{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Pekin 2022. Kaja Ziomek o życiu w wiosce olimpijskiej: regularnie widzimy karetki z logo "Beijing 2022"
Dawid Brilowski /
Igrzyska olimpijskie w Pekinie jeszcze się nie rozpoczęły, a już wiemy, że zapamiętamy je jako imprezę grozy i niepewności. – Nie da się wyrzucić takich obrazów: szarość na dworze, zrywa się jakiś okrutny wiatr, a drogą przejeżdża ambulans na sygnałach świetlnych. To jak z filmu science-fiction – opowiada Kaja Ziomek w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Czytaj też:

Pekin 2022: Karolina Bosiek w piątek wyleci do Chin. Dołączy do reprezentacji olimpijskiej
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Od przylotu do Pekinu minęło kilka dni. Jet lag nadal jest problemem?
Kaja Ziomek: – Jeszcze do końca nie zszedł. W ogóle chciałam przestawić się tak, by żyć trochę nocnymi godzinami. Pomogłoby mi to zachować pełnię energii na start, który będę miała około godziny 22 czasu lokalnego. Niestety, jest to niemożliwe ze względu na nieregularne pory treningów. Czasem mamy je rano, czasem popołudniu. To dodatkowe utrudnienie.
– Przed wylotem mówiłaś, że jeśli godzinowo wszystko się zgra, będziesz mogła zająć się studiami. Udaje się?
– W sobotę zdałam egzamin, oddałam też kilka prac na zaliczenie. Kilka innych muszę jeszcze napisać, ale mam czas do końca przyszłego tygodnia, więc powinno się udać. Bardzo fajnie, że mam możliwość działania online. Pozamykanie chociaż części tematów sprawi, że głowa będzie spokojniejsza.
– W układzie nerwowym czujesz już, że zbliża się olimpijski start?
– Nie. I staram się o tym nie myśleć. Póki co skupiam się na tym, żeby jak najlepiej czuć się na lodzie. Do startu zostało sporo czasu, więc będę miała się kiedy nastresować.
– Jak mniemam większe emocje budzą w tej chwili testy na koronawirusa.
– To, co się dzieje, to jakiś kosmos. Odbiera to całą magię tej imprezy. Jest nam bardzo przykro z powodu naszych koleżanek i kolegów, którzy długo walczyli, by móc w ogóle tu przyjechać - zdobyli awans, a po pozytywnym wyniku testu nie wiedzą, czy będą mogli wystartować. Z drugiej strony martwimy się o siebie. Czym bliżej startu, tym większy strach, bo zakażenie może wykluczyć z zawodów. Ta nieprzyjemna myśl przewija się przez głowę i wpływa na atmosferę. Przez to wszystko nikt nie ekscytuje się wioską czy samą imprezą, bo każdy przyzwyczaił się, że jeśli pojawiają się informacje, są zazwyczaj złe. Na szczęście w ostatnich dniach obyło się bez kolejnych "pozytywów". I oby tak dalej. Jeszcze pięć "czystych" dni z rzędu i może troszkę się uspokoję.
– Najgorszy był moment, gdy komuś z kadry wyszedł pozytywny wynik, a ty sama czekałaś na swój?
– Chyba największy stres wywoływało analizowanie każdego ruchu. Gdy zabrali Natalię [Czerwonkę] i Magdę [Czyszczoń] zaczęły mi przychodzić do głowy te momenty, w których siedziałyśmy razem. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno miałam maseczkę na twarzy. Dopiero później przyszła niepewność przy moim teście. To były silne, złe emocje. Dopiero płacz pozwolił mi się z nich oczyścić.
– Testy na koronawirusa będą zapewne symbolem tych igrzysk.
– Regularnie widzimy wjeżdżające i wyjeżdżające z wioski karetki z logo "Beijing 2022". Myślę, że to najbardziej zostanie w pamięci. Gdy wracamy z kolacji i zauważamy, że kolejna stoi pod blokiem, to budzi grozę. Nie da się wyrzucić takich obrazów: szarość na dworze, zrywa się jakiś okrutny wiatr, a drogą przejeżdża ambulans na sygnałach świetlnych. To jak z filmu science-fiction. To straszne. Nie tak wyobrażałam sobie moje kolejne igrzyska. Przyjechałam tu z nastawieniem na walkę o medal, a spotykam coś, co nieraz nie mieści mi się w głowie.
– Mieszkacie chociaż w pokojach jednoosobowych?
– Zostaliśmy ulokowani w takich dużych mieszkaniach. Każde składa się z pięciu pokoi i kilku łazieniek. Mamy więc trochę prywatnej przestrzeni i to jest fajne. Wychodząc do toalety zakładam maseczkę, a pierwsze co robię wracając do pokoju to dezynfekcja rąk. Paranoja, nie? Ale robię po prostu wszystko, by nie wykluczyć się z najważniejszego startu.
– W mieszkaniu są sami Polacy?
– Jesteśmy podzieleni krajami, a do tego dyscyplinami. Nie mieszamy się. W naszym apartamencie zostałam póki co sama z Andżeliką [Wójcik]. Wcześniej były jeszcze Natalia [Czerwonka] i Magda [Czyszczoń], a piąty pokój czeka na Karolinę [Bosiek], która mamy nadzieję niedługo się tu zjawi.
– Dla ciebie i Andżeliki to musiało być trudne przeżycie, gdy zabierali Natalię i Magdę do izolacji.
– Na dobrą sprawę nie zdążyły się tu nawet rozgościć. Przyszła ekipa ludzi w kaftanach, kazali nam wszystkim wyjść z pokoi. Zdezynfekowali każde pomieszczenie. Musiałyśmy odczekać nim wróciłyśmy, bo zapach używanych przez nich detergentów jest straszny. Tak, było to trudne przeżycie. No i ta winda na koniec... Po windach bardzo dużo widać – jeśli jest tam mokro, znaczy, że zabrali kogoś kolejnego. Wspomnienia takich obrazków budzą złe emocje.
– Odejdźmy więc od nich. Masz na miejscu jakąś odskocznię poza studiami?
– Póki co dzięki studiom nie miałam czasu, żeby się nudzić. Do tego zabrałam ze sobą sześć książek, puzzle, cały czas mam też Netflixa. Godzinami siedzę z Arturem [Nogalem] na facetime. Mam więc gdzie ulokować myśli, by nie skupiać się ciągle na tej ponurej rzeczywistości.
– W wiosce olimpijskiej przeżyliście chiński nowy rok. Tego dnia było mniej ponuro? Odczuliście jakkolwiek atmosferę święta?
– Niewiele dało się odczuć, albo po prostu nie zauważyłam żadnego szczególnego świętowania – poza fajerwerkami, które było słychać już na dwa dni przed nowym rokiem. W wiosce w kilku miejscach porozstawiano jedynie noworoczne dekoracje, a w miejscu, do którego można przyjść po wodę, widziałam zorganizowane "wróżby" noworoczne. Poza tym jedna uprzejma Chinka podając mi wybrane jedzenie życzyła mi szczęśliwego nowego roku. To było bardzo miłe.