Na przełomie wieków ich rywalizacja rozpalała wyobraźnię nie tylko fanów kolarstwa. Obaj wygrali Tour de France, ale zwycięstwa Lance'a Armstronga zostały oficjalnie wykreślone z powodu dopingu. Jan Ullrich też był zamieszany w skandal o podobnym podłożu, ale najważniejszych trofeów nie stracił. Mimo to i tak wylądował na dnie, ale w ostatnich latach z pomocą dawnego rywala stanął na nogi i zapowiada walkę o odzyskanie zaufania opinii publicznej.
– Gdybyś mnie nie odwiedził w 2018 roku, to prawdopodobnie już bym nie żył. Miałem ogromne problemy, gdy się pojawiłeś. Byłem jak Marco Pantani. Prawie nie żyłem, ale dzięki przyjaciołom stanąłem na nogi i dziś jestem bardzo szczęśliwy – opowiadał Niemiec latem 2021 roku w autorskim podcaście "The Move" prowadzonym przez Armstronga, który między innymi tak realizuje się w życiu po sporcie.
W 2018 Ullrich był na dnie, ale nie stało się to z dnia na dzień. Od ponad dekady był już poza kolarstwem, ale wiele afer z jego udziałem wyszło na jaw dopiero po zakończeniu kariery. W 2012 roku podsumowała to symboliczną klamrą dwuletnia dyskwalifikacja Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie (CAS). Niedługo potem Niemiec przyznał, że przetaczał sobie krew, ale... nie uważał tego za oszustwo.
– Prawie wszyscy sięgali wówczas po tego typu wspomaganie. Nie brałem nic, czego nie braliby inni. O oszukiwaniu można mówić, gdy wykorzystujesz coś, co w nieuczciwy sposób zapewnia ci przewagę, a nic takiego nie miało miejsca w moim przypadku. Chciałem mieć tylko równe szanse na wygraną. (...) O zwycięstwach wciąż decydowały talent, umiejętności, drużyna i wola wygrywania – tłumaczył Ullrich.
Decyzja Trybunału to ocena współpracy kolarza z kontrowersyjnym doktorem Eufemiano Fuentesem, który w 2006 został aresztowany w związku z aferą Puerto. To wydarzenie wstrząsnęło kolarstwem. W jednym z domów lekarza odkryto nie tylko ponad 200 próbek krwi, ale też notes z zaszyfrowanymi nazwiskami 58 klientów. Dominowali kolarze – kilku z nich przyznało się do winy. Poza Ullrichem uczynili tak Ivan Basso i Joerg Jaksche.
Droga do zatracenia
Pierwszy w historii niemiecki triumfator Tour de France jednak długo nie przyznawał się do winy. Mocnym dowodem w sprawie były badania DNA, które potwierdziły, że ponad wszelką wątpliwość musiał być zamieszany w nielegalny proceder. Sam zainteresowany przyznał się do wszystkiego dopiero wiele lat później – już po tym, jak opinią publiczną wstrząsnęła sprawa Lance’a Armstronga. "Ullrich schodzi ze sportowej areny okryty raczej wstydem – podobnie jak inni rzekomi obrońcy reguł antydopingowych o nieczystych sumieniach" – opisywał smutny koniec kariery dawnego mistrza tras "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Kolejne lata po zakończeniu kariery to właściwie niekończące pasmo niepowodzeń i skandali. W 2014 roku Ullrich spowodował wypadek samochodowy, po spożyciu alkoholu, w którym ranne zostały dwie osoby. Ten wybryk przypłacił wyrokiem w zawieszeniu oraz grzywną 10 tysięcy euro. Alkohol i narkotyki odgrywały coraz większą rolę w życiu Niemca, co doprowadziło do rozstania z żoną w 2017 roku.
Kolejne lato było chyba jeszcze gorsze. O Ullrichu zrobiło się głośno, gdy próbował wtargnąć na imprezę organizowaną przez Tila Schweigera. Z aktorem znanym między innymi z "Bękartów wojny" poznali się dwa lata wcześniej, gdy kolarz zakupił dom na Majorce w bezpośrednim sąsiedztwie. Rodacy szybko się jednak poróżnili.
– Moje drzwi były dla niego zawsze otwarte. Nasze rodziny się poznały, dzieci wspólnie bawiły, a my razem oglądaliśmy mecze Bundesligi. Sielanka. Ale Jan się zmienił. Śpi po dwie godziny dziennie, wciąga ogromne ilości amfetaminy, a piwo pije od szóstej rano – relacjonował Schweiger w rozmowie z "Bildem".
Czarę goryczy przelała próba wtargnięcia na przyjęcie, na które Ullrich nie dostał zaproszenia, co dla ex-kolarza skończyło się sądowym zakazem zbliżania się do aktora. Zaledwie kilka dni po tym incydencie pojawiły się jeszcze poważniejsze kłopoty – tym razem we Frankfurcie, gdzie Niemiec zaatakował zaproszoną przez siebie do pięciogwiazdkowego hotelu panią do towarzystwa.
Pomoc zza oceanu
Wydawało się, że sprawca może zostać oskarżony nawet o usiłowanie zabójstwa. Ullrichowi nie pomogło to, że walczył z wezwanymi na miejsce policjantami, którzy podejrzewali, że znów jest pod wpływem alkoholu i narkotyków. Po szybkim wpłaceniu kaucji znów wyszedł na wolność, ale miał atak paniki i trafił do zamkniętego ośrodka, co wydatnie mu pomogło.
– Rozstanie z żoną i rozłąka z dziećmi – których nie widziałem od Wielkanocy i z którymi rzadko mogłem rozmawiać – miały na mnie ogromny wpływ. W ostatnim czasie zrobiłem wiele rzeczy, których bardzo żałuję – komentował skruszony kolarz w rozmowie z dziennikiem "Bild".
I właśnie wtedy, dość nieoczekiwanie, odezwał się Lance Armstrong. Na początku mogło się wydawać, że skompromitowany w świecie sportu Amerykanin próbuje wykorzystać tragedię dawnego rywala. Skontaktował się z prawnikiem Ullricha, który upublicznił tę wiadomość. – Lance jest gotów wsiąść w samolot i przylecieć do Europy ze swoim doktorem. Kolarze muszą trzymać się razem, ale najpierw Jan musi wyrazić chęć otrzymania pomocy – tak brzmiało przesłanie.
Szybko okazało się, że Armstrong naprawdę chciał pomóc koledze. Doszło do spotkania, które miało wielki wpływ na obu. W 2021 roku spotkali się ponownie – tym razem w autorskim podcaście Amerykanina, który nie szczędził dawnemu przeciwnikowi komplementów. Ullrich wyglądał już inaczej – seria wybryków z 2018 doprowadziła do tego, że sięgnął po pomoc psychiatryczną i skutecznie odstawił używki.
– Jan był moim największym rywalem. Był tym gościem, dla którego wstawałem rano i nie liczyło się nic innego. Inni myśleli, że są pretendentami, a byli tylko przebierańcami – tłumaczył Armstrong. W jednym z wywiadów Amerykanin przyznał nawet, że w pewnym momencie Ullrich był... najważniejszy w jego życiu.
Ta słynna kolarska rywalizacja rozpoczęła się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych w dość nieoczywistych okolicznościach. W 1997 roku Niemiec odniósł swój największy sukces w Tour de France, gdy wygrał dwa górskie etapy i dość nieoczekiwanie sięgnął po końcowy triumf. Zwycięstwo w tak dobrym stylu 23-letniego wówczas kolarza – który w pokonanym polu zostawił Richarda Virenque'a i Marco Pantaniego – było postrzegane jak zwiastun nowej ery.
"Pojawił się następny dominator. W powszechnej opinii rozpoczęła się właśnie era Jana Ullricha" – obwieścił wówczas "The New York Times", cytując pochwały między innymi Eddy'ego Merckxa i Bernarda Hinaulta. Tamten triumf był pierwszą w historii wygraną zawodnika z Niemiec w Tour de France i rozpoczął w tym kraju boom na kolarstwo. Wygrana była tym bardziej zaskakująca, że młody kolarz miał być tylko pomagierem dużo bardziej utytułowanego Bjarne Riisa.
Rok później mówiło się więcej o dopingowym skandalu związanym z Festiną niż o rywalizacji. O końcowy triumf Ullrich rywalizował z Marco Pantanim, ale w klasyfikacji generalnej przegrał o nieco ponad 3 minuty. Na osłodę zostały mu trzy wygrane etapy oraz kolejny triumf w klasyfikacji najlepszego młodzieżowca.
Fair play w świecie bez zasad?
W 1998 roku Armstrong powoli wracał do sportu po walce z rakiem jądra, a te zmagania zapewniły mu globalną rozpoznawalność. W kolejnej edycji TdF Amerykanin wygrał po raz pierwszy, ale Ullrich nie wystartował z powodu kontuzji. Edycja z 2000 roku wyglądała na najciekawszą od dawna. Faworytów powszechnie upatrywano w trzech ostatnich triumfatorach – Armstrongu, Ullrichu i Pantanim.
Włoch wrócił do gry wygrywając 13. etap na Mont Ventoux. O etapowe zwycięstwo walczył z Armstrongiem, który w końcówce odpuścił, bo i tak wyraźnie prowadził w klasyfikacji generalnej. Pantani uznał takie zachowanie za brak szacunku i był wściekły. Próbował się odegrać na kolejnych odcinkach, ale po następnym etapowym zwycięstwie wycofał się przez kłopoty żołądkowe.
Dla Ullricha był to tour bez większej historii. Nie wygrał żadnego etapu i ani przez moment nie zagroził Amerykaninowi, który zwyciężył w świetnym stylu. Symboliczna scena miała miejsce w kolejnej edycji – w trakcie 10. etapu, podczas podjazdu pod Alpe d'Huez. Armstrong jechał tuż przed głównym rywalem i pewnym momencie odwrócił się w jego stronę, a następnie gwałtownie przyspieszył. Ullrich nie podjął wyzwania, a Lance wygrał etap i odebrał koszulkę lidera, której nie oddał do końca wyścigu.
W 2003 rywalizacja była chyba najbardziej zacięta. Niemiec wygrał jazdę indywidualną na czas, a w kluczowym momencie pokazał klasę. Podczas 15. etapu Armstrong zderzył się z jednym z widzów i upadł razem z Ibanem Mayo. Ullrich jechał tuż za nimi, ale uniknął kraksy. W klasyfikacji generalnej tracił do lidera tylko kilkanaście sekund, ale mimo to nie zdecydował się na atak.
– Jedynym uczciwym rozwiązaniem było zaczekanie na Lance'a. Nie straciłem rytmu, a do tego mogłem złapać oddech. Po prostu tego dnia to Armstrong był najsilniejszy i trzeba mu to oddać – komentował Niemiec na mecie etapu. Lider w sportowej rywalizacji sięgnął po etapową wygraną – a przynajmniej tak mogło się wtedy wydawać. W klasyfikacji generalnej wygrał o nieco ponad minutę – żadna z pozostałych wygranych nie przyszła mu z tak dużym trudem.
Z czasem relacje kolarzy zaczęły się zmieniać. Ullrich chyba pogodził się z supremacją Amerykanina. W 2005 roku – po ostatnim triumfie Armstronga w Tour de France – z własnej inicjatywy pojawił się na imprezie zorganizowanej na cześć zwycięzcy w luksusowym hotelu, gdzie wygłosił laudację.
– Każdy kto zna Jana wie, że angielski nie jest jego mocną stroną. Nie mogłem uwierzyć, że się tam pojawił. Wziął mikrofon i przed całą salą opowiadał o mnie i... o nas. Nikt w trakcie mojej kariery nie zrobił dla mnie wcześniej czegoś z taką klasą. Nigdy tego nie zapomnę i kocham go za to. Gdyby role miały się odwrócić, to mnie nie byłoby stać na coś takiego – opowiadał Amerykanin.
Ani lepszy, ani gorszy...
Armstrong publicznie przyznał się do stosowania dopingu w styczniu 2013 roku, gdy do talk-show zaprosiła go Oprah Winfrey. W jakimś sensie był to ruch wyprzedzający – Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) dysponowała już dowodami, które coraz bardziej obciążały kolarza. Ullrich kilka miesięcy później zrobił to samo, choć był oszczędny w słowach. – Nie jestem ani gorszy, ani lepszy od Lance'a – przyznał.
Przez lata nie zmieniło się jedno – miłość do kolarstwa. Choć Ullrich wiele razy razy zapierał się, że nie wróci do rywalizacji, to w październiku 2021 roku wziął udział w amatorskim wyścigu Grand Fondo Mallorca 312 i przejechał pełen dystans 312 kilometrów. To najdłuższa trasa na jakiej sprawdził się od blisko ćwierć wieku. Marzy bowiem o powrocie do tego, co tak kocha.
– Jeśli ktoś mnie potrzebuje, to jestem otwarty na wyzwania związane z kolarstwem. Oczywiście nie zamierzam się nikomu narzucać. Te sprawy związane z alkoholem i narkotykami to już przeszłość. Mam wokół siebie stabilne środowisko, które daje mi dużo – podobnie jak sport. To istotna część terapii – zdradził w grudniu 2022 roku w rozmowie z "Bildem".
Kilka miesięcy wcześniej ukazała się książka opisująca drogę na szczyt Ullricha i bolesny upadek. A w 2023 roku serwis Amazon Prime zamierza pokazać 4-odcinkowy dokument o karierze Niemca. – Wiele się o mnie pisało – dobrze i źle. Przyszła pora, by opowiedzieć historię – całą historię. Jak z myśliwego stałem się zwierzyną. Chciałbym zabrać was w podróż przez moje życie – z wszystkim turbulencjami i wyzwaniami – zachęca bohater.
Co to oznacza w praktyce? Niemieccy dziennikarze spodziewają się, że kolarz wreszcie ze szczegółami opowie o zaangażowaniu w doping. W tym aspekcie nigdy nie poszedł w ślady Lance'a Armstronga, ale może to właśnie dlatego, w przeciwieństwie do Amerykanina, nie stracił wygranej w Tour de France oraz dwóch olimpijskich medali.
Złoto wywalczone w wyścigu ze startu wspólnego w 2000 roku to jedno z najcenniejszych trofeów w jego kolekcji. W pokonanym polu zostawił wtedy słynnego Amerykanina, który po latach stracił brąz wywalczony w jeździe indywidualnej na czas. Triumf Niemca w Sydney budzi jednak kontrowersje innych uczestników wyścigu. Piotr Wadecki zajął wówczas siódme miejsce i jest przekonany, że dopingowicze w nieuczciwy sposób pozbawili go olimpijskiego medalu.
Jan Ullrich niewiele sobie z tego robi. Wielokrotnie zapowiadał, że nawet jeśli złoto i srebro wywalczone w 2000 roku zostaną mu odebrane przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl), to i tak nagród nie zwróci. Największe sukcesy Niemca wciąż nie zostały wykreślone i mógłby to zmienić chyba tylko jego nieoczekiwany przypływ szczerości.