barberem w 1994 roku i wywalczeniu mistrzostwa świata. Ten pojedynek szczególnie zapadł mi w pamięć.
Mówiąc szczerze, każdy pojedynek był dla mnie jak prezent urodzinowy, a każda obrona tytułu, jak wesele i urodziny w jednym. Ta walka z Lakatosem była wyjątkowa, bo odbyła się dokładnie 5 maja i bardzo zależało mi, żeby pokazać się z jak najlepszej strony w tak wyjątkowym dla mnie dniu. Udało się.
– Często wraca pan myślami do czasów kariery?
– W zasadzie dopiero od niedawna, może od dwóch lat, zacząłem oglądać moje stare walki. Muszę przyznać, że ciśnienie jest ogromne. Przeżywam tak, jakbym znów wychodził do ringu. Wszystkich pojedynków nie obejrzałem, nie dałbym rady nerwowo.
– Ostatnio oglądał pan na żywo Jakuba Straszewskiego, który w Kielcach wywalczył młodzieżowe wicemistrzostwo świata.
Tygrys Michalczewski pociesza Kubę po finałowej walce pic.twitter.com/AebPo6EPsn
— Mateusz Fudala (@m_fudala) April 23, 2021
– Co sądzi pan o pięściarzach, występujących w MMA i zawodnikach mieszanych sztuk walki, próbujących swoich sił w boksie?
– Nie mam nic przeciwko, ale dla mnie to trochę… poniżanie się. Wydaje mi się, że wynika to też z kryzysu w boksie, a pięściarze szukają łatwej kasy w MMA.
– Łatwo jednak nie jest. Pana były podopieczny Izu Ugonoh przegrał ostatnio przed czasem na zasadach MMA z Markiem Samociukiem w KSW.
– Zostało mu już chyba tylko Fame MMA, albo walki w kisielu. Oczywiście, mówię to z przymrużeniem oka, ale szkoda, że tak to wszystko u niego się potoczyło. Czasem mam wrażenie, że nasi pięściarze coś źle podpatrzyli od zagranicznych zawodników, bo na konferencjach prasowych i ważeniach są mocni, a potem w ringu jest lipa.
– W 2018 roku chciał pan zorganizować galę w Trójmieście z walką wieczoru Izu Ugonoha, ale impreza się nie odbyła. Będzie pan próbował ponownie?
– Absolutnie nie. Służę swoją pomocą i radą, jeśli ktoś zapyta, to pomogę bezinteresownie. "Wchodzić" do polskiego boksu jednak nie zamierzam.
– Jak wygląda teraz życie na emeryturze Dariusza Michalczewskiego?
– W końcu jestem ojcem z prawdziwego zdarzenia. Gdy moi starsi synowie Michał i Nicolas byli mali, to wyglądało to inaczej. Wszystko było robione pode mnie. "Cicho, bo tata śpi", "cicho, bo tata ogląda walkę". Teraz jestem spełnionym ojcem. Zajmuję się dzieciakami i całe moje życie kręci się wokół nich.
– W czasach kariery tego czasu zawsze brakowało.
– Dokładnie, a teraz mam czas, by zawieźć córeczkę Nelkę na śpiewanie czy taniec, a syna Darka na treningi piłki nożnej. Nie muszę chodzić do pracy, ale z żoną Basią mamy tyle zajęć, że ciągle brakuje czasu. Nie ma nawet kiedy wyjechać na urlop, nie ma gdzie tej kasy wydawać (śmiech).