| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy – Mirosław Waligóra. Za parę euro więcej...

Mirosław Waligóra jest srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich z Barcelony
Mirosław Waligóra jest srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich z Barcelony (fot. PAP)
Sebastian Piątkowski

Mirosław Waligóra nie dostąpił zaszczytu gry w reprezentacji Polski seniorów, ale nie narzeka na los. Status legendy w belgijskim Lommel, olimpijski medal z Barcelony i tytuł króla strzelców ekstraklasy rekompensują mu brak występów w kadrze.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Kryzys energetyczny a sport. Zabraknie dla niego energii?

Czytaj też

Awaria jupitera na stadionie w Watford w styczniu 2022. Czy podobny widok czeka nas na stadionach piłkarskich tej zimy? (fot. Getty)

Kryzys energetyczny a sport. Zabraknie dla niego energii?

Sebastian Piątkowski, TVP Sport: – Rozmowa z radnym wybranym na obczyźnie to przyjemność.
Mirosław Waligóra : – Ale to było tak dawno, że powoli już o tym zapominam.

– W Radzie Miasta Lommel zasiadał pan przez jedną kadencję.
– Tak, w latach 2000 – 2006.

– Głównie za zasługi piłkarskie?
– Na pewno, umówmy się bowiem, że w tym czasie byłem w Lommel dość popularny. Propozycję ubiegania się o mandat złożyła mi partia socjalistyczna i niebawem okazało się, że zdobyłem odpowiednią liczbę głosów. Pełniąc funkcję radnego zajmowałem się sportem.

– To zrozumiałe. Dla kibiców Lommel jest pan legendą?
– Można tak powiedzieć.

– Sporo ostatnio o panu nawet w naszych mediach.
– No właśnie, kilka redakcji rzeczywiście przypomniało sobie o moim istnieniu.

– Podejrzewa pan zmowę?
– Oczywiście, że nie, choć to zastanawiające. Wszyscy teraz dzwonią, proszą o wywiady…

– Ale nie wszyscy pytają o fenomen Hutnika Kraków z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych!
– I tutaj muszę się z panem zgodzić. To zawsze ciekawy temat.

– Przenieśmy się więc do tego okresu, w towarzystwie Krzysztofa Bukalskiego, Andrzeja Sermaka, Marka Koźmińskiego i Leszka Walankiewicza…
– Albo Leszka Kraczkiewicza. Kojarzy pan?

– Najbardziej z Górnika Zabrze. Świetny piłkarz.
– Znakomity! Hutnik to był fantastyczny zespół. Graliśmy bez presji, bez nastawiania się na konkretne miejsce pod koniec sezonu.
Kadra była wprawdzie dosyć wąska, ale każdy prezentował wysokie umiejętności. Nawet treningi były przyjemnością, nie wspominając o meczach ligowych. Siłą tego zespołu była też atmosfera. Byliśmy bardzo młodzi, więc spotkania w większym gronie nie należały do rzadkości. Niemal w każdym roku było kilka wesel, świętowaliśmy imieniny i urodziny. Życie towarzyskie więc kwitło, co przekładało się na kapitalną atmosferę, a potem na dobre wyniki.

– Wspaniałe czasy.
– Tak, wyjątkowy okres w moim życiu.

– Na dodatek tych pełnych entuzjazmu młodych wspierał Stanisław Kmita.
– To prawda, dzięki niemu było nam zdecydowanie łatwiej. Hutnik nie należał do bogatych klubów. Żeby tylko. Bywało wręcz biednie…

– Ale sympatycznie!
– Wie pan pewnie z własnego doświadczenia, że w gorszych chwilach liczą się inne wartości. W Hutniku ciągnęliśmy ten wózek w jedną stronę i sprawiało nam to radość. Nie potrzebowaliśmy zbyt wiele, a pieniądze nie były najważniejsze. Stanisław Kmita zapraszał nas do swej restauracji w Nowej Hucie, wypłacał także premie dla strzelców goli.

– Czyli głównie dla pana.
– Nie ukrywam, że często się tak zdarzało, ale wszystkie pieniądze dzielone były na cały zespół. Przecież bramkarz i obrońca mieli mniejsze szanse na zdobycie bramki.

– Kmita to był jeden z naszych pierwszych sponsorów po upadku PRL?
– Można tak powiedzieć, rzeczywiście był jednym z pierwszych, w pewnym sensie pionierem tego, co dzieje się obecnie.

– A huta też wspomagała piłkarzy?
– Do pewnego momentu była głównym sponsorem. Po przemianach ustrojowych zaprzestała finansowania, więc pozostały nam niewielkie stypendia klubowe.

– Piłkarsko utalentowani, na rozdrożu przemian…
– Dokładnie tak było, mieliśmy fajne pokolenie, choć czasy nie do końca nam sprzyjały. Przykładowo – jestem przekonany, że wspomniani Kraczkiewicz i Sermak zrobiliby międzynarodowe kariery.
Żyło się jednak wtedy inaczej, wszystko zmieniało się z dnia na dzień.

Kryzys energetyczny a sport. Zabraknie dla niego energii?

Czytaj też

Awaria jupitera na stadionie w Watford w styczniu 2022. Czy podobny widok czeka nas na stadionach piłkarskich tej zimy? (fot. Getty)

Kryzys energetyczny a sport. Zabraknie dla niego energii?

Zapomniane życiorysy. Skrzypek na... suficie

Czytaj też

Paweł Skrzypek (z prawej) w barwach Amiki Wronki (fot. PAP).

Zapomniane życiorysy. Skrzypek na... suficie

– A poziom dawnej pierwszej ligi? Był wyższy?
– Trudno mi o tym mówić, bo wszystko poszło do przodu. Dziś inaczej się trenuje, inaczej dobiera posiłki, a piłkarze imponują przygotowaniem fizycznym.
Nasze pokolenie wychowało się na podwórkach. Od rana do wieczora grało się między blokami lub na asfaltowych, szkolnych boiskach.

– Co procentowało znakomitym wyszkoleniem.
– Bez dwóch zdań. Graliśmy w każdej wolnej chwili, bo trenowało się jeszcze w klubie. Nie musieliśmy uczyć się techniki, bo przychodziła sama. A dziś? Rodzice wożą pociechy na treningi, nierzadko wbrew ich woli. A nie każde dziecko chce wiązać przyszłość z grą w piłkę. Bywa i tak, że niespełnione ambicje rodziców biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.

– W pana czasach skutecznością imponowali Podbrożny, Juskowiak, Trzeciak...
– A już po moim wyjeździe znakomity sezon w Pniewach miał Zenon Burzawa.

– Były radny Gorzowa Wielkopolskiego!
– Tego nie wiedziałem. Ale pamiętam jeszcze Romana Koseckiego, brylującego w barwach Legii.

– Jeszcze przed transferem do Galatasaray.
– Tak. Ale w meczu na Łazienkowskiej górą był Hutnik! Wygraliśmy w stolicy 1:0 i dość dobrze pamiętam ten mecz.

– Ja niestety nie, choć domyślam się kto zdobył tę jedyną bramkę.
– Zgadł pan. Rzeczywiście trafiłem wślizgiem, a dokładniej prawą nogą, po dośrodkowaniu Leszka Walankiewicza.

– W Krakowie o palmę pierwszeństwa biły się wtedy Wisła z Hutnikiem.
– To prawda.

– Wisła kontra Hutnik, Dziubiński kontra Waligóra. Zdarza się panom wspólnie powspominać tę rywalizację?
– Szczerze mówiąc nie, choć Dziubiński grał w lidze belgijskiej. O ile wiem, to wrócił do Polski?

– Tak.
– W sezonie 1990/1991 wyprzedził mnie w końcowej klasyfikacji strzelców, a ja wywalczyłem ten tytuł w kolejnym roku. Zdobyłem 20 bramek, tyle samo co Jerzy Podbrożny.

– Wszystko się zgadza!
– I pomyśleć, że działo się to 32 lata temu! To niesamowite, czas pędzi nieubłaganie…

– Rok 1992 dał mnóstwo emocji - począwszy od igrzysk w Albertville, poprzez mistrzostwa Europy w piłce nożnej…
– Kojarzę te mistrzostwa i sensacyjny triumf reprezentacji Danii. Dużo mówiło się o tym, że przyjechali na turniej prosto z wakacji.

– A u nas dużo mówiło się o igrzyskach w Barcelonie.
– Po których zostały mi fantastyczne wspomnienia.

– Ale niekoniecznie po meczu z Kuwejtem?
– Tak, tu mam właśnie trochę mieszane uczucia. Wie pan, do dziś zastanawiam się, dlaczego chybiłem? Planowałem umieścić piłkę pod poprzeczką, a ta poszybowała wysoko nad bramką. Ta piłka była wprawdzie słabo napompowana, lecz to marne usprawiedliwienie.

– W lidze raczej pan nie chybiał.
– Otóż to, rzadko pudłowałem też z rzutów karnych. Czułem się w tym mocny, zresztą tuż po podyktowaniu karnego w meczu z Kuwejtem Janusz Wójcik krzyczał: – Mirek, ty strzelasz!

– Ten zmarnowany karny nie psuje wspomnień z Barcelony?
– Nie. Był to mój dobry okres, czułem się znakomicie i imponowałem formą. Janusz Wójcik ufał mi na tyle, że już w pierwszym spotkaniu pojawiłem się na boisku, ale nie wszystko wyszło tak, jakbym sobie życzył.

Zapomniane życiorysy. Skrzypek na... suficie

Czytaj też

Paweł Skrzypek (z prawej) w barwach Amiki Wronki (fot. PAP).

Zapomniane życiorysy. Skrzypek na... suficie

Mirosław Waligóra z córką Amelią
Mirosław Waligóra z córką Amelią (fot. archiwum domowe)
Robert Lewandowski i inni wielcy, choć... zapomniani

Czytaj też

Pomnik Kubali obok Camp Nou podczas usuwania wizerunku Messiego (fot. Getty Images)

Robert Lewandowski i inni wielcy, choć... zapomniani

– No to w kolejnym meczu grał Grzegorz Mielcarski…
– I strzelił gola Włochom, zmieniając hierarchię rezerwowych. Nie miałem jednak pretensji, bo ciężko było wywalczyć miejsce w składzie przy tak kapitalnej grze Andrzeja i Kowala.

– Gdyby wykorzystał pan tę przeklętą jedenastkę…
– Być może wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej, ale nie ma sensu gdybać. Ogólnie był to fajny okres. Byliśmy jak rodzina, nie przypominam sobie jakichkolwiek niesnasek. Pasowaliśmy do siebie zarówno piłkarsko, jak i charakterologicznie.

– Zasługa Wójcika?
– Zdecydowanie. Proces budowy tego zespołu trwał kilka lat. Pierwsze decyzje zapadały już w 1988, a ostateczny skład wykrystalizował się cztery lata później. Nie było więc przypadku.

– Czyli selekcja nie była prosta…
– Na pewno nie, bo przewinęło się sporo piłkarzy. Często byliśmy w rozjazdach, 100 dni w roku spędzaliśmy poza domem.

– Fundacja Olimpijska nie szczędziła środków dla młodych – zdolnych.
– Rzeczywiście, wszystko mieliśmy dopięte na ostatni guzik. Wypłacano nam stypendia, podobnie jak z Polskiego Komitetu Olimpijskiego. I nie ma co ukrywać, że były to poważne źródła dochodów.

– Pełny profesjonalizm!
– Można tak powiedzieć. To był zaczątek tego, co po trzydziestu latach jest czymś normalnym. Nie da się ukryć, że fundacja bardzo dbała o młodych piłkarzy.

– A moment w historii Polski był dość szczególny.
– I bardzo smutny. Zmiany polityczne rzutowały na sport, a niektóre kluby ekstraklasy ledwo wiązały koniec z końcem. Dzięki zaangażowaniu panów Niemczyckiego i Loski byliśmy w komfortowej sytuacji, czego nie można powiedzieć o pierwszej reprezentacji.
Na początku lat dziewięćdziesiątych PZPN nie działał jeszcze tak jak dziś, starsi koledzy napotykali na różne problemy, głównie organizacyjne. Medal w Barcelonie był pewnego rodzaju nagrodą dla wszystkich: kibiców, działaczy i środowiska. Miał naprawdę duże znaczenie. A pobyt na igrzyskach wspominam jako fantastyczna przygodę.

– Nie każdy spotyka Steffi Graff i legendarnych koszykarzy zza oceanu!
– Widywaliśmy ich bardzo często, podobnie jak przedstawicieli innych dyscyplin. Można powiedzieć, że obcowaliśmy tam ze śmietanką ówczesnego sportu.

– Po igrzyskach osiadł pan na długie lata w Lommel. Czy pojawiały się zapytania także z innych klubów?
– Swego czasu byłem bliski przejścia do Saint Truiden. Moment był nieszczególny, bo akurat spadliśmy do drugiej ligi. Działacze Lommel usilnie namawiali mnie jednak bym został i pomógł w powrocie do elity.

– I tak się stało.
– Owszem, udało się nam awansować, a w tzw. międzyczasie pojawiła się propozycja z ligi chińskiej.

– Typowo zarobkowa?
– Tylko i wyłącznie. Zaproponowano mi bardzo dobre pieniądze, ale odmówiłem. Spodziewaliśmy się dziecka, więc nie widziałem sensu w wyjeździe na drugi koniec świata. A później nie otrzymywałem już poważniejszych ofert.
Poza tym, co tu ukrywać, dobrze czułem się w Lommel. Do zmiany klubu musiałaby mnie przekonać naprawdę lukratywna oferta. Za parę euro więcej nie ma sensu szukać szczęścia gdzie indziej.

Robert Lewandowski i inni wielcy, choć... zapomniani

Czytaj też

Pomnik Kubali obok Camp Nou podczas usuwania wizerunku Messiego (fot. Getty Images)

Robert Lewandowski i inni wielcy, choć... zapomniani

Od Johnsona po Polaków. Największe wpadki dopingowe mistrzów

Czytaj też

Z lewej: Ben Johnson, z prawej na górze Diego Maradona, niżej bracia Zielińscy (fot. Getty/PAP)

Od Johnsona po Polaków. Największe wpadki dopingowe mistrzów

– I podejrzewam, że nigdy nie żałował pan tego.
– Absolutnie! Wszelkie zmiany korzystne są tylko wtedy, gdy pojawiają się zdecydowanie lepsze warunki.

– Rozmawiałoby się nam jeszcze przyjemniej, gdyby był choć jeden mecz w dorosłej reprezentacji.
– Cóż, nie zawsze dzieje się tak, jakbyśmy chcieli. Poza tym nie oszukujmy się – o pewnych sprawach decydowały wtedy układy.

– Na Suche Stawy selekcjonerzy nie zaglądali?
– Niestety. Hutnik nie był hegemonem ekstraklasy, a łatwiej wypromować się w zespole z czołówki. Inna rzecz, że konkurencja była wtedy spora i reprezentacyjne aspiracje zgłaszało kilku naprawdę dobrych piłkarzy.

Na pocieszenie zostały mi bodajże trzy spotkanie w kadrze B, oraz około dwudziestu w młodzieżówce.

– Dobre i to.
– Warto pamiętać, że nie byłem podstawowym napastnikiem u Janusza Wójcika. Zazwyczaj grali inni, ale trener zabierał mnie na turnieje i obozy.

Być może miał do mnie słabość? To oczywiście tylko gdybanie, bo nie mogę narzekać na los.

– Generalnie chyba pan nie narzeka.
– Bo nie mam większych zmartwień, a zdrowie też dopisuje.

– I oby jak najdłużej! A czy zdarza się jeszcze pograć w tenisa z córką?
– Owszem, grywam, a czasami w padla.

– Czyli buty piłkarskie są już na kołku?
– Gram sporadycznie, jedynie podczas imprez charytatywnych.

– Pytam z ciekawości, bo po sylwetce wnioskuję, że belgijska czekolada specjalnie panu nie szkodzi.
– Niby nie, ale mimo wszystko jest jej trochę za dużo. Cóż zrobić skoro smakuje mi od początku pobytu w Belgii? I odpukać, jakoś się trzymam, bo od zakończenia kariery przybyło mi zaledwie pięć kilogramów.

– To niewiele.
– Upływ czasu widać trochę po owalu twarzy, ale z sylwetką nie mam problemu.

– A co u córki? Jej kariera nabiera rozpędu?
– Dziękuję, wszystko dobrze. Gdy tak sobie rozmawiamy, to przebywa w Kanadzie, a potem startuje w US Open juniorów.

– Charakter po panu, czy może ma… charakterek?
– Jest zdecydowanie bardziej żywiołowa ode mnie. I jeśli mam być szczery, to nie określiłbym jej mianem spokojnej! Może to specyfika sportów indywidualnych? Ta ciągła walka ze słabościami sprawia chyba, że zawsze siedzi coś człowiekowi w głowie.

– Obiegowa opinia jest taka, że napastnik powinien być suwerenem pola karnego, rozpychać się łokciami, a podbramkowy egoizm jest również mile widziany.
– Tak się często mówi, ale to stereotyp. Łokcie i egoizm nie zawsze są najlepszym rozwiązaniem, bo ważna jest jeszcze inteligencja. Jeśli ma się jej chociaż odrobinę, to wtedy łatwiej o postępy.

– A trener Wójcik nie narzekał na pańskie usposobienie?
– Nie. Swoją drogą miał trudny orzech do zgryzienia, bo wśród olimpijczyków z Barcelony nie brakowało odmiennych charakterów. Chwała Wójcikowi, że potrafił to zrównoważyć. Pasowałem do tej grupy nie tylko charakterologicznie, ale także pod względem umiejętności.

– Lewandowski również nie jest egoistą.
– Oczywiście, bo potrafi podać partnerowi znajdującemu się w lepszej sytuacji. Takie zachowanie cechuje inteligentnych piłkarzy.

– Mandat radnego też ma chyba zapewniony…
– Żeby tylko! Gdyby zechciał to pewnie trafiłby do Pałacu Prezydenckiego. Ale zostawmy takie rozważania, niech gra w piłkę jak najdłużej.

Od Johnsona po Polaków. Największe wpadki dopingowe mistrzów

Czytaj też

Z lewej: Ben Johnson, z prawej na górze Diego Maradona, niżej bracia Zielińscy (fot. Getty/PAP)

Od Johnsona po Polaków. Największe wpadki dopingowe mistrzów

Najnowsze
Olbrzymie zainteresowanie biletami! Przeciążony serwer PZPN
Olbrzymie zainteresowanie biletami! Przeciążony serwer PZPN
| Piłka nożna / Puchar Polski 
Kamil Grosicki (fot. PAP/PZPN)
Nawałka wraca na ławkę! Pokażemy ten mecz w TVP!
Adam Nawałka ponownie poprowadzi reprezentację Polski (fot. Getty).
polecamy
Nawałka wraca na ławkę! Pokażemy ten mecz w TVP!
| Piłka nożna 
Ruszyła sprzedaż biletów na finał Pucharu Polski! Zobacz ceny
10 kwietnia ruszyła sprzedaż biletów na finał Pucharu Polski (fot. PAP/Leszek Szymański)
Ruszyła sprzedaż biletów na finał Pucharu Polski! Zobacz ceny
| Piłka nożna / Puchar Polski 
Polska zagra z Brazylią! Ronaldinho Show w Telewizji Polskiej [ZAPOWIEDŹ]
fot. TVP Sport
Polska zagra z Brazylią! Ronaldinho Show w Telewizji Polskiej [ZAPOWIEDŹ]
| Piłka nożna 
Piłkarz Chelsea zatrzymany przez policję! Złamał prawo
Moises Caicedo (fot. Getty Images)
Piłkarz Chelsea zatrzymany przez policję! Złamał prawo
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Nadzieja w Imazie. Nigdy nie przegrał z Realem Betis
Napastnik Jagiellonii Białystok Jesus Imaz (Fot. Getty Images)
Nadzieja w Imazie. Nigdy nie przegrał z Realem Betis
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Pożegnanie z IO. Z programu wypadła konkurencja szczęśliwa dla Polaków
Sycz i Kucharski sięgnęli po dwa złote medale olimpijskie w wioślarskiej dwójce wagi lekkiej (fot. Getty Images)
Pożegnanie z IO. Z programu wypadła konkurencja szczęśliwa dla Polaków
| Inne 
Do góry