Niewiele mundialowych finałów obrosło takimi legendami jak ten z 12 lipca 1998 roku. Niesiona dopingiem Francja mierzyła się z faworyzowaną Brazylią, a piłkarski świat był w szoku na długo przed pierwszym gwizdkiem po zapowiadanej absencji Ronaldo. Najlepszy piłkarz świata pojawił się na murawie, ale zagrał słabo. Dopiero po latach wyszło na jaw, że tego dnia… otarł się o śmierć.
ROGER FEDERER - TRUDNE POCZĄTKI KRÓLA WIMBLEDONU
Obrońca tytułu kontra gospodarz – w historii mundiali takie zestawienie to prawie gwarancja emocji. W 1998 finał zapowiadał się znakomicie nie tylko na papierze. W przypadku Francuzów wrażenie robił kolektyw, którym sprawnie zarządzał doświadczony selekcjoner – Aime Jacquet. Wyglądali na typową drużynę turniejową – na każdym kolejnym etapie robili wystarczająco, by wygrywać. Bywało jednak, że styl pozostawiał sporo do życzenia.
Fundamenty imponowały. W bramce spokojem zarażał kolegów ekscentryczny Fabien Barthez. Przed każdym meczem – traktując gest jak dobrą wróżbę – Laurent Blanc całował jego łysą głowę. Ale w finale doświadczonego stopera zabrakło – wszystko przez kontrowersyjną czerwoną kartkę w półfinale. Taką decyzję sędziego wymusiła żenująca "symulka" Slavena Bilicia. Francuz uchodził za jednego z najbardziej elegancko grających stoperów – była to pierwsza i jedyna taka kara w jego długiej karierze.
Miejsce Blanca zajął Frank Leboeuf. Reszta bloku obronnego została bez zmian – w środku Marcel Desailly, a po bokach Bixente Lizarazu i bohater półfinału z Chorwacją – Lilian Thuram. Środek pola mieli trzymać w ryzach Emmanuel Petit, Christian Karambeu i Didier Deschamps – kapitan drużyny. Impulsy do ataków gwarantowali Youri Djorkaeff i Zinedine Zidane. A gole miał strzelać skuteczny w Auxerre Stephane Guivarc'h, ale... podczas mundialu ani razu nie trafił do bramki.
Tę drużynę uzupełniali młodzi-zdolni, po których Jacquet sięgał wyjątkowo często. Wrażenie robił duet bramkostrzelnych dwudziestolatków z AS Monaco – Thierry Henry i David Trezeguet. Przed mundialem mieli w sumie tylko siedem występów w pierwszej reprezentacji. Tyle samo co o rok starszy Patrick Vieira, który z coraz większym powodzeniem radził sobie na Wyspach Brytyjskich. Wszyscy już wkrótce mieli zostać reprezentacyjnymi legendami.
Narodziny kolektywu
Mundial w 1998 roku był z wielu względów wyjątkowym turniejem dla Francuzów. Po raz drugi zorganizowali najważniejszą piłkarską imprezę (poprzednio w 1938 roku), a w latach dziewięćdziesiątych kraj był jak nigdy głodny sukcesów, bo na dwóch poprzednich mundialach... w ogóle zabrakło Trójkolorowych. Reprezentacja była non stop w fazie budowy, tylko co jakiś czas zmieniali się architekci.
Zapaść zaczęła się wraz z pokoleniową zmianą warty. W 1986 roku zespół prowadzony przez Henriego Michela wygrał mecz o trzecie miejsce. Niedługo potem karierę zakończył Michel Platini, a kadra nie zdołała zakwalifikować się na dwa kolejne wielkie turnieje. Jesienią 1988 roku Platini wrócił, ale... już jako selekcjoner. Momentami szło mu znakomicie – bezprecedensowa seria 19 meczów bez porażki sprawiła, że magazyn "World Soccer" uznał w 1991 roku go "Trenerem roku".
Piękna passa dobiegła jednak końca, bo podczas Euro 92 Trójkolorowi nie wyszli nawet z grupy, będąc jedną z pierwszych ofiar "Duńskiego dynamitu". Platini odszedł sobie na z góry upatrzone pozycje – został szefem komitetu organizacyjnego mundialu 98, którego organizację przyznano Francuzom latem 1992 roku. Do trenowania miał już nigdy nie wrócić.
Następcą legendarnego piłkarza został dotychczasowy dyrektor techniczny. Gerard Houllier odpowiadał za zespoły młodzieżowe, ale praca z gwiazdami go przerosła. Francuzi stracili awans na mundial w USA na ostatniej prostej – przegrywając dwa ostatnie mecze po golach w ostatniej minucie. Ten ostatni był wyjątkowo bolesny, bo nawet remis w przegranym (1:2) meczu z Bułgarią zapewniał awans.
Selekcjoner po latach nie gryzł się w język. W ostatniej minucie meczu David Ginola – zamiast grać na czas i podać do najbliżej stojącego partnera – zagrał daleko w kierunku Erika Cantony. Bułgarzy przejęli piłkę, zdobyli bramkę i.. niespodziewany awans. – Ktoś wbił nóż w plecy francuskiemu futbolowi. Dokonano zbrodni – komentował Houllier.
Po nieudanych eliminacjach selekcjoner podał się do dymisji, a Ginola już nigdy nie zagrał w reprezentacji. Dlaczego? Kadrę przejął Aime Jacquet – dotychczasowy dyrektor techniczny, który z bliska przyglądał się pracy Houlliera i widział dużo. Podobno to właśnie interwencja Jacqueta sprawiła, że krewki selekcjoner nie spoliczkował Ginoli i to jeszcze przed meczem z Bułgarią.
Nerwus Zidane
Nowy trener kadry zasłynął autorskim podejściem i nie zawsze dobrze żył z prasą. Od początku musiał tłumaczyć się ze stylu gry, który często nazywano "średniowiecznym". Mimo to awansował do Euro 96, w którym odmieniona Francja (już bez krnąbrnych Ginoli i Cantony) dotarła do półfinału. W obu meczach fazy pucharowej Trójkolorowi nie potrafili jednak strzelić gola.
W ćwierćfinale, po bezbramkowym remisie, udało się wygrać po karnych z Holandią, jednak w półfinale przy takim samym wyniku więcej szczęścia mieli Czesi. Zespół Jacqueta grał pragmatycznie, często zadowalając się jednobramkową przewagą. W 1997 roku optymizm przed mundialem nieco osłabł po turnieju Tournoi de France, w którym gospodarze nie wygrali żadnego meczu.
Nietypowe rozgrywki pomyślane jako przedmundialowa rozgrzewka dla Francuzów, Włochów, Brazylijczyków i Anglików zapisały się w historii dzięki niesamowitemu strzałowi Roberto Carlosa z rzutu wolnego. Barthez mógł tylko odprowadzić wzrokiem piłkę, bo parabola jej lotu zdawała się zaprzeczać prawom fizyki. A wyniki gospodarzy (remisy z Brazylią i Włochami oraz porażka z Anglią) oraz styl gry przyjęto w kraju z mieszanymi uczuciami.
Jacquet ostatecznie utrzymał posadę, a podczas mundialu jego filozofia pomogła zjednoczyć kraj. – Afrykanie, Algierczycy, Arabowie, Marokańczycy – wszyscy siedzieli w oknach z francuskimi flagami jak rodowici mieszkańcy. Wszyscy śpiewali i byli pomalowani na niebiesko, biało i czerwono – tak zapamiętał tę atmosferę Marcel Desailly.
Gospodarze rozkręcali się z meczu na meczu, a pomógł im trochę kalendarz. Fazę grupową rozpoczęli od gładkiej wygranej 3:0 z RPA. W drugiej kolejce jeszcze wyżej pokonali Arabię Saudyjską (4:0), w czym największa zasługa Henry'ego z Trezeguetem. W końcówce drugiego spotkania z boiska wyrzucono Zidane’a, którego nie pierwszy i nie ostatni raz zgubił ognisty temperament.
Piłkarze Jacqueta prowadzili 2:0 i zmierzali po kolejne zwycięstwo, gdy "Zizou" w niewytłumaczalny sposób podeptał przeciwnika na oczach sędziego. Werdykt? Czerwona kartka i dwa mecze zawieszenia. – Po powrocie do szatni czułem się okropnie. Wiedziałem, że zawiodłem zespół i czeka mnie przerwa – relacjonował po latach sprawca zamieszania.
W ostatniej kolejce Francuzi grali z Danią – potrzebowali co najmniej remisu, by przypieczętować awans z pierwszego miejsca w grupie. Mimo to wygrali (2:1), a selekcjoner Jacquet dał szansę kilku rezerwowym. Nie pojawił się jednak nikt, kto byłby w stanie wejść w buty Zidane’a. Potwierdził to także mecz drugiej rundy – gospodarze potrzebowali dogrywki, by z trudem wyeliminować Paragwaj (1:0).
Ćwierćfinał z Włochami (0:0) mógł budzić skojarzenia z kluczowymi meczami Euro 96. Na boisku działo się niewiele aż do rzutów karnych – w nich o porażce rywali przesądziły zmarnowane próby Demetrio Albertiniego i Luigiego Di Biagio. Półfinał z Chorwacją (2:1) to koncert Liliana Thurama – obrońca w niezwykłych okolicznościach zdobył obie bramki, które okazały się jedynymi w 145 jego występach w narodowych barwach.
Co z tym Ronaldo?
O ile awans gospodarzy mundialu do finału był pewną niespodzianką, to już obecność w nim Brazylijczyków nie mogła dziwić. Obrońcy tytułu wywalczyli awans z pierwszego miejsca do fazy pucharowej już po zwycięstwach ze Szkocją (2:1) i Marokiem (3:0). Pewien niepokój budziła porażka z Norwegią (1:2), bo Mario Zagallo, w przeciwieństwie do innych selekcjonerów, postawił na niemal wyjściowy skład i nie zrobił nawet jednej zmiany.
Canarinhos pokazali więcej atutów w kolejnych meczach. Druga runda to już efektowne zwycięstwo z Chile (4:1). Ale ćwierćfinał to już była dramatyczna potyczka z Danią (3:2). Podobnie jak ich finałowi rywale, Brazylijczycy musieli zdać w turnieju test rzutów karnych – w półfinale wyeliminowali w ten sposób Holandię (1:1).
Finał miał być wielkim świętem, ale doszło do dramatu. W pierwszej wersji wyjściowych jedenastek zabrakło Ronaldo – jednego z najlepszych w turnieju miał zastąpić Edmundo. – Byliśmy przekonani, że to zagrywka psychologiczna rywali. Pomyśleliśmy: nie ma mowy, by Ronaldo nie zagrał w takim meczu – chcą nas nabrać – tłumaczył Thuram.
W szoku byli również dziennikarze. Na trybunach zaczepiany był Pele, który widząc skład bez Ronaldo wybałuszył oczy i rozłożył ręce. A sprawa była naprawdę poważna. Napastnik zdradził jej okoliczności dopiero po latach. W dniu meczu zasłabł w pokoju i miał konwulsje. Pomoc wezwał współlokator – Roberto Carlos.
Napastnik trafił w wielkiej tajemnicy do szpitala, gdzie spędził trzy godziny na różnego rodzaju badaniach. Lekarze nie odkryli na szczęście niepokojących symptomów. Cokolwiek zaatakowało Ronaldo minęło równie nagle. W dniu meczu, podczas obiadu, panowała jednak grobowa cisza – losy lidera były nieznane. Ronaldo ostatecznie wrócił i przekonał selekcjonera Zagallo, że jest gotowy do gry od pierwszej minuty.
W brazylijskiej szatni była radość, ale... krótko. Dlaczego? Szykowano bowiem warianty gry bez Ronaldo. Gdy się pojawił w składzie, to wszystkie założenia wzięły w łeb. Potwierdziła to już pierwsza połowa, w której Francuzi zdobyli dwie bramki po rzutach rożnych. W obu przypadkach najwięcej zimnej krwi zachował wreszcie przydatny w turnieju Zidane.
21-letni lider Brazylii zagrał cały mecz, ale na boisku wyglądał jak duch. Francuzi od 68. minuty grali co prawda w osłabieniu po czerwonej kartce Desailly'ego, ale i tak nie dali sobie zrobić krzywdy. Wygraną przypieczętowali w doliczonym czasie drugiej połowy, gdy szybki kontratak skończył Petit. Francja oszalała z radości – pierwszy w historii mundialowy triumf stał się faktem!
– To była niezwykle mocna wiadomość wysłana do społeczeństwa. Nasza drużyna była niezwykle różnorodna, a jednak wszyscy zawodnicy o różnych korzeniach potrafili się zjednoczyć i godnie reprezentowali Francję. To sprawiło, że można było się pochylić nad innymi obszarami życia społecznego, gdzie mniejszości etniczne były niedoreprezentowane i pomyśleć o tym jak wykorzystać tę różnorodność – ocenił Thuram.
Pod sportowy sukces podpięli się politycy. A w Brazylii rozpoczął się czas rozliczeń. Sprawa Ronaldo budziła kontrowersje do tego stopnia, że powołano specjalną komisję, która miała dotrzeć do sedna. To się nie udało, choć ustalono, że napastnikowi życie uratował Edmundo, który w oczekiwaniu na lekarzy jako jedyny zorientował się, że kolega może się udusić własnym językiem.
Dziś już wiadomo, że Ronaldo w trakcie mundialu walczył z urazem i wspomagał się środkami przeciwbólowymi. Ten brak jednoznacznego wyjaśnienia sprzyjał teoriom spiskowym. Według jednej z nich miał zostać otruty, według innej decyzję o jego występie wymusiło szefostwo firmy odzieżowej, której był twarzą.
Podobnych kłopotów zdrowotnych nie miał już nigdy. Walkę z demonami stoczył już cztery lata później. Przed kolejnym finałem mistrzostw świata obawiał się podobnego scenariusza, ale przed meczem z Niemcami mógł liczyć na wsparcie Didy. Rezerwowy bramkarz wywiązał się z dodatkowego zadania, a wyspany i zrelaksowany Ronaldo strzelił oba gole, w tym razem wygranym finale. Nie zmienia to jednak faktu, że zapaść superstrzelca w 1998 roku pozostaje jedną z największych mundialowych zagadek.