{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Adam Małysz a konflikt w skokach. Kryzys... "Idola kryzysowego"
Mateusz Leleń /
Adam Małysz proponował, ale Kamil Stoch rozmawiać chciał dopiero po sezonie. Michal Doleżal poprosił o decyzję wcześniej, więc dyrektor w PZN wysłał SMS do największej gwiazdy z propozycją spotkania. Nie doczekał się odpowiedzi. Czech stracił stanowisko, ale wywalczył sobie prawo, aby jako pierwszy poinformować o tym media. Szybko w obronę wzięli go skoczkowie – taki skrócony obraz konfliktu wyłania się ze wszystkich dostępnych dziś informacji.
W niejednoznacznych, a zarazem kryzysowych, sytuacjach liczy się szybkie narzucenie swojej narracji. I w tym elemencie obrońcy szkoleniowca zyskali olbrzymią przewagę. W piątek Doleżal poinformował o rozstaniu w Eurosporcie, a niebawem laurkę wystawił mu drugi trener Grzegorz Sobczyk w skijumping.pl. Prawdziwy chór krytyków PZN oraz obrońców Czecha zaśpiewał w sobotę. Stoch i Dawid Kubacki zwykle ważą słowa, więc ich mocne wypowiedzi odbiły się szerokim echem. "Barbarzyństwo", "pójście do pośredniaka", "żałosne zachowanie" – bez trudu zdobyły czołówki na polskich portalach.
Czytaj też:

Skoki narciarskie. Nie tego szkoleniowca zwolniono. Ale wotum nieufności dostał Adam Małysz
Gdy dochodziło do eskalacji, Małysza nie było już w Planicy. Po piątkowych zawodach wyruszył w drogę powrotną do kraju. Nie zawrócił, choć spadała na niego coraz większa krytyka, a o powrót i wyjaśnienia prosiły media. "Orzeł z Wisły" nie wyobrażał sobie dalszego przebywania wśród kadry, która zaczęła traktować go jak powietrze, co udało się wyłapać nam na skoczni. – Czułem się tam okropnie, dostawałem z jednej i drugiej strony po policzku i nie miałem nikogo, kto by mógł mnie wesprzeć – wyznał w poniedziałek w onetowej "Misji Sport".
Czym Małysz tak bardzo podpadł skoczkom? Nie jest tajemnicą, że zawodników bolały grudniowe wypowiedzi dyrektora w mediach. Najpierw sztabowi narzucono wyjazd na "zgrupowanie ratunkowe" do Ramsau (tu główną rolę miał odegrać Apoloniusz Tajner), potem wiślanin głośno zastanawiał się nad koniecznością zewnętrznych konsultacji dla skoczków w kryzysie oraz kwestionował sens wyjazdu Dawida Kubackiego na Turniej Czterech Skoczni. Poczynania dyrektora poprzez twitterowe reakcje krytykowały między innymi Ewa Bilan-Stoch i Marta Kubacka – żony zawodników, co zostało wyłapane przez dziennikarzy. W tak zwanej "skijumpingfamily" legendarny skoczek urósł do miana "dekarza" (nawiązując do wyuczonego zawodu i zakładany brak kompetencji).
Jest w tym niesamowita przewrotność. Niewielu sportowców (a może żaden?) nie doczekało się w Polsce takiego uwielbienia i nie stało się takim symbolem. Tak naprawdę Małysz mógł po zakończeniu kariery usiąść w fotelu i odcinać kupony. Zatańczyć z "gwiazdami", raz na jakiś czas pójść do telewizyjnego studia, czasem zagrać w reklamie, albo otworzyć bar "U Bociana 2". Po prostu być "Misiem Adamem" z Krupówek, a właściwie z Wisły. I nikt nie mógłby mieć do niego pretensji, jako ojca-założyciela dynastii polskich skoków.
On chciał jednak działać i przyjął pracę w PZN. Mimo błędów (medialnych i nie tylko), trudno zarzucać wiślaninowi w tym wszystkim złe intencje. Dyrektor-koordynator doskonale odnajdywał się w wielu zadaniach. To Małysz wymyślił Horngachera. To Małysz jeździł po Pjongczangu w poszukiwaniu materaców dla kadry. To Małysz trzymał parasol nad moknącym Stochem w Innsbrucku (gdy Kamil zmierzał po karetę TCS). To Małysz brał na siebie godziny rozmów z dziennikarzami, aby odciążyć skoczków. To Małysz bywał rzecznikiem i logistykiem kadry. To Małysz, wykorzystując nazwisko, walnie przyczynił się do interwencji wyższych sfer, kiedy trzeba było zwolnić kadrowiczów z covidowej kwarantanny przed ostatnim zwycięskim TCS.
Czytaj też:
Kamil Stoch: dziękuję za nasze sukcesy i błędy, bo one pomogły nam poznać prawdziwych przyjaciół
"Gdybologia" obu stron
Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Małysz miał za sobą szkolenie medialne lub związek rzecznika? Być może bylibyśmy w innym miejscu, gdyby pranie brudów urządzono już w lipcu, kiedy dyrektor optował za wyrzuceniem z kadry Grzegorza Sobczyka. Wtedy zatrzymał go jednak Apoloniusz Tajner, nie chcąc eskalacji przed sezonem olimpijskim. Dziś to jednak tylko "gdybanie".
Wróćmy do Małysza. "Idol kryzysowy" – jak określał go Włodzimierz Szaranowicz – znajduje się w największym kryzysie wizerunkowym w życiu. Ale nie wolno zapominać, że tenże dławi dziś całe polskie skoki. Wśród przyczyn leży komunikacja, która zawiodła zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz grupy. Z całego zamieszenia nikt nie wyjdzie krystalicznie czysty. "Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło, ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji". Próba poprzedzona rozmowami i zakopaniem topora wojennego. Tego potrzeba wszystkim stronom.