{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
"Nie tak wyobrażałem sobie walkę o mistrzostwo świata". Michał Cieślak wspomina szalony wyjazd do Konga [WYWIAD CZ. 2.]
Mateusz Fudala /W sobotę 22 kwietnia Michał Cieślak (23-2, 17 KO) ma szansę stać się ósmym w historii polskim mistrzem Europy w boksie zawodowym. Na gali KnockOut Boxing Night 27 w Rzeszowie pięściarz z Radomia skrzyżuje rękawice z Francuzem Dylanem Bregeonem (12-2-1, 3 KO), a stawką będzie pas EBU w wadze junior ciężkiej. Zapraszamy do przeczytania drugiej części wywiadu z Michałem, w której wrócimy wspomnieniami do jego dwóch walk o mistrzostwo świata. Transmisja gali w TVP Sport, online na stronie TVPSPORT.PL i w aplikacji mobilnej od 19:20.
CZYTAJ TEŻ: "Nie jestem zupą pomidorową żeby mnie każdy lubił" – pierwsza część wywiadu z Michałem Cieślakiem
Czytaj też:
Studnie głębinowe i sparingi z Gołotą. Trener Adam Jabłoński wspomina początki Michała Cieślaka w boksie
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – W 2018 roku trafiłeś pod skrzydła trenera Andrzeja Liczika. Znaliście się wcześniej?
Michał Cieślak, pięściarz grupy KnockOut Promotions: – Znaliśmy się jakoś przelotnie, z zawodów. Początki były bardzo ciężkie. Myślałem, że umiem boksować, ale okazało się, że tylko tak myślałem...
– Wtedy przeprowadziłeś się do Warszawy?
– Nie, jeszcze wtedy dojeżdżałem. Najpierw pracowałem z trenerem na miejscu, a drugi trening robiłem u siebie w domu. To był bardzo trudny okres, słabo to wspominam. Jak teraz sobie o tym pomyślę, to nie do wiary, że mogłem tak funkcjonować. Dzisiaj już bym tak nie mógł. Do Warszawy wprowadziłem się po walce z Makabu.
– Miałeś 29 lat, jak zmieniłeś trenera. Trudno jest oduczyć starych nawyków tak doświadczonego pięściarza?
– To już trzeba pytać trenera, ale pamiętam, że początki sprawiały mi wielką trudność. To było dla mnie duże wyzwanie. Nieraz rzucałem tymi rękawicami, w duchu myśląc: kurna, myślałem, że umiem wszystko, a tu przyszła weryfikacja. Z jednej strony się denerwowałem, ale z drugiej cieszyłem się tym, bo wiedziałem, że jest jeszcze duży potencjał i sporo zapasu. Wiedziałem, że jest nad czym pracować. To mnie dodatkowo motywowało, chciałem ciągle piąć się w górę.
– Co sprawiało ci największą trudność na początku?
– Głównie chodziło o pracę na tarczach, na worku. Wiesz, jak od małolata wykonujesz coś w pewien sposób, to te nawyki i przyzwyczajenia pozostają. A tu idziesz do nowego trenera i nagle jest zderzenie z rzeczywistością. Jeszcze takiego trenera, jakim jest Andrzej Liczik. To bardzo dobry i wymagający szkoleniowiec.
– Dużo czasu minęło, zanim złapałeś, o co chodzi trenerowi Liczikowi?
– To był proces. Myślę, że na walce z Radczenką i Kalengą to już było to. Nawet ostatnio tak gadaliśmy z trenerem, kiedy to się zaczęło. W styczniu 2018 roku zaczęliśmy współpracę, wtedy też na salę przyszedł Kamil Gardzielik i razem trenowaliśmy.
– Wcześniej zdarzało ci się faulować. Były ciosy poniżej pasa, po komendzie... Trener Liczik sprawił, że twoja ringowa agresja stała się kontrolowana?
– Wcześniej była bezustanna awantura w ringu. Teraz trener cały czas mnie uspokaja. Muszę pamiętać, że boks to jest boks, a nie bijatyka.
– Z drugiej strony, czy tej agresji nie zabrakło w Kinszasie w początkowych rundach? Makabu wyraźnie chwiał się po twoich ciosach.
– Może zabrakło, ale jeśli chodzi o Makabu, to w grę wchodziły tam jeszcze inne czynniki, które nie pozwoliły mi pójść na całość. Bałem się o ten klimat. Może, jakbym ostro na niego poszedł, to skończyłoby się inaczej. Ale nie ma co gdybać.
– Do walki w Kinszasie jeszcze wrócimy, ale nie mogę nie zapytać cię o zawirowania z kontraktami. W pewnym momencie miałeś podpisanych tyle umów, że promotorzy nie mogli dojść do porozumienia, na czym cierpiała twoja kariera, bo nie walczyłeś. Z czego to wynikało?
– Z nieznajomości tego wszystkiego. Tej całej otoczki wokół naszego boksu. Byłem niedoświadczony, podobnie jak ludzie, którzy byli koło mnie. Wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Dobrze, że to wszystko się już uspokoiło i wyprostowało. Dzisiaj jestem zawodnikiem KnockOutu i tyle.
– Dużo ludzi cię oszukało?
– Myślę, ze nie. Na szczęście mam Zbycha (Zbigniew Ratyński, menedżer i sponsor Michała – red.) koło siebie. Wiem, że Zbycho wszystkiego dopilnuje i nie muszę przejmować się różnymi sprawami. Mam spokojną głowę.
– Z tego co wiem, jest z tobą od samego początku na zawodowstwie.
– Praktycznie tak. Zbycho jest z Mazowsza, mieszka niedaleko mnie. Dobrze się znamy.
– Między wami od razu była chemia?
– Myślę, że nie, ale z czasem to się narodziło. Dzisiaj możemy sobie gadać swobodnie o wszystkim.
Czytaj też:
Michał Cieślak powalczy o mistrzostwo Europy. "Pas będzie idealnym prezentem na urodziny"
– Wracamy do tematu wyprawy do DR Konga. Dużo przed wylotem czytałeś o tym kraju?
– W ogóle. Dopiero w samolocie sobie poczytałem, jak przed wylotem dałeś mi "Jądro Ciemności".
– Opowiedz chronologicznie, jak to wyglądało z twojej strony. Pożegnaliśmy się na lotnisku, zniknąłeś za bramkami i z przesiadką dolecieliście w nocy do Kinszasy. Co było dalej?
– Lądujemy, a tam jest wiesz... taki gorąc, że to jest nie do opisania. Poza tym, tłumy ludzi. To też jest nie do opisania. Przetrzymali nas trochę na lotnisku, a później ochorniarze z długą bronią przewieźli nas w konwoju na 3-4 samochody do hotelu. Takie rzeczy się działy.
– Jak duże wrażenie zrobiło na tobie Kongo?
– To, co rzuca się w oczy, to bardzo duża bieda. Najprościej to opowiedzieć w ten sposób, że my spaliśmy w hotelu 5-gwiazdkowym, a jak tylko wyszedłeś przed budynek to, gdzie nie spojrzałeś, to wszędzie slumsy i baraki. Barak na baraku, a ty siedzisz w środku tego wszystkiego w 5-gwiazdkowym hotelu... To było dziwne. Ale do samej walki w ogóle nie brałem tego do siebie. Miałem tak nastawioną głowę, sam nie wiem jak to zrobiłem, że byłem skupiony wyłącznie na pojedynku. Miałem wywalone na to, co się działo dookoła. Nie interesowała mnie ta broń, czy to, że chodzą z maczetami, nie zwracałem na to uwagi. Dopiero później, po walce, jak zeszły ze mnie emocje... Jak to zobaczyłem, co się dzieje, to masakra...
– Dużo się działo w trakcie tego wyjazdu. Organizatorzy mieli problemy z zapłatą, promotorzy o nią walczyli, w Internecie widzieliśmy filmiki, jak kasa przynoszona jest w podartych plecakach. Ty byłeś od tego odcięty?
– Naprawdę o niczym nie wiedziałem. Siedziałem sobie spokojnie w pokoju, miałem swoje jedzenie, swoją wodę. Dzięki Michałowi Górskiemu z Radomia byłem zaopatrzony we wszystkie odżywki.
– Pierwszy raz zorientowałeś się, że coś jest nie tak, gdy podczas wyjścia do ringu zabrakło twojej muzyki?
– Czułem wtedy złość, tak nie powinno być. To mnie rozproszyło. Myślałem o muzyce, a nie że wychodzę do ringu. Później była złość, że przegrałem. Później złość, że nie było promotorów na walce. Dopiero po walce dowiedziałem się, że ich nie było.
– Zwykle promotorzy wychodzą razem z pięściarzem do ringu.
– No właśnie, dziwiłem się że ich nie ma. Ale nie sądziłem, że ich w ogóle nie ma na walce. Bo to walka o mistrzostwo świata...
– Masz żal do promotorów?
– Do jednego promotora, bo wtedy pan Andrzej Wasilewski nie był moim promotorem. On tam poleciał z Tomkiem Babilońskim. Mam żal do Tomka, bo to z nim zacząłem karierę, byłem na dobre i na złe, a w tej walce czułem, że mnie zostawił.
– Powrót do Polski przebiegł bez żadnych problemów?
– Z hotelu wychodziliśmy tylnym wyjściem. Była napięta sytuacja, widać było to po tych ochroniarzach i żołnierzach, że to nie było normalne. Wyprowadzali nas podziemiami, ale obyło się bez większego cyrku.
– Zapisałem sobie kilka cytatów z wywiadu, jakiego udzieliłeś po powrocie na lotnisku w Warszawie. Pierwszy: "Musi wrócić stary Cieślak". Czyli żałowałeś, że nie ruszyłeś na początku.
– Żałowałem. Może za bezpiecznie trochę zaczałem. Ale do tego się już nie wróci, więc nie ma co gadać.
– "Mam parę szczegółów do poprawienia i jedziemy z koksem. Poprawiłeś?
– Myślę, że poprawiam z trenerem cały czas. Teraz na sparingach czułem się bardzo fajnie i mam nadzieję, że będzie coraz lepiej i w tym ringu będę mógł sobie pozwolić na coraz więcej.
– Pojawiły się też komentarze, że powinieneś rozważyć zmianę sztabu szkoleniowego. "Jak można mówić, że byłem źle przygotowany i mam zmienić sztab?!" - wybuchłeś wtedy.
– Nie pamiętam, kto tak gadał, może pojawiały się jakieś komentarze. Ale ja jestem taki, że jak ktoś tak gada, to zrobię na przekór. Jak będę wiedział, że mam zmienić trenera, to ja to będę wiedział, a nie że ktoś będzie mi mówił. Taki mam charakter, że zawsze będę robił odwrotnie. Dojdę do celu z tym trenerem, tak sobie postanowiłem. Nie interesuje mnie, co ludzie gadają.
– Czujesz, że się rozwijasz przy trenerze Licziku?
– Tak czuję i wierzę w to, że razem dojdziemy do dużych rzeczy.
– Kilka miesięcy po szalonej wizycie w Kongo, w czerwcu 2020 roku na świat przyszedł twój synek Staś. Świat wywrócił się do góry nogami?
– Pamiętam ten dzień, jak dziś. Byłem na treningu siłowym, to była gdzieś 9 czy 10 godzina. Patrycja zadzwoniła do mnie na kamerce. To był dla mnie taki szok, jak zobaczyłem Staśka, że momentalnie przerwałem trening. Opadłem z sił, powiedziałem trenerowi, że odpuszczamy, bo coś mi się stało. To było bardzo duże wydarzenie w życiu.
– Czułeś, że jesteś gotowy na ojcostwo?
– Czułem, że jestem gotowy, ale znaki zapytania każdy ma. Czy sobie dam radę? Jak to jest?
– Widziałem, że już tarczujecie.
– Jak będzie chciał sam z siebie w przyszłości boksować, to dlaczego mam mu odradzać. Najważniejsze w życiu jest robić to, co się kocha. Jeśli boks będzie sprawiał mu przyjemność, to czemu nie.
– Chciałbym przejść teraz do twojej drugiej walki o mistrzostwo świata z Lawrence'em Okolie'em.
– Byłeś na ważeniu?
– To moje pierwsze wspomnienie z tamtego wyjazdu.
– Aż mnie ciarki przechodzą na myśl o tym, co kibice tam zrobili. Będę im za to wdzięczny do końca swoich dni. Dla takich chwil warto żyć. Niestety, przegrałem walkę, ale jak sobie wspominam to, co się działo na ważeniu... wszyscy byli w szoku.
– Ty też!
– I to jakim! Byłem w pozytywnym szoku. Było bardzo dużo miejscowych kibiców, ale wiem, że było też sporo chłopaków z Radomia, moich przyjaciół i znajomych. Chłopaki sami się zorganizowali. Bardzo im za to dziękuję. Kiedy wszedłem na halę, tam zaczęła się taka jazda...
– Nie ma co ukrywać, źle wszedłeś w ten pojedynek.
– Chyba w ogóle nie wszedłem w tę walkę. Tak, jakby ta walka przeszła obok mnie.
– Co było najtrudniejsze w walce z Okolie'em? Jego siła? Warunki fizyczne? Długie ręce?
– Był silny, ale ja czułem się silniejszy od niego. Poza tym, on miał moc gdzieś do 4-5 rundy. Najgorsze było to jego wiązanie, nieustanne klinczowanie. Z tym sobie nie mogłem poradzić. Bardzo mnie to frustrowało, a też nie powinno. Powinienem inaczej ma to zareagować. Denerwował mnie tym, że nie chce się bić.
– To była brzydka dla oka walka.
– Myślę, że on czuł, że jestem silny. Sam zresztą napisał mi to po walce w prywatnej wiadomości na Instagramie, że nigdy nie spotkał się z tak silnym człowiekiem, jak ja. Życzył mi powodzenia. Myślę, że czuł, że nie może się ze mną bić.
– Z perspektywy czasu możesz ocenić czego zabrakło do zwycięstwa?
– Nie wiem. Może powinienem być bardziej skoncentrowany? Przygotowania były dopięte na ostatni guzik. Z trenerem wyciągnęliśmy wnioski między sobą. Wierzę, że ten pojedynek dodatkowo mnie zbudował jako zawodnika i człowieka.
– Wiem, że ze sztabem wspólnie analizowaliście tę walkę. Bardzo cierpiałeś?
– Bardzo... Pierwszy raz takie coś miałem. Walka z Makabu była fajna dla oka, a tutaj ciężko się to oglądało.
– Czym jest dla ciebie pas mistrza Europy? W sobotę masz szansę stać się ósmym Polakiem po Przemysławie Salecie, Albercie Sosnowskim, Rafale Jackiewiczu, Grzegorzu Proksie, Piotrze Wilczewskim, Mateuszu Masternaku i Kamilu Szeremecie, który sięgnie po ten tytuł.
– Teraz jest wszystkim, co mogę osiągnąć w boksie. Wiem, że do przepustka do dalszej kariery. Do pasów. Do kolejnej walki o mistrzostwo świata.
– Dlaczego w wywiadach powtarzasz, że jeśli dostaniesz trzecią walkę o mistrzostwo świata, to już będzie to ostatnia szansa?
– Nie ma takich cudów, żeby była kolejna. Zresztą nie biorę tego pod uwagę, bo teraz to musi mi się udać. Nie ma innej opcji. Postawiłem sobie taki warunek i koniec. Nie chcę myśleć o tym, co będzie dalej.
– Czyli, jak w tym powiedzeniu...
– ...do trzech razy sztuka!