Nieco ponad dwa lata temu był na sportowym zakręcie, bo przegrał pojedynek o mistrzostwo świata w boksie, a na dodatek borykał się z kontuzjami. 26 miesięcy później zadebiutował w MMA i zrobił to w sposób tak spektakularny, że pisały o tym media na całym świecie i to nie tylko sportowe. – Artur Szpilka długo mnie namawiał na przejście do KSW. Absolutnie nie żałuję – zapewnia Krzysztof Głowacki, który na gali KSW Colosseum 2 na PGE Narodowym znokautował Patryka "Glebę" Tołkaczewskiego w 1. rundzie.
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – Jak często słyszysz pytanie: "jak radzisz sobie w parterze"?
Krzysztof Głowacki, zawodnik KSW: – Słyszę te pytanie praktycznie codziennie. Ale nie mam z tym problemu. Przed tą walką trenowałem parter każdego dnia, Piotrek (Piotr Strus, zawodnik MMA i trener "Główki" – red.) non stop mnie męczył: obalał, wywalał, a ja musiałem wstawać i przenosić walkę do stójki. Wychodząc z parteru, zadawałem ciosy. Takie było nasze założenie.
– Jak trenować coś, co w MMA mało kto widział? Mówię o nokautującym ciosie z parteru.
– Wiesz, kiedy przyjąłem propozycję pojedynku, to nie było zbyt wiele czasu na nauczenie się nowych rzeczy. Na treningach nie ćwiczyłem zakładania dźwigni, wychodzenia z nich itd. Nie było na to czasu. Miałem rzucać ciosy w różnych płaszczyznach. Jakbym w parterze trafił, a on by nie padł, to miałem ponawiać atak i próbować czołgać się do klatki i następnie wstać. Takie coś trenowaliśmy.
– Ponawiać w zasadzie nie musiałeś, bo "Gleba" był znokautowany od razu po tym lewym.
– Od razu to widziałem, bo poleciała mu głowa. Jak wiemy z boksu, gdy leci głowa pierwsza, to zawodnik jest znokautowany. Chwilę później poczułem na sobie ciężar jego ciała, ciężko było go zrzucić. No, ale tak spojrzałem na sędziego, nie przerwał walki, no to biłem dalej. Chyba sędzia troszkę zaspał.
– Analityk sportowy Marcin Piechota zasugerował, że śmiało można nazwać ten cios twoim nazwiskiem. Gdy ktoś będzie rzucał uderzenia w parterze, komentatorzy będą mówili: "zrobił Głowackiego", "spróbował Głowackiego".
– Ha, ha, ha, no nie mam nic przeciwko! Jasne, że cieszę się, że to, co trenowałem, wyszło w walce. Bardzo się cieszę. Ale byłem zły na siebie, że "Gleba" tak łatwo mnie wywrócił. Za łatwo. Nad tym będę musiał ostro popracować.
– Jak podobała ci się ta cała otoczka wokół KSW? Obowiązków medialnych miałeś całkiem sporo.
– I to było bardzo fajne! Przypominało mi to moje walki w USA. Podobnie było przed Huckiem, Cunninghamem i Własowem - zamieszanie, wywiady, treningi pokazowe. Tuż przed wyjściem do walki na KSW, gdy tak stałem w tym korytarzu i czekałem na wywołanie, odwróciłem się do brata i powiedziałem mu: brachol, to przebiega wszystko tak samo, jak wtedy w USA.
– Jak czułeś się w wadze ciężkiej? Od razu po walce powiedziałeś, że nie będzie to twoja docelowa kategoria.
– Zdecydowanie nie. No coś ty, jak ja w dniu walki ważyłem 96 kg. To za mało na tych wszystkich dużych kloców, którzy tam rywalizują. Będę występował w wadze do 93 kg.
– W boksie cały czas pilnowałeś limitu wagi junior ciężkiej (90,7 kg). Nie cieszyłeś się, że możesz sobie pofolgować?
– Dzień w dzień musiałem jeść 4500 kalorii. Nie mogłem tego przejeść! Byłem tak pełny i najedzony, że masakra. Jak zawsze, podczas treningów i sparingów waga leciała w dół, ciężko było mi ją utrzymać, a co dopiero przytyć. Jadłem wszystko, by ważyć te 97,800 kg, a i tak się nie udało.
– "Cały czas namawiałem Główkę na MMA, rozmawiałem o nim z włodarzami KSW. Cieszę się, że kolejny bokser wszedł do tej federacji z grubym przytupem" – powiedział mi niedawno Artur Szpilka. Żałujesz, że tak późno się zdecydowałeś?
– Artur już dawno mi opowiadał, jak w KSW jest fajnie, że dobrze traktują zawodników. Namawiał, bym poszedł, pogadał i sam sprawdził. Posłuchałem tej rady i dziś nie żałuję. Spotkałem się z Martinem Lewandowskim, wszystko uzgodniliśmy. Jest elegancko.
– A propos Artura, pamiętam po debiucie w KSW opowiadał, że w przeciwieństwie do walk bokserskich, nie był już taki nabuzowany i wkurzony przed walką. Wtedy, gdy wychodził do klatki nieustannie się uśmiechał, był bardzo wyluzowany. U ciebie tego uśmiechu nie widziałem. Był stres?
– Nie, to była koncentracja i motywacja. Ja się bardzo cieszyłem! Stary, wystąpić na takiej gali Colosseum 2, przy takiej publice, to jak mogłem się nie cieszyć? Może nie było tego widać, bo byłem niesamowicie skoncentrowany, ale wewnątrz byłem bardzo szczęśliwy.
– Dziwiło cię to, że jako dwukrotny mistrz świata w boksie zawodowym nie jesteś faworytem bukmacherów? "Złapałem się za głowę, jak zobaczyłem te kursy" – powiedział mi wspomniany Artur Szpilka.
– Nie zwracam na to uwagi. Poza tym, wiesz, że wolę być underdogiem. Wtedy jeszcze ciężej zasuwam na treningach, żeby pokazać ludziom, że się mylą.
– Boksowałeś w wielkich halach, ale przy takiej publiczności, jak na PGE Narodowym jeszcze nigdy. Jakie wrażenie na tobie to zrobiło?
– Niesamowite. Jest tyle ludzi, jedni są za tobą, inni kibicują twojemu rywalowi i o to chodzi. To nieprawdopodobne przeżycie. Uwielbiam, gdy jest dużo kibiców, dobrze się wtedy odnajduję. Poza tym, na stadionie była moja rodzina i przyjaciele. Niektórych to spina. Mnie - dodatkowo nakręca.
– Dlaczego zmieniłeś kawałek na wyjście do walki?
– No właśnie kurde nie wiem. Teraz trochę żałuję. Rozmawialiśmy tak z moim menedżerem, pomyśleliśmy, że skoro nowa dyscyplina, to może warto zrobić nowe otwarcie? Ale nie za dobrze się czułem. Wolę, jak gra Dżem i "Wehikuł czasu". Do następnej walki na pewno przy nim wyjdę.
– Wysoko sobie zawiesiłeś poprzeczkę w debiucie. Skoro w pierwszej walce w MMA nokautujesz z pleców, to co zrobisz w drugiej?
– Śmieję się, że teraz muszę przywalić z główki! W mediach społecznościowych umieściłem nawet taki filmik. Chciałem zażartować, że walnę łokciem, ale przecież z łokcia można. No, to "Główce" pozostaje bić z główki (śmiech)!
– Wiem, że po walce miałeś problemy z prawym okiem.
– Tak, dostałem palec w oko i to głęboko. Byłem u okulisty i okazało się, że mam jakiś wewnętrzny wylew. Muszę zrobić dwa badania, żeby sprawdzić czy to poważne. Jestem zapisany na wtorek. Na razie dostałem jakieś leki i zobaczymy, czy to minie.
– Wylew brzmi dosyć poważnie. Tak stwierdził lekarz, który cię badał?
– Nie, nie, to moje słowa. Nie wiem jak to opisać, po prostu zrobił się taki krwiak, kropka na dnie oka. To coś, co zaniepokoiło panią doktor, dlatego muszę wykonać badania, by sprawdzić co to dokładnie jest.
– Teraz jak widzisz?
– Trochę się poprawiło, ale wciąż mam rozmazany obraz. Jak zasłonię lewe oko, to widzę ciebie rozmazanego. Trudno opisać to słowami, ale miałem taki niebieski przebłysk przed oczami, jakbym dostał z "liścia". W trakcie walki i trzy dni po walce praktycznie nie widziałem na to oko.
– Życzę ci zatem szybkiego powrotu do zdrowia. Na koniec chciałem cię zapytać o twoją refleksję na temat upływającego czasu. Zobacz, dwa lata temu byłeś po porażce z Lawrencem Okolie, znalazłeś się na poważnym zakręcie kariery. Zmieniłeś dyscyplinę, w której zadebiutowałeś z przytupem. Zyskałeś nowe sportowe życie?
– Jak najbardziej, aż się chce iść na trening! Dzisiaj nawet zadzwoniłem do trenera, pytałem czy może coś porobimy, ale słusznie odparł, że teraz najważniejsze jest zdrowie. Pani doktor zabroniła mi jakichkolwiek treningów. Nie mogę też zbyt długo jeździć samochodem, żeby nie przeciążać tego oka. Muszę to całkowicie wyleczyć. Nie zaleczyć, tylko wyleczyć. Ale tak, zdecydowanie dostałem drugie życie w sporcie. Niezmiernie się z tego cieszę.