Po roku od gonitwy za złodziejem samochodu i odniesionej w ten sposób kontuzji Anita Włodarczyk wraca do rywalizacji w rzucie młotem. Trzykrotna mistrzyni olimpijska w sobotę zacznie sezon w Nairobi. Cel: mistrzostwa świata w Budapeszcie. I nawiązanie walki z koalicją znakomitych Amerykanek.
>> WARTO WIEDZIEĆ: REWELACYJNY WYNIK 16-LATKI, NOWA DO EKIPY 400-METRÓWEK?
Anita Włodarczyk w sobotę w Nairobi wejdzie do koła na stadionie lekkoatletycznym pierwszy raz od niemal roku. Stolica Kenii zakontraktowała trzykrotną mistrzynię olimpijską, która w znakomicie obsadzonych zawodach Kip Keino Classic wystartuje m.in. obok Wojciecha Nowickiego, sprinterki Shelly-Ann Fraser-Pryce czy również szukającej formy po kontuzji Angeliki Cichockiej. Obsada mityngu rangi Contintental Tour Gold robi wrażenie, bo miejscowym marzy się miejsce w kalendarzu Diamentowej Ligi, a docelowo również organizacja mistrzostw świata.
Włodarczyk natomiast marzy się w końcu spokój. I zdrowie, żeby za rok w Paryżu dopiąć swego po raz czwarty.
Anita Włodarczyk rzuca młotem w Nairobi. Kontuzja po złodzieju to już przeszłość
Niestety, karierę weteranki od dawna przerywają kontuzje. Kiedy Włodarczyk w 2009 roku pierwszy raz została mistrzynią świata, to jeszcze tego samego dnia w Berlinie skręciła staw skokowy. Potem przez uraz ominęły ją MŚ 2019 w Katarze, w ogóle też nie pojawiała się na stadionach w pandemicznym lecie 2020. Po zmianie trenera i całego managementu w świetnym stylu powróciła na Tokio, ale kiedy po tamtym sukcesie chciała pójść za ciosem, to sport znów przegrał z pechem. Tym razem w postaci złodzieja jej samochodu, którego dopadła, ale przypłaciła to następną operacją. Rekordzistka świata (82,98 metra) straciła w ten sposób nie tylko mistrzostwa Polski w Suwałkach, ale przede wszystkim MŚ w Eugene. I to wszystko po szalenie obiecującym konkursie – także w Nairobi – gdzie już w maju posłała młot na 78,06 m. Ostatni raz dalej niż wtedy o tak wczesnej porze rzucała w 2017 roku – czyli w okresie, w którym otwarcie mówiła o przekraczaniu granicy 83 m.
W sumie Anita Włodarczyk nie rzucała pół roku, a na cztery obroty – czyli pełną technikę rzucania – wróciła dopiero w grudniu. Na Instagramie, gdzie chętnie dzieli się z kibicami swoimi przygodami, napisała po tym treningu:
"Techniki się nie zapomina, a na szybkość przyjdzie jeszcze czas". Miesiąc później w końcu dostała od lekarzy pozwolenie na przysiady ze sztangą.
Podobnie jak w poprzednich latach, większość przygotowań Włodarczyk minęło w Aspire Academy w Katarze – ośrodku, z którego po rozstaniu z Krzysztofem Kaliszewskim wyciągnęła trenera Ivicę Jakelicia. Na jednym ze zgrupowań, trwającym aż półtora miesiąca, wykonała ponad 1100 rzutów młotem. W międzyczasie była na meczu Igi Świątek w Dosze, po drodze dwa razy leciała też na zgrupowania do RPA. Do Kenii teraz dotarła niemal prosto z Arłamowa – jej drugiej ulubionej bazy, którą założyła jeszcze jako zawodniczka Kaliszewskiego. To, że lekkoatletka przez tyle czasu była w ciężkiej pracy, jasno sugeruje, że to i następne lato traktuje bardzo poważnie. I że chociaż nie jest już najmłodsza, wciąż wierzy w medale.
Nie liczy się to, co w maju. Wyniki mają być w sierpniu na MŚ w Budapeszcie
Na ile Włodarczyk będzie stać na początku sezonu, to zagadka. Sama jednak informuje, że zdrowie jej dopisało, a plany treningowe udało się zrealizować w satysfakcjonujący sposób. Forma, którą wykuwa, powinna przyjść dopiero za jakiś czas – na przykład w Memoriale Cybulskiego w Poznaniu, którego 18 czerwca ma być główną gwiazdą. Wcześniej wystąpi również m.in. w Memoriale Szewińskiej w Bydgoszczy.
Najważniejsza będzie jednak dopiero rywalizacja w drugiej połowie sierpnia w Budapeszcie. Nie tylko dla Włodarczyk. Dla wszystkich.
Amerykanki straszą rzutami na 80 metrów. "Ale w Europie tak mocne nie będą"
O ile w męskim młocie pozycja duetu Wojciech Nowicki-Paweł Fajdek wydaje się nadal względnie bezpieczna, to wśród kobiet w ostatnich latach nie da się nie zauważyć ogólnego postępu światowej czołówki. Od kilku lat ta konkurencja rozwinęła się szczególnie za Atlantykiem. W USA gwiazdy młota dosłownie wysypały się z kapelusza. Zobaczymy, czy do formy wróci DeAnna Price, której kontuzje zabrały sukces w Tokio i występ w Eugene. A to postać, która jako pierwsza po Włodarczyk osiągnęła magiczną barierę 80 m. Na razie w kwietniu dorzuciła do 75,23 m. To dobra baza, żeby iść po więcej.
Ogółem od początku roku już 26 młociarek rzuciło ponad 70 m. Fenomenalnie zapowiada się liderka tabel Brooke Andersen (USA), która kilka tygodni temu osiągnęła fantastyczne 79,80 m. Zaskoczyła również Kanadyjna Camryn Rogers. Dotąd będąca w drugim szeregu miotaczka nie tylko postraszyła konkurentki, ale i wyśrubowała znacznie rekord swojego kraju – do 77,84 m.
Jednak zdaniem europejskiego środowiska, zawodniczki zza oceanu w Europie nie będą tak mocne.
– To norma, która sprawdza się od dawna w rzutach. Amerykanie u siebie robią kosmiczne wyniki, a po zmianie otoczenia zaczynają tracić. To dziwne zjawisko, ale dość utrwalone – analizuje Malwina Wojtulewicz, trenerka wicemistrzyni Europy Ewy Różańskiej. Zdaniem ekspertki medale w Budapeszcie, niezależnie od list światowych, będą wisiały na ok. 76 m. Złoto może dać 78.
Poza Włodarczyk, sezon w ten weekend powinny zacząć również w Kielcach Różańska i Katarzyna Furmanek. Niewykluczone, że już wkrótce do rywalizacji wróci też brązowa w Tokio Malwina Kopron.