{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
{{#point_of_origin}} Źródło: {{point_of_origin}}
{{/point_of_origin}}
Czytaj więcej
Przejdź do pełnej wersji artykułu

Danny Makkelie podejmuje decyzję o rzucie karnym (fot. Getty)
Życie czasem układa się w jedną całość. Duńczycy są bohaterami tego turnieju. W pierwszym meczu mierzyli się z niesamowitymi emocjami. Patrzyli na dramat kolegi z zespołu, Christiana Eriksena. Zachwycili nas wtedy po raz pierwszy – hartem ducha i solidarnością. Bezduszna UEFA jeszcze tego samego wieczora kazała im wyjść na boisko, by dokończyć mecz z Finami. Przegrali – całkowicie rozbici psychicznie. Przegrali też kolejny mecz, ale w trzecim spotkaniu chwycili nas za serca. We wspaniałym stylu ograli Rosjan i awansowali do 1/8 finału.
Pokonali wszystkie przeciwności, a wreszcie zaczęli prezentować grę, która musiała robić wrażenie. Simon Kjaer zaczął się jawić jak bohater naszych czasów. Joakim Maehle zachwycał atakami lewą stroną. Kasper Schmeichel zaczął pisać historię wzorem ojca, Petera. Mikkel Damsgaard został jednym z odkryć turnieju, a Kasper Dolberg błysnął instynktem snajpera. Nie dało się też nie polubić trenera. Kasper Hjulmand z każdym meczem imponował coraz bardziej. Wiedzą, pomysłem na grę, klasą i opanowaniem. A przecież w tle jeszcze była niesamowita historia Duńczyków z mistrzostw Europy w 1992. My już znów widzieliśmy ich w finale.
Otóż Duńczycy mieli wszystko, by stać się romantycznymi bohaterami tego turnieju. I wystrojeni w te ciuszki, dotarli aż do półfinału.
Tam spotkali się z Anglikami i po raz kolejny dali popis niezłomności charakteru. To oni jako pierwsi zdobyli w tym meczu gola. Damsgaard zdobył fantastyczną bramkę, czym na chwilę zasiał na Wembley niemal całkowitą ciszę. Anglicy zdołali jednak wygrać, a w dogrywce – po wspomnianym rzucie karnym – padła zwycięska bramka. Wembley oszalało. Anglicy w finale. Ale w naszych głowach już układał się ciąg dalszy romantycznej historii Duńczyków.
W trakcie turnieju przeżyli bardzo trudne momenty. Potem UEFA kazała im wrócić na boisko, choć nie byli w stanie grać. W ćwierćfinale musieli lecieć na mecz do Baku… Argumentów w tej teczce było coraz więcej. A Anglicy? No cóż, zadufani faworyci. Grający niemal wszystkie mecze u siebie. Tylko raz musieli opuścić Londyn, by w Rzymie zagrać z Ukrainą. W zasadzie są gospodarzami tego turnieju. A teraz jeszcze taka pomyłka sędziego? Gdy te wszystkie argumenty stanęły w dwóch szeregach – nagle wszystko stało się jasne. Aha! A przecież faulowany był Raheem Sterling – znany z tego, że lubi nabierać sędziów.
W takiej sytuacji wniosek opinii publicznej był prosty. UEFA robi wszystko, by przepchnąć Anglików do finału.
I wtedy przestaliśmy mówić o meczu Anglików z Duńczykami, a o walce dobra ze złem. Źli Anglicy – dostali wszystko na tacy. Dobrzy Duńczycy – każdy sukces musieli wyszarpać, a na koniec i tak dostali kopa w tyłek. Spojrzeliśmy na ręce – a tam (co za przypadek!) była już zapałka i draska. Pojawił się więc ogień, a na sędziego wylał się jad. My po prostu czekaliśmy, aż coś takiego się wydarzy.
Fakty zeszły na dalszy plan. A czy Duńczycy to nie jedna z tych drużyn, które wszystkie mecze grupowe rozgrały na własnym stadionie? Ich droga do półfinału wcale nie była aż tak różna od tej Anglików. Oczywiście – to jest turniej nierównych szans. Jedne drużyny spędziły go w samolotach, inne – spokojnie trenując we własnym ośrodku treningowym. Ale Duńczycy i Anglicy na tej skali wcale nie są tak daleko od siebie. Gdyby to Polska (jakimś cudem) dotarła do półfinału i tam przegrała z Duńczykami – to oni byliby tymi złymi, którzy zyskali dzięki regularnej grze na Parken.
Emocje są złymi doradcami. W 2008 dopuściliśmy się hańbiącego, ogólnonarodowego hejtu na Howardzie Webbie, który odważył się podyktować rzut karny dla Austriaków. Zaatakowaliśmy go wszyscy, z pianą na ustach, nawet politycy ze skrajnych stron sceny politycznej. Gdy pojawiły się groźby śmierci, angielski sędzia dostał dodatkową ochronę policyjną. Dziesięć lat zajęło nam godzenie się z tą sytuacją, by w końcu dojść do wniosku, że… sędzia miał prawo podyktować taką decyzję. A jeśli się w tym meczu pomylił, to na naszą korzyść.
A to my sami sprowadziliśmy na siebie nieszczęście. Gdy na mistrzostwami na zgrupowaniu reprezentacji Polski pojawił się wysłannik UEFA, by zapoznać piłkarzy z najnowszymi zmianami w świecie przepisów piłkarskich, w hotelu doszło do awarii prądu. Przedstawiciel UEFA zostawił więc płytę, ale tej nikt nigdy nie obejrzał. A szkoda, bo Mariusz Lewandowski dowiedziałby się, że od teraz sędziowie są wyjątkowo wyczuleni na ciągnięcie za koszulkę.
Dziś czytam, że Anglicy zostali przepchnięci przez UEFA do finału. Oczywiście – Anglicy, tak jak kilka innych drużyn (w tym Duńczycy) skorzystali z łatwiejszej ścieżki. Ale harmonogram turnieju był znany od dawna. Czy w środę sędzia zrobił wszystko, by "przypilnować" wyniku? Absolutnie nie. Tym razem po prostu Duńczycy nie sprostali zadaniu. Od siedemdziesiątej minuty stanowili już tylko tło. Nie mieli sił, by nawiązać wyrównaną walkę. Z trudem dochodzili do linii środkowej. W takiej sytuacji możesz się tylko modlić o cud. Że doczołgasz się do rzutów karnych. Nie tym razem. Napór rywali był zbyt duży. Po stracie gola potrafili jeszcze raz, dwa razy podejść wyżej, ale te atak już nie miały siły dynamitu. Ktoś zdołał zgasić tlący się lont.
Niech na chwilę przemówią statystyki. Expected goals.
Anglicy – 2,6
Duńczycy – 0,3
Kto chce zobaczyć, jak wygląda przepychanie gospodarzy, niech przypomni sobie mecz Korei z Włochami w 2002 roku. Ekwadorski sędzia Byron Moreno już na początku meczu podyktował rzut karny dla Korei, ale to jeszcze nie było najgorsze. W zasadzie miał prawo podyktować tę jedenastkę, ale potem już nie miał skrupułów. Nie dostrzegał kolejnych brutalnych ataków Koreańczyków na nogi rywali. W dogrywce z tylko sobie znanych powodów nie uznał bramki Damiano Tomassiego. To nijak nie miało się do decyzji sędziego z dogrywki meczu Anglików z Duńczykami. Nie lubimy takich karnych, nie lubimy takich zachowań jak to Sterlinga, ale to nie była sytuacja czarno-biała.
Największy problem tkwi w naszych głowach. Duńska historia miała się skończyć inaczej. Bajki mają szczęśliwe zakończenie. Książę miał dotrzeć do zamku i zabić smoka. Nikt nie chce przeczytać na ostatniej stronie, że nasz bohater – zamiast zabić smoka – wywinął orła i wyrżnął głową o kamień.
Komentarz po meczu Anglia – Dania. To nie sędzia odebrał Duńczykom finał
Mateusz Miga /
Wielka krytyka spadła na sędziego meczu Anglików z Duńczykami. W dogrywce Danny Makkelie podyktował rzut karny, z którego padła zwycięska bramka. Decyzję tę zapamięta do końca życia. A my na długo zapamiętamy nasze komentarze.
ANGIELSKI SĘDZIA: MAKKELIE NIE POPEŁNIŁ OCZYWISTEGO BŁĘDU
Romantyczni bohaterowie mistrzostw
Życie czasem układa się w jedną całość. Duńczycy są bohaterami tego turnieju. W pierwszym meczu mierzyli się z niesamowitymi emocjami. Patrzyli na dramat kolegi z zespołu, Christiana Eriksena. Zachwycili nas wtedy po raz pierwszy – hartem ducha i solidarnością. Bezduszna UEFA jeszcze tego samego wieczora kazała im wyjść na boisko, by dokończyć mecz z Finami. Przegrali – całkowicie rozbici psychicznie. Przegrali też kolejny mecz, ale w trzecim spotkaniu chwycili nas za serca. We wspaniałym stylu ograli Rosjan i awansowali do 1/8 finału.
Pokonali wszystkie przeciwności, a wreszcie zaczęli prezentować grę, która musiała robić wrażenie. Simon Kjaer zaczął się jawić jak bohater naszych czasów. Joakim Maehle zachwycał atakami lewą stroną. Kasper Schmeichel zaczął pisać historię wzorem ojca, Petera. Mikkel Damsgaard został jednym z odkryć turnieju, a Kasper Dolberg błysnął instynktem snajpera. Nie dało się też nie polubić trenera. Kasper Hjulmand z każdym meczem imponował coraz bardziej. Wiedzą, pomysłem na grę, klasą i opanowaniem. A przecież w tle jeszcze była niesamowita historia Duńczyków z mistrzostw Europy w 1992. My już znów widzieliśmy ich w finale.
Otóż Duńczycy mieli wszystko, by stać się romantycznymi bohaterami tego turnieju. I wystrojeni w te ciuszki, dotarli aż do półfinału.
Walka dobra ze złem
Tam spotkali się z Anglikami i po raz kolejny dali popis niezłomności charakteru. To oni jako pierwsi zdobyli w tym meczu gola. Damsgaard zdobył fantastyczną bramkę, czym na chwilę zasiał na Wembley niemal całkowitą ciszę. Anglicy zdołali jednak wygrać, a w dogrywce – po wspomnianym rzucie karnym – padła zwycięska bramka. Wembley oszalało. Anglicy w finale. Ale w naszych głowach już układał się ciąg dalszy romantycznej historii Duńczyków.
W trakcie turnieju przeżyli bardzo trudne momenty. Potem UEFA kazała im wrócić na boisko, choć nie byli w stanie grać. W ćwierćfinale musieli lecieć na mecz do Baku… Argumentów w tej teczce było coraz więcej. A Anglicy? No cóż, zadufani faworyci. Grający niemal wszystkie mecze u siebie. Tylko raz musieli opuścić Londyn, by w Rzymie zagrać z Ukrainą. W zasadzie są gospodarzami tego turnieju. A teraz jeszcze taka pomyłka sędziego? Gdy te wszystkie argumenty stanęły w dwóch szeregach – nagle wszystko stało się jasne. Aha! A przecież faulowany był Raheem Sterling – znany z tego, że lubi nabierać sędziów.
W takiej sytuacji wniosek opinii publicznej był prosty. UEFA robi wszystko, by przepchnąć Anglików do finału.
I wtedy przestaliśmy mówić o meczu Anglików z Duńczykami, a o walce dobra ze złem. Źli Anglicy – dostali wszystko na tacy. Dobrzy Duńczycy – każdy sukces musieli wyszarpać, a na koniec i tak dostali kopa w tyłek. Spojrzeliśmy na ręce – a tam (co za przypadek!) była już zapałka i draska. Pojawił się więc ogień, a na sędziego wylał się jad. My po prostu czekaliśmy, aż coś takiego się wydarzy.
Hańbiąca krytyka
Fakty zeszły na dalszy plan. A czy Duńczycy to nie jedna z tych drużyn, które wszystkie mecze grupowe rozgrały na własnym stadionie? Ich droga do półfinału wcale nie była aż tak różna od tej Anglików. Oczywiście – to jest turniej nierównych szans. Jedne drużyny spędziły go w samolotach, inne – spokojnie trenując we własnym ośrodku treningowym. Ale Duńczycy i Anglicy na tej skali wcale nie są tak daleko od siebie. Gdyby to Polska (jakimś cudem) dotarła do półfinału i tam przegrała z Duńczykami – to oni byliby tymi złymi, którzy zyskali dzięki regularnej grze na Parken.
Emocje są złymi doradcami. W 2008 dopuściliśmy się hańbiącego, ogólnonarodowego hejtu na Howardzie Webbie, który odważył się podyktować rzut karny dla Austriaków. Zaatakowaliśmy go wszyscy, z pianą na ustach, nawet politycy ze skrajnych stron sceny politycznej. Gdy pojawiły się groźby śmierci, angielski sędzia dostał dodatkową ochronę policyjną. Dziesięć lat zajęło nam godzenie się z tą sytuacją, by w końcu dojść do wniosku, że… sędzia miał prawo podyktować taką decyzję. A jeśli się w tym meczu pomylił, to na naszą korzyść.
A to my sami sprowadziliśmy na siebie nieszczęście. Gdy na mistrzostwami na zgrupowaniu reprezentacji Polski pojawił się wysłannik UEFA, by zapoznać piłkarzy z najnowszymi zmianami w świecie przepisów piłkarskich, w hotelu doszło do awarii prądu. Przedstawiciel UEFA zostawił więc płytę, ale tej nikt nigdy nie obejrzał. A szkoda, bo Mariusz Lewandowski dowiedziałby się, że od teraz sędziowie są wyjątkowo wyczuleni na ciągnięcie za koszulkę.
Gasnący lont dynamitu
Dziś czytam, że Anglicy zostali przepchnięci przez UEFA do finału. Oczywiście – Anglicy, tak jak kilka innych drużyn (w tym Duńczycy) skorzystali z łatwiejszej ścieżki. Ale harmonogram turnieju był znany od dawna. Czy w środę sędzia zrobił wszystko, by "przypilnować" wyniku? Absolutnie nie. Tym razem po prostu Duńczycy nie sprostali zadaniu. Od siedemdziesiątej minuty stanowili już tylko tło. Nie mieli sił, by nawiązać wyrównaną walkę. Z trudem dochodzili do linii środkowej. W takiej sytuacji możesz się tylko modlić o cud. Że doczołgasz się do rzutów karnych. Nie tym razem. Napór rywali był zbyt duży. Po stracie gola potrafili jeszcze raz, dwa razy podejść wyżej, ale te atak już nie miały siły dynamitu. Ktoś zdołał zgasić tlący się lont.
Niech na chwilę przemówią statystyki. Expected goals.
Anglicy – 2,6
Duńczycy – 0,3
Kto chce zobaczyć, jak wygląda przepychanie gospodarzy, niech przypomni sobie mecz Korei z Włochami w 2002 roku. Ekwadorski sędzia Byron Moreno już na początku meczu podyktował rzut karny dla Korei, ale to jeszcze nie było najgorsze. W zasadzie miał prawo podyktować tę jedenastkę, ale potem już nie miał skrupułów. Nie dostrzegał kolejnych brutalnych ataków Koreańczyków na nogi rywali. W dogrywce z tylko sobie znanych powodów nie uznał bramki Damiano Tomassiego. To nijak nie miało się do decyzji sędziego z dogrywki meczu Anglików z Duńczykami. Nie lubimy takich karnych, nie lubimy takich zachowań jak to Sterlinga, ale to nie była sytuacja czarno-biała.
Największy problem tkwi w naszych głowach. Duńska historia miała się skończyć inaczej. Bajki mają szczęśliwe zakończenie. Książę miał dotrzeć do zamku i zabić smoka. Nikt nie chce przeczytać na ostatniej stronie, że nasz bohater – zamiast zabić smoka – wywinął orła i wyrżnął głową o kamień.
Źródło: TVPSPORT.PL