W złotej erze wagi ciężkiej rywalizował z legendami – Muhammadem Alim, Georgem Foremanem i Larrym Holmesem. "Największy" po walce z nim wylądował w szpitalu ze złamaną szczęką, co ostatecznie doprowadziło do niezapomnianej i kontrowersyjnej trylogii. Ken Norton wyróżniał się nie tylko niespotykanym w latach siedemdziesiątych atletyzmem – to także jedyny w historii wagi ciężkiej mistrz świata, który... nigdy nie wygrał mistrzowskiej walki.
CZYTAJ TAKŻE: Zły kontra Obcy. Jedyna taka ringowa wojna
– Styl Kenny'ego jest dla mnie zbyt trudny. Nie potrafię go pokonać i z pewnością nie chcę z nim już walczyć. Byłem przekonany, że pokonał mnie w naszej trzeciej walce, ale sędziowie dali mi zwycięstwo, za co jestem im bardzo wdzięczny – tak Ali podsumował w 1976 roku finał rywalizacji. Ostatecznie wygrał 2–1, ale w bokserskim środowisku nie brak ekspertów, którzy przekonują, że nigdy tak naprawdę bezsprzecznie nie wygrał z Nortonem. A wszystko zaczęło się od... szarpaniny w barze.
W listopadzie 1972 roku młody Amerykanin był jeszcze anonimową postacią dla kibiców, ale szybko miało się to zmienić. Ken dostał szansę występu przed Alim, który w walce wieczoru znokautował słynnego Boba Fostera (49–5). – Ty możesz z nim wygrać – usłyszał Norton od pobitego. Tego dnia zrobił swoje – pokonał przed czasem twardego Henry'ego Clarka (24–7–3), a potem pomógł przypadek.
Galę zorganizowano w hotelu, a po wszystkim Norton szukał odprężenia w barze. Był tam też Ali, który zabawiał grupę kobiet i poczuł się zagrożony widząc solidnie zbudowanego rodaka. Starli się wtedy werbalnie, a drobna scysja zakończyła się krzykami Alego, który zapowiedział ciąg dalszy w ringu.
Nie rzucał słów na wiatr. Półtora roku wcześniej poniósł pierwszą porażkę w karierze, gdy wykoleił go Joe Frazier (26–0). "Największy" od razu zabrał się do roboty – zdarzało się, że pojedynki toczył nawet co miesiąc. Z Nortonem po raz pierwszy spotkał się w marcu 1973 roku – dwa lata od pierwszej przegranej. W międzyczasie uzbierał bilans 10–0 (6 KO) – w większości z czołowymi pretendentami.
Norton (29–1) na ich tle za bardzo się nie wyróżniał. Magazyn "The Ring" klasyfikował go na dziewiątym miejscu w rankingu najlepszych "ciężkich", ale w jego dorobku brakowało znaczących nazwisk. W konfrontacji z Alim wydawał się skazany na porażkę. Jego rywal za walkę miał jednak otrzymać 50 tysięcy dolarów – ponad sześć razy więcej niż wynosiła jego dotychczasowa największa wypłata. To miało na zawsze zmienić jego życie.
W kamaszach do ringu
Ali gwarantował wygraną. – Zrobię z niego w ringu amatora – przekonywał. Chociaż nie był mistrzem świata to wygrana z dobrze zbudowanym Nortonem miała być ostatnim przetarciem przed walką z potężnym George'em Foremanem (39–0), który dość nieoczekiwanie pojawił się na tronie kosztem Fraziera. "Największy" kreował się na "czempiona ludzkich serc", a do ringu wyszedł w szlafroku, który otrzymał od samego Elvisa Presleya. Jak miało się okazać – po raz pierwszy i ostatni.
Błyskawicznie stało się jasne, że to nie będzie przyjemny wieczór. Norton boksował jak natchniony. Był szybki i zdecydowany, a jego lewy prosty momentami zawstydzał najlepsze uderzenie Alego. "Życiowe batalie nie zawsze idą po myśli silniejszego lub szybszego. Prędzej czy później wygrywa ten, który uwierzy, że może wygrać" – tą maksymą kierował się skazywany na porażkę.
Po drugiej rundzie w narożniku Alego zrobiło się gorąco. Po walce okazało się, że faworyt jeszcze przez 10 rund boksował ze złamaną szczęką. Taka była jego wersja – Norton przekonywał, że do sytuacji doszło w ostatniej rundzie. Mimo heroicznej postawy "Największy" przegrał niejednogłośną decyzją sędziów. Stało się – w królewskiej kategorii pojawiła się nowa gwiazda. Za znakomity plan taktyczny odpowiadał Eddie Futch – trener, który wcześniej wygrał z Alim w narożniku Fraziera.
Podstawą strategii było konsekwentne obijanie tułowia rywala od pierwszej minuty. Norton zamiast typowej gardy bronił się krzyżując ręce w stylu mistrzów sprzed lat. Był ruchliwy, trudny do trafienia, a lewy prosty zadawał czasami wręcz z biodra. To wszystko sprawiło, że w drugiej połowie pojedynku faworyzowany przeciwnik opuszczał ręce coraz niżej i był zmęczony bardziej niż zwykle. – Muhammad nie był w stanie wejść mi do głowy. Obaj o tym wiedzieliśmy, a jeśli chodzi o siłę fizyczną to też nie czułem się od niego gorszy – tłumaczył Norton.
Kolejne zwycięstwo zapisał na koncie kilka godzin po walce – w szpitalu. Odwiedził pobitego Alego, który wyglądał fatalnie i musiał odżywiać się przez słomkę. A Kenny? Przyszedł w skórzanej kurtce i okularach przeciwsłonecznych. Wyglądał jak gwiazda Hollywood. Gdy nachylał się nad osłabionym rywalem i życzył mu zdrowia, fotoreporter wykorzystał idealny moment i zrobił zdjęcie, które odbiło się szerokim echem.
Nie byłoby tej pięknej kariery gdyby nie... przypadek. Norton w wyższej szkole w Jacksonville był wyróżniającym się i rozchwytywanym sportowcem, który mógł liczyć na karierę w kilku dyscyplinach. Wyróżniał się zwłaszcza na lekkoatletycznej bieżni i na futbolowym boisku. To właśnie jego przypadek skłonił władze stanu Illinois do wprowadzenia "zasady Kena Nortona", która zmuszała młodych lekkoatletów do wybrania maksymalnie czterech dyscyplin.
Stało się tak po tym, jak przyszły mistrz wagi ciężkiej wystartował w ośmiu dyscyplinach, wygrywając aż w siedmiu. Po ukończeniu szkoły nie myślał o sporcie. W 1964 roku jako 20–latek dołączył do armii i to właśnie tam po raz pierwszy zetknął się z boksem. Uciekł w sport byle tylko uniknąć wysłania do Wietnamu. Udało się – miał naturalny talent do pięściarstwa. Wygrał trzy turnieje wagi ciężkiej dla marines i opuszczał wojsko z bilansem 24–2. Plan był już jasny – został zawodowcem, ale też… samotnym ojcem Kennetha juniora.
Do ostatniego tchu
Po wygranej z Alim akcje Nortona wystrzeliły, ale tylko na moment. Pół roku później spotkali się ponownie. Muhammad wyleczył złamaną szczękę i tym razem sumiennie się przygotował. Wyglądał o wiele lepiej – zrzucił 4 kilogramy i znów zaczął przypominać atletę sprzed lat. Rewanż był bardziej wyrównany, a o wszystkim zdecydowała ostatnia runda, w której Ali poszedł na całość.
Norton nie czuł się pokonany, ale przyznał, że rywal zaboksował lepiej niż w pierwszej walce. – On był wtedy większy niż boks. Przy takim przebiegu pojedynku mogłem się spodziewać tej decyzji – mówił po latach. Dwóch sędziów widziało minimalną wygraną Muhammada. Odbiorcy byli podzieleni, a sam Ali przyznał, że Ken był jego najlepszym rywalem.
Na osłodę zostały pieniądze. Samotny ojciec tym razem otrzymał ponad 200 tysięcy dolarów. Walki z Alim zapewniły mu gigantyczną rozpoznawalność i awans do sportowej ekstraklasy. Potwierdziła to kolejna propozycja – od samego mistrza świata. To było na swój sposób wymowne: George Foreman (39–0) najpierw wolał zmierzyć się z Nortonem niż z Alim.
Walkę zorganizowano w Wenezueli, by uciec przed amerykańską skarbówką. Na miejscu raj zamienił się piekło. Kenny wychodził do ringu bojąc się o rodziców, którzy oglądali go spod ringu. Przed walką otrzymał pogróżki, w których straszono go porwaniem członków rodziny. Tego dnia nie był sobą – Foreman wygrał przez nokaut w drugiej rundzie. Znów poprawił swoje notowania w oczach kibiców i ekspertów.
Dwie porażki z rzędu nie złamały Nortona. Siedem kolejnych walk wygrał przed czasem, odprawiając między innymi wysoko notowanego Jerry'ego Quarry'ego (50–7–4) i Jose Luisa Garcię (30–7–1) – swojego pierwszego pogromcę. Taka passa pozwoliła na awans w rankingu i kolejną mistrzowską szansę. Okoliczności były sprzyjające – na szczycie znów znalazł się Ali, który chciał raz na zawsze rozstrzygnąć rywalizację z pierwszym, który złamał mu szczękę. – Znokautuję go do piątej rundy – przewidywał, ale tym razem znów się pomylił.
Norton trenował jak szaleniec. W ringu zachwycał świeżością i ostrością. W ostatniej 15 rundzie nieco spuścił z tonu, bo był przekonany, że zrobił wystarczająco dużo, by wygrać. Potwierdzały to liczby – doprowadził do celu 286 ciosów z 635 wyprowadzonych. Ali zadał ich więcej (709), ale trafił tylko 199 razy. Po wszystkim był przekonany o porażce i... podziękował sędziom za werdykt w prezencie. Dwóch zobaczyło w nim tego dnia zwycięzcę – wszystko za sprawą ostatniej rundy.
– W narożniku usłyszałem od trenera, że prowadzę na punkty i muszę być ostrożny. Nie chciałem ryzykować, ale wolałem nie podejmować ryzyka. Gdybym wiedział o punktacji sędziów, to w ostatniej rundzie walczyłbym tak jak w poprzednich czternastu. Pierwszy raz przeboksowałem 15 rund, ale czułem się znakomicie i byłem gotowy na następne 15 po walce – tłumaczył po latach Norton.
Ponad dwie dekady później magazyn "Boxing Monthly" uznał finał trylogii za jeden z pięciu najbardziej kontrowersyjnych werdyktów w historii boksu. Pokonany nie potrafił pogodzić się z porażką. Przekonywał, że wygrał co najmniej 10 rund, ale w historii zapisał się inny wynik. Norton stracił serce do boksu, ale po raz pierwszy w karierze na jego konto wpadł milion dolarów.
– Nie trenowałem potem z taką regularnością i zawziętością jak do tej pory. Nie biegałem tyle ile wcześniej i przestałem właściwie się odżywiać. Zacząłem też popijać od czasu do czasu... W kolejnych walkach byłem przygotowany na "5" w skali od 1 do 10. Czułem się oszukany. Nie miało znaczenia jak jestem przygotowany, bo i tak mogli mi wszystko zabrać – opowiadał pięściarz.
Trzeba przyznać, że Norton mimo trudnych doświadczeń dostał pewien prezent, za który mógł zresztą podziękować... Alemu. Trenując na pół gwizdka zdołał wygrać kilka walk. W listopadzie 1977 roku pokonał niewygodnego Jimmy'ego Younga (22–5–2) i został oficjalnym pretendentem federacji WBC. Mistrzem wciąż był Ali, ale nawet nie chciał słyszeć o kolejnej walce ze stylowym koszmarem. Wybrał niedoświadczonego Leona Spinksa (6–0–1) – wchodzącego do wielkiej gry mistrza olimpijskiego.
Sensacyjna porażka "Największego" z żółtodziobem wiązała się z rewanżem. Federacja straciła cierpliwość – Spinks stracił tytuł. W takich okolicznościach mistrzem bez walki został Norton. Organizacja WBC po kilku miesiącach zmieniła status starcia z Youngiem, które uznano za walkę mistrzowską. Coś takiego nie zdarzyło się w historii boksu nigdy wcześniej ani nigdy później. Wtedy też doszło do pierwszego "rozłamu" i pojawienia się dwóch równorzędnych mistrzów w królewskiej kategorii.
4 sekundy od śmierci w ringu
Nowy mistrz musiał bronić tytułu w walce z kolejnym najwyżej notowanym. Pech chciał, że tym pretendentem był Larry Holmes (27–0) – przyszły dominator. Wtedy był dopiero u progu sławy, a jego renoma opierała się głównie na sparingach z Alim. Do pojedynku doszło 9 czerwca 1978 roku, a kibice mogli się ekscytować jedną z najlepszych mistrzowskich walk w długiej historii wagi ciężkiej.
Sytuacja pozostawała otwarta do ostatniej sekundy, w której obaj byli na skraju przegranej przed czasem. Wszyscy trzej sędziowie widzieli niezwykle wyrównaną walkę i punktowali 143:142 – tak minimalnie na korzyść zwycięzcy jak tylko się da. Jeden wskazał Nortona, ale dwaj pozostali rywala. Tak rozpoczęły się mistrzowskie rządy legendy – 19 udanych walk z rzędu w obronie tytułu w wykonaniu Holmesa to drugi wynik w dziejach (więcej miał tylko Joe Louis – 21).
Norton po latach żałował, że znowu był przygotowany tylko na 50 procent. Był przekonany, że w formie z trylogii dałby sobie radę. Niespecjalnie cenił Holmesa – mimo żalu o sędziowskie decyzje zdecydowanie cieplej wypowiadał się o Alim. – Nie miał potężnego ciosu, ale był niesamowicie silny fizycznie i twardy. Uderzanie go po tułowiu i ramionach przypominało walenie w ścianę – podsumował.
Zapewne nie bez znaczenia były wydarzenia z 1986 roku, gdy "Największy" odwiedził ciężko rannego rywala w szpitalu, gdzie ten dochodził do siebie po poważnym wypadku samochodowym. Od kilku lat był już poza boksem, z którego wypisali go nokautami w pierwszej rundzie Earnie Shavers (57–7–1) i Gerry Cooney (24–0). Ten ostatni był wyjątkowo przerażający – zdaniem neurologów gdyby walka potrwała 4 sekundy dłużej, to Norton przypłaciłby to życiem.
Nawet ten pojedynek nie zabrał mu tyle co feralna kraksa. Po niej już nigdy nie odzyskał pełni sprawności – zaczął wolniej kojarzyć i mówić. Jego kariera aktorska z dnia na dzień legła w gruzach. Upadł też biznes – Norton założył agencję, która pomagała sportowcom negocjować biznesowe umowy. Życie osobiste? Tu też działo się dużo – doczekał się czwórki dzieci z trzema żonami.
Synowie poszli w jego ślady, ale każdy inaczej. Ken junior został wybitnym futbolistą i cenionym w lidze NFL trenerem. Hołd ojcu oddawał właściwie w każdym spotkaniu, ciesząc się po udanych zagraniach w prawdziwie bokserskim stylu. Młodszy Keith z kolei również zapisał piękną kartę w armii. – Z wszystkich tytułów, które zdobyłem w życiu, tytuł "ojca" ma dla mnie największe znaczenie – tłumaczył senior.
Zmarł 18 września 2013 roku w otoczeniu najbliższych. Miał 70 lat, jednak po serii wylewów wyglądał pod koniec życia na dużo starszego. Inni legendarni oddali mu hołd. – Był z nas najuczciwszy – ocenił Foreman. – Mówili, że Muhammad Ali był ładny, ale nikt nie chciał ściągać koszulki przy Kennym, bo on zawstydzał wszystkich. To było coś strasznego widzieć w ringu tę górę mięśni, która się na ciebie patrzy – dodał.
Życie Kena Nortona nie było jednak usłane różami. Przez wiele w pojedynkę wychowywał kilkuletniego syna. Zanim pojawiły się wielkie wypłaty zdarzały się tygodnie, że nie mieli za co żyć. Ojciec sumiennie trenował i w najtrudniejszych chwilach liczył na pomoc rodziny i sąsiadów. Bywały dni, że nie odbierał syna mimo wcześniejszych ustaleń – wiedział, że tylko w ten sposób junior wreszcie zje porządny posiłek…
Wszystko zmieniła wygrana z Alim. Nagle "nieznany Kenny Norton" stał się gwiazdą. Przestali się tułać. Syn dostał pierwszy rower, a jedną z pierwszych inwestycji było mieszkanie. Po wypadku sytuacja się odwróciła – to 20–letni syn zaczął się opiekować ojcem. Potem bywało różnie – potrafili nie rozmawiać dwa lata, gdy senior nie od razu przekonał się do potencjalnej synowej. Pogodzili się, a pierworodny pozostał strażnikiem wizerunku ojca.
– W życiu trzeba się bić o swoje. Każdy ma wzloty i upadki, ale prawdziwe oblicze pokazujesz w porażce. Możesz się potknąć i przewrócić, ale jeśli wstaniesz i będziesz szedł dalej to w końcu dojdziesz tam gdzie planujesz – podsumował Ken Norton junior. Ojciec pękał z dumy, gdy wędrówka pierworodnego na początku lat dziewięćdziesiątych zakończyła się trzema z rzędu wygranymi SuperBowl, co w lidze NFL nie udało się wcześniej nikomu. Jaki ojciec, taki syn.