Przejdź do pełnej wersji artykułu

Adam Małysz a konflikt w skokach. Kryzys... "Idola kryzysowego"

/ Adam Małysz (fot. PAP/Grzegorz Momot) Adam Małysz (fot. PAP/Grzegorz Momot)

Adam Małysz proponował, ale Kamil Stoch rozmawiać chciał dopiero po sezonie. Michal Doleżal poprosił o decyzję wcześniej, więc dyrektor w PZN wysłał SMS do największej gwiazdy z propozycją spotkania. Nie doczekał się odpowiedzi. Czech stracił stanowisko, ale wywalczył sobie prawo, aby jako pierwszy poinformować o tym media. Szybko w obronę wzięli go skoczkowie – taki skrócony obraz konfliktu wyłania się ze wszystkich dostępnych dziś informacji.

W niejednoznacznych, a zarazem kryzysowych, sytuacjach liczy się szybkie narzucenie swojej narracji. I w tym elemencie obrońcy szkoleniowca zyskali olbrzymią przewagę. W piątek Doleżal poinformował o rozstaniu w Eurosporcie, a niebawem laurkę wystawił mu drugi trener Grzegorz Sobczyk w skijumping.pl. Prawdziwy chór krytyków PZN oraz obrońców Czecha zaśpiewał w sobotę. Stoch i Dawid Kubacki zwykle ważą słowa, więc ich mocne wypowiedzi odbiły się szerokim echem. "Barbarzyństwo", "pójście do pośredniaka", "żałosne zachowanie" – bez trudu zdobyły czołówki na polskich portalach.

Czytaj też:

Grzegorz Sobczyk (L), Dawid Kubacki (w środku), Michal Doleżal (P) (fot. PAP)

Skoki narciarskie. Nie tego szkoleniowca zwolniono. Ale wotum nieufności dostał Adam Małysz

Gdy dochodziło do eskalacji, Małysza nie było już w Planicy. Po piątkowych zawodach wyruszył w drogę powrotną do kraju. Nie zawrócił, choć spadała na niego coraz większa krytyka, a o powrót i wyjaśnienia prosiły media. "Orzeł z Wisły" nie wyobrażał sobie dalszego przebywania wśród kadry, która zaczęła traktować go jak powietrze, co udało się wyłapać nam na skoczni. – Czułem się tam okropnie, dostawałem z jednej i drugiej strony po policzku i nie miałem nikogo, kto by mógł mnie wesprzeć – wyznał w poniedziałek w onetowej "Misji Sport".

Czym Małysz tak bardzo podpadł skoczkom? Nie jest tajemnicą, że zawodników bolały grudniowe wypowiedzi dyrektora w mediach. Najpierw sztabowi narzucono wyjazd na "zgrupowanie ratunkowe" do Ramsau (tu główną rolę miał odegrać Apoloniusz Tajner), potem wiślanin głośno zastanawiał się nad koniecznością zewnętrznych konsultacji dla skoczków w kryzysie oraz kwestionował sens wyjazdu Dawida Kubackiego na Turniej Czterech Skoczni. Poczynania dyrektora poprzez twitterowe reakcje krytykowały między innymi Ewa Bilan-Stoch i Marta Kubacka – żony zawodników, co zostało wyłapane przez dziennikarzy. W tak zwanej "skijumpingfamily" legendarny skoczek urósł do miana "dekarza" (nawiązując do wyuczonego zawodu i zakładany brak kompetencji).

Jest w tym niesamowita przewrotność. Niewielu sportowców (a może żaden?) nie doczekało się w Polsce takiego uwielbienia i nie stało się takim symbolem. Tak naprawdę Małysz mógł po zakończeniu kariery usiąść w fotelu i odcinać kupony. Zatańczyć z "gwiazdami", raz na jakiś czas pójść do telewizyjnego studia, czasem zagrać w reklamie, albo otworzyć bar "U Bociana 2". Po prostu być "Misiem Adamem" z Krupówek, a właściwie z Wisły. I nikt nie mógłby mieć do niego pretensji, jako ojca-założyciela dynastii polskich skoków.



On chciał jednak działać i przyjął pracę w PZN. Mimo błędów (medialnych i nie tylko), trudno zarzucać wiślaninowi w tym wszystkim złe intencje. Dyrektor-koordynator doskonale odnajdywał się w wielu zadaniach. To Małysz wymyślił Horngachera. To Małysz jeździł po Pjongczangu w poszukiwaniu materaców dla kadry. To Małysz trzymał parasol nad moknącym Stochem w Innsbrucku (gdy Kamil zmierzał po karetę TCS). To Małysz brał na siebie godziny rozmów z dziennikarzami, aby odciążyć skoczków. To Małysz bywał rzecznikiem i logistykiem kadry. To Małysz, wykorzystując nazwisko, walnie przyczynił się do interwencji wyższych sfer, kiedy trzeba było zwolnić kadrowiczów z covidowej kwarantanny przed ostatnim zwycięskim TCS.

Czytaj też:

Kamil Stoch: dziękuję za nasze sukcesy i błędy, bo one pomogły nam poznać prawdziwych przyjaciół

"Gdybologia" obu stron

Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Małysz miał za sobą szkolenie medialne lub związek rzecznika? Być może bylibyśmy w innym miejscu, gdyby pranie brudów urządzono już w lipcu, kiedy dyrektor optował za wyrzuceniem z kadry Grzegorza Sobczyka. Wtedy zatrzymał go jednak Apoloniusz Tajner, nie chcąc eskalacji przed sezonem olimpijskim. Dziś to jednak tylko "gdybanie".


Na przypuszczeniach opiera się też jednak w dużej mierze wizja weteranów w polskiej kadrze. Gdyby nie sprzętowe decyzje FIS, gdyby nie problemy zdrowotne, gdyby "dano nam spokojnie trenować", ten sezon byłby inny. Starsi skoczkowie nie chcą teraz nowego trenera, bo "ten wiąże się z ryzykiem", a "obecny (na ten moment już dotychczasowy - red.) sztab jest najlepszy". Swoimi postulatami nie przekonali PZN, który postanowił zakończyć erę Doleżala i jego sztabowców, na co Stoch odpowiedział wpisem na Instagramie, w którym lekko sugeruje, że może zakończyć karierę.     

Wróćmy do Małysza. "Idol kryzysowy" – jak określał go Włodzimierz Szaranowicz – znajduje się w największym kryzysie wizerunkowym w życiu. Ale nie wolno zapominać, że tenże dławi dziś całe polskie skoki. Wśród przyczyn leży komunikacja, która zawiodła zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz grupy. Z całego zamieszenia nikt nie wyjdzie krystalicznie czysty. "Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło, ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji". Próba poprzedzona rozmowami i zakopaniem topora wojennego. Tego potrzeba wszystkim stronom.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także