Najpierw był fizjoterapeutą, a później wzorował się na Macieju Maciusiaku. Dopiero co pierwszy raz pojechał na Puchar Świata jako główny trener, żeby wiosną usłyszeć w PZN: jesteś gotowy? Daniel Kwiatkowski po chorobie Zbigniewa Klimowskiego przejął ster w skokowej kadrze juniorów. Po mistrzostwach w Zakopanem ma pierwsze powody do świętowania – jego zawodnicy deptali po piętach gwiazdom.
Szóste miejsce Jana Habdasa, 10. Klemensa Joniaka i 14. Szymona Zapotocznego. Do tego obiecujące skoki Szymona Jojki czy Kacpra Tomasiaka, chociaż ten ostatni na razie jest w tej grupie rezerwowym. Na mistrzostwach w Zakopanem obejrzeliśmy zryw juniorski, jakiego wyczekiwano w środowisku od lat. I chociaż nie ma dziś żadnej odpowiedzi, czy to jednorazowy strzał, czy początek zwyżkowej tendencji, to brawa za wynik młodzieży spłynęły od samej góry. Gratulacje od Dawida Kubackiego, Kamila Stocha czy Michala Doleżala należą się jednak nie tylko skoczkom. Oto chyba pierwszy raz polskie skoki tak głośno zaczęły odmieniać nazwisko Daniela Kwiatkowskiego. Były kombinator norweski (bez większych sukcesów), który w 2012 roku zaczął w PZN pracę jako fizjoterapeuta, przez lata był postacią szerzej nierozpoznawalną. Przyuczał się od Roberta Matei, później od Macieja Maciusiaka, aż wkrótce – mając już wyrobione uprawnienia trenerskie – wszedł do sztabu szerokiej kadry Michala Doleżala. W grudniu 2020 roku – w Niżnym Tagile – pierwszy raz w karierze stanął w gnieździe w Pucharze Świata z chorągiewką, prowadząc tam nasze zaplecze. Wiosną otrzymał największe dotąd zadanie: został głównym trenerem juniorów, po tym jak Zbigniew Klimowski walczył o życie po zakażeniu koronawirusem.
Kilka miesięcy później jego zawodnicy zaczęli być wymieniani jako potencjalna opcja do składu na PŚ w Wiśle. I kto wie czy nie jako kandydaci do medali na MŚ juniorów, które w marcu odbędą się w Zakopanem.
Postęp w technice lotu: lvl Jan #Habdas. Dolny screen ze stycznia, górny z teraz. Niezwykła przemiana tego chłopaka.
— Michał Chmielewski (@chmiielewski) October 30, 2021
(screeny zebrane i złączone od @Szymon_SK1 i @radeks94) #skijumpingfamily pic.twitter.com/VpgYL7jup9
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Chyba nie będziesz udawał, że nie jesteś zaskoczony tą jakością chłopaków w Zakopanem?
DANIEL KWIATKOWSKI, P.O. TRENERA KADRY JUNIORÓW PZN: – Szczerze? Po Janku Habdasie się jej spodziewałem. Nie zaskoczył mnie ani stylem skoków, ani wynikiem na tle starszych. Pozostali, jak na przykład Klimek Joniak, też pokazywali latem dobre skoki. Ale fakt, na MP w Zakopanem pokazali głównie skoki świetne, a nie wyłącznie "dobre".
– Na jakich podstawach trener przewiduje wynik w zawodach?
– Oczywiście treningów. Ale też tego, jak zawodnik zachowuje się przed konkursem, jak motywuje itd. Habdas to typ skoczka, któremu zawody idą lepiej niż poziom, na którym się normalnie znajduje. Zaobserwowałem to w ostatnich miesiącach: stres to u niego żadna przeszkoda, tylko motywacja, żeby zrobić coś lepiej niż normalnie. I ten stres, a to szalenie istotne, nie paraliżuje mu układu ruchowego. Tylko podnosi go o poziom wyżej. Więc jeśli widziałem Janka skaczącego okej w treningu, to w ogóle nie martwiłem się o wynik w mistrzostwach.
– Internet wrze: "Habdas na Puchar Świata!"
– Tak, widziałem.
– Co ty na to? Nie za szybko ten szum?
– Trochę tak. Jest młody i wiem, że jemu brakuje trochę cierpliwości. Uczymy się tego, uczymy się profesjonalnego podejścia do zawodów, koncentracji. Z drugiej strony, każdy sportowiec musi się nauczyć oswajać z presją i zamieszaniem wokół siebie, jeżeli chce coś osiągnąć. Jemu to idzie nieźle. Po mistrzostwach zrobiliśmy jeszcze trening, to nie zauważyłem, żeby obrósł w piórka. Był na ziemi, a to dobry znak. Nawet bardzo dobry. Zresztą, w polskich skokach już przywykliśmy, że każdy jeden dobry wynik juniora od razu rozpala wyobraźnie i internet.
– "Polski Morgenstern" już nie skacze, "polski Harri Olli" już nie skacze, "Młody Małysz" – mowa o Tomku Pilchu – wpadł w kryzys. Takich przykładów jest na pęczki.
– O Janku też od dawna mówi się, że to talent.
– Ale nie ma jeszcze takiego pseudonimu.
– I może lepiej, żeby nikt mu żadnej łatki nie doczepiał! Chociaż już przeczytałem, że ma potężne odbicie "niczym Piotr Żyła". I okej, może ma, ale ja jako trener nadal widzę u niego sporo rezerw. Spokojnie, to nie jest jeszcze żaden top level, tylko po prostu obiecujący konkurs. Jego i resztę chłopaków stać na dużo, dużo więcej. Oni, a wokół nich cały sztab pracuje na to, żeby kiedyś to osiągnęli.
– Wasz juniorski czy ludzie Doleżala także?
– Czujemy ich wsparcie.
– Takie prawdziwe czy po prostu wypada tak powiedzieć?
– Nie nie, prawdziwe. I mówię to szczerze. Nawet sam Michal pomaga nam m.in. w przygotowaniu kombinezonów, na czym świetnie się zna. Praca pomiędzy starszą a naszą grupą się zazębia, myślę zresztą, że w Zakopanem faktycznie cieszyli się z rezultatów juniorów. Młodzi czują się częścią grupy. Byliśmy wspólnie na dwóch zgrupowaniach, mieszkaliśmy w jednym miejscu, skakaliśmy z jednego rozbiegu. Oni się dzięki temu oswajają i poznają z zawodnikami, którzy są na światowym szczycie. Mówią sobie na "ty", wzajemnie szanują. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby zrozumieć, jak istotne dla nastolatków jest, gdy masz taki kontakt ze swoim idolem. To przecież dla nich wzory do naśladowania. Każda uwaga od Stocha, Kubackiego czy Żyły w stronę młodszych jest na wagę złota. I oni to doceniają. A potem stojąc na górze w zawodach pomiędzy mistrzami świata, juniorzy nie trzęsą nogami. Bo są – poniekąd – wśród swoich.
– Wyprowadź mnie z błędu, ale jako trener masz jeszcze jeden atut w tej grupie.
– Jaki?
– Że te chłopaki w dużej mierze już wyrosły.
– To na pewno. U zdolnych dzieciaków zawsze jest problem z okresem dojrzewania. Przykładów można wymieniać mnóstwo, także w Polsce. Joniak, Habdas czy Szymek Zapotoczny ten czas, gdy wystrzelili w górę, mają raczej za sobą. Walkę z techniką, gdy zmienia się środek ciężkości, przypuszczalnie mają za sobą. A to dla mnie spora korzyść. Zostaje praca nad motoryką, poprawą siły i kontrola nad techniką. Nie trzeba już żadnej rewolucji.
– Wróćmy do wiosny. Długo zastanawiałeś się, czy przyjąć propozycję?
– Chwilę tak.
– Z jednej strony sam jeszcze żadnej grupy nie prowadziłeś, z drugiej strony krytyczny stan trenera Klimowskiego, którego wszyscy szanują, z trzeciej gigantyczna środowiskowa "pompka" przed MŚ juniorów na własnej skoczni. Nie do pozazdroszczenia.
– Bardzo pocieszające, dzięki! Ale okej, to wszystko prawda. I zdaję sobie sprawę z pozycji, w jakiej się znalazłem. Potrzebowałem kilku dni na przemyślenie spraw, musiałem porozmawiać z żoną. Usłyszałem jednak duże wsparcie od związku i od sztabu głównej kadry, do tego obietnice pomocy. Bo tej roboty, także papierkowej, zrobiło się o wiele więcej do ogarnięcia. Na razie jednak niczego nie żałuję. Mam nadzieję, że za jakiś czas nie będą żałować ci, którzy mi tę robotę zaproponowali.
– Zbigniew Klimowski już wrócił?
– Tak. Jesteśmy już w sztabie razem. Na szczęście. Z nim też jest mi łatwiej.
– To on nauczył cię najwięcej?
– Dużo, ale tu największe uznanie należy się Maćkowi Maciusiakowi. To jest najlepsza szkoła i wsparcie. Ma gigantyczny warsztat i oko do skoków, do tego wie, jak prowadzić zawodników. Ma odpowiednie podejście. Potrafi być życzliwy i otwarty, ale wie też, kiedy należy przykręcić śrubę i – jak to powiedzieć grzecznie? – walnąć pięścią w stół. Skoczkowie mu ufają, chętnie go słuchają. Ja zresztą też.
– Co cię zimą bardziej ucieszy? Sukces w MŚJ czy udany debiut w elicie któregoś z juniorów?
– To bez znaczenia, zostawiam to wam i kibicom. Jedyne, czego ja chcę, to żeby po tym sezonie wszyscy po kolei byli lepszymi skoczkami.
– Zaprotestujesz, gdyby na Wisłę do kwoty krajowej faktycznie wzięto kogoś z twojej grupy?
– Absolutnie. Niech się spełniają. W sporcie przecież właśnie o to chodzi, żeby dojść jak najbliżej szczytu.