Od równo siedmiu lat nie ma z nami Julesa Bianchiego, a wyrwa, jaką zostawił w Formule 1 jest ogromna. Wiadomość o śmierci francuskiego kierowcy zespołu Marussia nadeszła o poranku 17 lipca 2015 roku. O życie walczył najpierw w szpitalu w Nagoi, a później także po przewiezieniu do Nicei, rodzinnego miasta. Rodzina przetransportowała go tam, towarzysząc przez te dziewięć ostatnich miesięcy.
Dramat zaczął się 5 października 2014 roku, równo siedem lat temu.
GP Japonii 2014 na torze Suzuka normalnie powinno nam się kojarzyć z innym wydarzeniem, milszym. To był pierwszy raz, gdy na torze w pierwszym wolnym treningu obejrzeliśmy Maksa Verstappena. Holender wskoczył do samochodu Scuderii Toro Rosso, wchodząc w miejsce Jeana-Erika Vergne’a. Już wiedział, że w 2015 roku będzie następcą Francuza w stajni z Faenzy. Miał zaledwie 17 lat i trzy dni, gdy zasiadł za kierownicą bolidu F1. Mówiono o nim także, że jest wschodzącą gwiazdą. W 2021 roku tylko potwierdza mistrzowski potencjał za kierownicą bolidu Red Bull Racing, to on może zdetronizować Lewisa Hamiltona.
Seven years ago, a future superstar made his first appearance on an F1 weekend...
— Formula 1 (@F1) October 3, 2021
Things have gone pretty well for @Max33Verstappen since then!#F1 #OnThisDay pic.twitter.com/T9WR4nxliQ
Wyścig, który popsuto
Hamilton spisywał się w deszczu znakomicie i wyprzedził na dystansie Rosberga, zdobywcę pole position. Niemiec odstawał tempem od Brytyjczyka, który wygrywając na Suzuce, odniósł 30. zwycięstwo w karierze, ósme w sezonie i pierwsze na japońskim torze. Sebastian Vettel, który w ten właśnie weekend ogłaszał odejście z Red Bull Racing, zajął trzecie miejsce. Nie to jednak było najważniejsze, o czym mówili sami kierowcy na podium, podczas tradycyjnych rozmów przeprowadzanych przez Nigela Mansella.
Od 40. okrążenia deszcz znów zaczął mocniej padać, a ponieważ na Suzuce było już późne popołudnie, naturalnego światła zaczynało brakować. W GP Japonii przejeżdża się 53 okrążenia, stąd też zbliżaliśmy się do momentu, w którym będzie można przyznać pełną pulę punktową (po przekroczeniu 75 proc. dystansu wyścigu). Właściwie tylko wtedy Hamilton mógł stracić zwycięstwo, bowiem zjazd po deszczowe opony skutkowałby utratą przewagi. Wielu kierowców nie ryzykowało pozostawaniem na ogumieniu przejściowym, warunki się pogarszały.
Na 42. okrążeniu w zakręcie Dunlop Sauber Adriana Sutila wpadł w aquaplanning.
Stracił przyczepność, gdyż opony nie mogły odprowadzić więcej wody, poprzez poślizg utracił kontrolę nad samochodem. Na szczęście, kierowcy nie stało się nic złego.
Dunlop Curve to zakręt, który w normalnych warunkach pokonuje się bez zdjęcia nogi z pedału gazu. Samochód Bianchiego jechał szybko, około 213 km/h, ale w warunkach wyścigowych. W zakręcie obowiązywała żółta flaga, której strefa kończyła się za miejscem, w które wyjechał dźwig. Francuz uderzył z prędkością 126 km/h właśnie w ten pojazd, ściągający z toru bolid zespołu z Hinwil. Kierowca z Niemiec przyglądał się sytuacji z boku, zszokowany widział tylko sunącą po mokrym torze Marussię, która uderza w dolną część pojazdu stewardów. Marussia Bianchiego została poważnie uszkodzona, samochód wręcz wsunął się pod lawetą. Siła uderzenia była tak duża, że przeciążenie wywarte na głowę 25-latka osiągnęło poziom 254 G.
Przekaz telewizyjny nie zdradzał, że mogło się coś złego wydarzyć, przynajmniej w pierwszej chwili. To był właściwie standard, jeśli chodzi o ostrożność przy pokazywaniu w telewizji przykrych zdarzeń. Zero zbliżeń, bez dramatyzowania, aby pozwolić służbom medycznym działać, nie sugerować nic rodzinie, która na pewno oglądała zmagania. Do dziś istnieje w internecie tylko jedno nagranie uderzenia w dźwig. Jeden z kibiców rejestrował zdarzenia od drugiej strony niż umieszczona jest kamera realizatora. Widać, jak służby porządkowe cofają dźwigiem, a następnie jakby znikąd pojawia się z lewej strony samochód Francuza.
Dźwig aż odrzuciło, długo później stał w miejscu. A tym, którzy śledzili wyścig w telewizji, wydawało się, że może się zakopał albo doznał awarii. Dopiero, gdy pokazano zmartwionych mechaników Marussii, szefa ekipy, Graeme’a Lowdona, a także wyświetlała się belka z nazwiskiem Bianchi… to było powodem do tego, by otworzyć social media i szukać więcej informacji. Zdjęcia na Twitterze pokazały rozbity samochód, odsłonięty silnik, zmiażdżoną pokrywę i wtedy widać było skutki uderzenia.
W różnych chwilach zrozumiano w pełni, co się dzieje. Ben Edwards i David Coulthard komentujący wyścig dla BBC zorientowali się w sytuacji dopiero, gdy samochody zjechały do alei serwisowej. Wspomniany Martin Brundle obawiał się wypadania aut z trasy już w momencie, gdy radary pokazały przypływ nasilonego deszczu. – Coś tam jest nie tak – mówił w komentarzu na antenie Sky Sports, gdy widział oddalone ujęcie na miejsce wypadku Bianchiego.
"Kierowca stracił przytomność".
To były informacje Matteo Boncianiego, rzecznika prasowego FIA. Kierowca istotnie był nieprzytomny. Nie odpowiedział przez radio zespołowi na pytanie, czy wszystko w porządku. Został zabrany do szpitala ambulansem, ponieważ warunki atmosferyczne nie pozwalały na start helikoptera medycznego. Mającym wiedzę już mogła zapalić się czerwona lampka: skoro warunki utrudniające start takiego helikoptera występują, to jasnym jest, że należy przerwać wyścig. Nie zrobiono tego.
W transmisji nie pokazywano nadal wypadku, a kiedy wyścig się przedwcześnie zakończył, wielu myślało, że to z powodu padającego deszczu i braku widoczności. W ciągu kilku minut dotarła jednak przykra informacja: Bianchi miał wypadek, sytuacja jest krytyczna.
The #JapaneseGP will not be resumed. Lewis Hamilton wins. We await news of Jules Bianchi after a late race incident. #F1
— Formula 1 (@F1) October 5, 2014
Forever with us. Jules Bianchi.
— Formula 1 (@F1) July 17, 2021
3 August 1989 – 17 July 2015 pic.twitter.com/NEwQ24cNhg
Pierwsza śmierć od czasu Ayrtona Senny
Nie było aż tak złej atmosfery po Grand Prix właśnie od tragedii na torze Imola z 1994 roku.
Już w strefie mieszanej Felipe Massa ostro skrytykował decyzję o tym, że nie przerwano wyścigu. Wcześniej narzekał za pośrednictwem radia, że widoczność jest okropna. Charlie Whiting twierdził, że wszystkie procedury bezpieczeństwa zostały zastosowane, a Bianchi pojechał szybciej niż zalecano w danych okolicznościach, w strefie objętej żółtą flagą.
Po wypadku i tak od razu pojawiły się kontrowersje. Na miejscu dźwigu znajduje się stanowisko marshalli (pol. porządkowych), na którym powiewa się flagą zieloną. Tymczasem, w tej sytuacji zagrożenie nadal istniało, co mogło wskazywać kierowcom, że mogą ponownie przyspieszyć.
Wydawało się, że tuż za zakrętem Dunlop kończyła się strefa podwójnej żółtej flagi (to sygnał oznaczający: "zwolnij z uwagi na zagrożenie na torze, a nawet bądź gotów do zatrzymania się), a jednak tak nie było. Niby należało zwolnić, ale jak mówił w specjalnym materiale Sky Sports Martin Brundle: – Można pokazać setkę żółtych flag, a więcej przyczepności kierowca przez to nie zyska. Tak było w przypadku Bianchiego.
To była skomplikowana sytuacja i splot bardzo wielu złych okoliczności. W momencie, gdy wypadł Sutil, już powinien być wysłany na tor samochód bezpieczeństwa. Widoczność była zbyt słaba, godzina zbyt późna. Przy starcie o 15:00 czasu lokalnego kierowcy mieli "do dyspozycji" raptem 2 godziny i 15 minut światła dziennego.
A tymczasem kierowcy nie mieliby o nic pretensji do Whitinga (zmarłego w 2019 roku dyrektora wyścigu z ramienia FIA), gdyby nawet wcześniej przerwał wyścig. To on zdecydował wraz ze swoimi współpracownikami, że takie warunki do ścigania utrzymane zostaną nawet przy wyjeździe na tor dźwigu. Że nie będzie wyjazdu na tor Safety Cara (a wirtualnej neutralizacji jeszcze wówczas w F1 nie mieliśmy), mimo gorszej widoczności, że nie będzie czerwonej flagi, mimo tego, że kierowcy zmieniali wtedy opony już na deszczowe.
Dźwig nie miał prawa znaleźć się na poboczu bądź zewnętrznej tak szybkiego zakrętu w tych okolicznościach. Bianchi nie był winny temu, że opony przestały odprowadzać większą ilość wody. Koniec końców, jechał w wyścigu, zbyt wolna jazda też nie byłaby bezpieczna.
Kibice nie lubią, gdy nic się nie dzieje, a wówczas na Suzuce zgromadziły się aż 142 tysiące widzów. Torpedowanie rywalizacji kierowców F1 przez deszcz należy do kolejnych symboli dzisiejszej ery wyścigów. Takie wypadki, jak ten Bianchiego czy kolejny z 2019 roku z udziałem Anthoine’a Huberta, pokazały jednak, że na torze nadal można zginąć.
Chris Medland, od lat obecny w padoku dziennikarz zajmujący się Formułą 1, wspomina tak ten przykry weekend w rozmowie z TVPSPORT.PL:
Czekaliśmy na uderzenie tajfunu, wszyscy siedzieli wokół w centrum prasowym, a niektórym fanom zabroniono podróży na tor. Moment, gdy Sutil się rozbił... nawet o tym zbyt wiele nie myśleliśmy do chwili, gdy przekaz telewizyjny nagle powrócił z widokiem na proces transportowania samochodu Saubera. Wyglądało to dziwnie, inaczej. Od razu powiedziałem, że coś jest nie tak, że inny samochód też wypadł z toru. Zacząłem patrzeć na live-timing i spostrzegłem, że Bianchi nie uzyskał czasu następnego sektora. Domyśliłem się, że to on. Wtedy też stało się jasne, widząc dźwig... że dzieje się coś złego.
Było jasne, że będzie źle. Nie pokazano nam żadnych zdjęć, a wyścig został przerwany na 46. okrążeniu. Pamiętam, że spędziliśmy całe popołudnie, czekając na informacje – przekazane nam ostatecznie przez bardzo zdenerwowanego rzecznika prasowego FIA, a nie przez zespół Marussii. Następnego dnia wsiadłem w pociąg do Tokio. Wysiadając, wpadłem na Felipe Massę, który był w szpitalu w Nagoi i widział Julesa. Opowiedział, jak poważnych doznał obrażeń i jak przywołało mu to złe wspomnienia z jego własnego wypadku na Hungaroringu z 2009 roku.
W niedzielę wieczorem panował przykry nastrój. Było w nas sporo złości, ponieważ wiedzieliśmy, jaka będzie pogoda w trakcie wyścigu, a rywalizacja trwała, aż zrobiło się naprawdę źle. Potem nie zareagowaliśmy na to, jak niebezpieczne stały się warunki. Nie wypuszczono na tor samochodu bezpieczeństwa, nie przerwano ścigania. A zamiast tego, machano jedynie żółtą flagą dźwigiem na zewnętrznej stronie szybkiego, stromego zakrętu...
Bianchi został pochowany 21 lipca 2015 roku w Nicei. W pogrzebie uczestniczyło wielu kierowców F1, a zdjęcia zapłakanego Pastora Maldonado oraz Felipe Massy pokazywały, jak dużo kosztuje ich strata jednego z najbardziej obiecujących kierowców wyścigów GP. Także przed wyścigiem o GP Węgier 2015, który był pierwszym po żałobnych obrzędach, kierowcy zgromadzili się, by w chwili ciszy oddać cześć zmarłemu. Zwycięstwo dla Ferrari na Hungaroringu wywalczył wtedy Sebastian Vettel, który dedykował je Bianchiemu.
The drivers gather to remember Jules Bianchi #CiaoJules #JB17 pic.twitter.com/Gzg6Tsg5ON
— Formula 1 (@F1) July 26, 2015
"Absolutely mighty" ❤️
— Formula 1 (@F1) May 25, 2021
Seven years ago, Jules Bianchi produced a remarkable, against-the-odds drive at Monaco to score Marussia's first ever points #JB17 @Jules_Bianchi pic.twitter.com/eEAUZcyOAM
The story of when Jules Bianchi's karting team left @Charles_Leclerc out on track for FIVE hours ��❤️
— Formula 1 (@F1) July 2, 2019
‘Charles Leclerc - On The Road’ is globally exclusive in full to all #F1 TV subscribers >> https://t.co/vPVa8Mzf38 pic.twitter.com/RWMYZ0N0He