Takich kontrowersji nie ma nawet w Lidze Mistrzów. To jest temat tygodnia i chyba kontrowersja sezonu: z czerwonej kartki dla Gabriela Kobylaka może być duży pożytek, albo… więcej czerwonych kartek dla bramkarzy. Opinie wielu osób świadczą o niezrozumieniu, gdzie tkwi istota problemu w postępowaniu bramkarza Radomiaka w meczu z Pogonią Szczecin. Dlatego obalamy mity, podajemy fakty, cytujemy ekspertów od biomechaniki ruchu i radzimy bramkarzom, jak grać, by… móc grać do końca meczu.
Pełna mitów dyskusja o tym, co bramkarzom wolno, a czego nie, w różnych mediach, social mediach, w klubach, związkach i na różnych forach piłkarskich trwa już prawie tydzień. Codziennie słychać lub widać, że nawet piłkarze i trenerzy, którzy futbolem zajmują się regularnie amatorsko lub zawodowo, nie znają ważnych ustaleń "Przepisów gry" albo znają je bardzo słabo. Reguły, które dla sędziów, byłych sędziów, instruktorów i ekspertów sędziowskich są jasne i oczywiste – według wielu piłkarzy, zwłaszcza bramkarzy i ich trenerów, są "głupie", złe, są "totalnym nieporozumieniem" i "dowodem niezrozumienia pracy bramkarzy". Można być prawie pewnym, że ci bramkarze i trenerzy bramkarzy, którzy w tej sprawie zgadzają się z sędziami, nie stanowią większości.
Sędzia Paweł Raczkowski udzielił lekcji bramkarzom i sędziom. Kiedyś nie odgwizdywano takich fauli
Przypomnijmy: sam przebieg zdarzenia w meczu Radomiak – Pogoń Szczecin nie budzi istotnych kontrowersji. Kluczowe szczegóły są jasne i proste. Bezsporne jest, że bramkarz Gabriel Kobylak z Radomiaka w polu bramkowym wyskoczył do górnej piłki w taki sposób, że uniósł kolano powyżej własnego biodra i tym kolanem uderzył przeciwnika w szczękę. Sędzia Paweł Malec nie widział tego dokładnie, więc sędzia wideo Szymon Marciniak powiadomił go o zdarzeniu. Malec pobiegł do monitora i w wyniku weryfikacji powtórek wideo akcja zakończyła się podyktowaniem rzutu karnego dla Pogoni i czerwoną kartką dla Kobylaka. Takie są fakty.
Stara rada dla bramkarzy nie uwzględnia zmian w przepisach
"Jak wyskakujesz do górnej piłki, to unieś kolano do góry, żeby się zabezpieczyć" – taką radę bramkarze słyszą od wielu lat. Fakty są też takie, że od czasu wymyślenia tej rady treść i sens "Przepisów gry" zmieniły się wielokrotnie, a rada – przekazywana z pokolenia na pokolenie – nie została zmodyfikowana i nadal jest ogólna. Zbyt ogólna.
Faul, który zmienia życie. Rafał Rostkowski dostał wiadomość od poszkodowanego
Po pierwsze: nie uwzględnia faktu, że intencje bramkarza czy każdego innego piłkarza, który popełnia faul, według "Przepisów gry| nie mają żadnego znaczenia. Liczy się skutek, czyli przewinienie, miejsce faulu i jego powaga.
Lata temu, gdy autorzy rady i trenerzy ją przekazujący sami grali w piłkę, przepisy i interpretacje były zupełnie inne. Bramkarz, który skakał w kierunku piłki – chciał ją zagrać, łapał ją, odbijał czy tylko próbował zagrać – mógł bezkarnie siłą rozpędu zderzyć się z przeciwnikiem, nawet jeśli sam nie dotknął piłki. To dlatego na przykład w półfinale mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku słynne staranowanie Francuza Patricka Battistona przez niemieckiego bramkarza Haralda Schumachera nie skończyło się ani rzutem karnym ani żadną kartką dla bramkarza.
Sędzia widział, że Schumacher był spóźniony, bo Battiston pierwszy zagrał piłkę, ale uznał, że Niemiec chciał wybić piłkę i zderzył się z Francuzem przypadkowo. Takie wtedy były przepisy i interpretacje. W tamtych czasach intencje, zamiar czy przypadkowość zdarzenia były uwzględniane przez "Przepisy gry" i w efekcie również przez sędziów.
Dlaczego logika "Przepisów gry" jest jak logika "Kodeksu drogowego"
To z kolei prowadziło do częstego polowania na kości rywali pod pozorem próby zagrania piłki. Brutale mogli niby starać się kopać piłkę i "nieszczęśliwie" trafiać rywali: choćby w kolano, piszczel, ścięgno Achillesa...
"Panie sędzio, kopnął mnie! Nie widział pan?! Zaraz mi nogę złamie!" – krzyczeli piłkarze. "Spokojnie! Tak, widziałem, kopnął, ale to było przypadkowo" – odpowiadali sędziowie. Takie scenki przez długie dziesięciolecia były codziennością w piłce nożnej.
Sędziowie byli bezradni. Nie mieli paragrafu, żeby karać wszystkich boiskowych bandytów. Efektem były na przykład poważne kontuzje Bernda Schustera czy Diego Maradony. Faulujący ich Andoni Goicoetchea, nazywany "Rzeźnikiem z Bilbao", rzadziej widział kartki niż słyszał od sędziów… prośby, żeby grał ostrożniej. Reakcje sędziów – machanie paluszkiem, niby groźne miny czy naiwne pogadanki – tylko rozśmieszały "Rzeźnika" i jemu podobnych, którzy dalej robili swoje: przerywali albo kończyli kariery wielu kolejnym piłkarzom.
Komisja medyczna FIFA zwróciła się w końcu z prośbą do władz FIFA, a te następnie do The IFAB, aby w trosce o zdrowie piłkarzy zmienić "Przepisy gry" w taki sposób, aby intencje czy przypadkowość nie były już uwzględniane, lecz żeby były rozpatrywane po prostu skutki boiskowych zdarzeń. To dlatego logika piłkarskich "Przepisów gry" zaczęła przypominać logikę "Kodeksu drogowego": to nieważne, że nie chciałeś spowodować wypadku, ważne jest to, że nie dochowałeś należytej ostrożności, nie dostosowałeś swojego postępowania do okoliczności i spowodowałeś wypadek.
Zgodnie z prawem drogowym kierowca odpowiada za wszelkie szkody wyrządzone w związku z ruchem pojazdu, bez względu na swoje intencje czy plany. Liczy się skutek, czyli wyrządzona szkoda. Kierowca odpowiada za nią także wtedy, gdy jego pojazd na przykład wpadł w poślizg i uderzył w inny pojazd zupełnie niechcący.
To nieważne, co chciałeś. Ważne, co zrobiłeś
Tak jak w "Kodeksie drogowym", prawie identycznie jest już (taktownie nie wspomnę, od kiedy) w piłce nożnej: piłkarz, także bramkarz, odpowiada za skutki swojego postępowania bez względu na to, co chciał zrobić, czego nie chciał, i bez względu na to, czy wyrządził szkodę trochę przypadkowo czy całkiem przypadkowo. Jeśli ktoś faul tłumaczy przypadkowością, to od razu wiadomo, że nie zna aktualnych "Przepisów gry" lub ich nie szanuje.
Jeżeli akcja, tym bardziej groźna lub nawet bramkowa, jest przerwana faulem – nawet drobnym, ale istotnym, bo skutecznym – a sędzia, sędziowski obserwator, władze sędziowskie czy ekspert tłumaczy brak gwizdka przypadkowością zdarzenia lub stara się "uniewinnić" faulującego wykorzystując do tego rzekomy brak złych intencji – to wyraźny znak, że można przestać czytać i słuchać, co dana osoba ma nam do przekazania o sędziowaniu, bo takie komentarze z merytoryką nie mają nic wspólnego.
Stara rada dla bramkarzy nie uwzględnia kontekstów
W "Przepisach gry" wydawanych co roku przez The IFAB nie ma nic o intencjach w kontekście faulu. Faul to faul. Faule dzielą się nieostrożne (bez kartki), nierozważne (żółta kartka) lub popełnione przy użyciu nieproporcjonalnej siły (czerwona kartka). Zgodnie z regułami nie ma fauli przypadkowych ani popełnionych niechcący. Ba, "Postanowienia Polskiego Związku Piłki Nożnej" ten fakt wręcz eksponują stwierdzeniem:
"Przepisy Gry pomijają pojęcie rozmyślności w ocenie postępowania zawodnika w walce o piłkę (poza przypadkiem dotknięcia piłki ręką), zastępując pojęcie rozmyślności pojęciami: nieostrożność, nierozważność i użycie nieproporcjonalnej siły. Sędziowie zaś winni oceniać skutek postępku zawodnika, a nie przyczynę jego postępowania. Zawodnik nie może tłumaczyć swego ataku dobrymi intencjami, jeżeli np. atak ten wykonał z użyciem nieproporcjonalnej siły, rażąco poza granicami normalnej gry, narażając tym samym przeciwnika na niebezpieczeństwo lub powodując jego kontuzję." [fragment wyboldowany przez autora artykułu].
Tu dochodzimy do następnej kwestii – po drugie: ta stara rada dla bramkarzy jest zbyt ogólna także dlatego, że nie uwzględnia kontekstów różnych sytuacji, a przez to może być i jest stosowana w niewłaściwych momentach, czego skutki w kolejnych meczach mogą być dokładnie takie, jak choćby w meczu Radomiak – Pogoń: rzut karny i czerwona kartka. W tak ogólnym brzmieniu rada jest więc archaizmem bardzo niebezpiecznym zarówno dla przeciwników bramkarzy, jak i dla samych bramkarzy. O bramkarskim ryzyku będzie jeszcze w dalszej części tego artykułu.
Eksperci od biomechaniki ruchu rozumieją, ale nie usprawiedliwiają
W dyskusjach o postępowaniu Kobylaka i konsekwencjach jego akcji zderzają się dwie racje – jedna jest związana z biomechaniką ruchu człowieka, druga wynika z "Przepisów gry" i ich interpretacji, które – czy to się komuś podoba czy nie – obowiązują i piłkarzy, i sędziów.
Sytuację z meczu Radomiak – Pogoń przedstawiliśmy kilku ekspertom i specjalistom od biomechaniki ruchu. W większości są zgodni. Tłumaczą, że ruch bramkarza kolanem do góry wynika z chęci skoczenia wyżej, ale przyznają, że ambicja sportowa nie może być usprawiedliwieniem dla łamania przepisów. Tym bardziej dla uderzenia czy kopnięcia rywala w sposób zagrażający zdrowiu lub życiu.
O sytuację z Gabrielem Kobylakiem zapytaliśmy między innymi najwybitniejszego w Polsce eksperta od biomechaniki ruchu.
– Wyskok był prawidłowy. Odbicie w górę z prawej wzmocnione wymachem lewej. Zupełnie naturalnie – twierdzi profesor Tadeusz Bober, twórca Zakładu Biomechaniki na AWF we Wrocławiu, współautor książki pod tytułem "Biomechanika układu ruchu człowieka", autorytet również dla wielu zagranicznych instytucji i uczelni. Jednak od razu sam dodał: – Niewykluczone, że lewą bronił się przed napastnikiem. Jednak bramkarz asekurował się przed napastnikiem – stwierdził profesor Tadeusz Bober specjalnie dla TVPSPORT.PL.
Obrona przed rywalem czy przekroczenie granic obrony koniecznej
Przypuszczając, tak jak profesor Bober oraz inni eksperci od biomechaniki ruchu człowieka i trenerzy piłkarscy, że bramkarz "bronił się przed napastnikiem", lub zakładając tak jak oni, że bramkarz "asekurował się przed napastnikiem", dotykamy sedna problemu: naturalność ruchu człowieka a obrona przed napastnikiem versus przekroczenie granicy obrony koniecznej.
Zgodnie z "Przepisami gry" i ich aktualnymi interpretacjami każdy bramkarz w piłce nożnej może próbować asekurować się, chronić, może podnosić kolano dla osłonięcia przed uderzeniem od przeciwnika, ale – w sporcie jak w życiu – nie może przekroczyć granicy obrony koniecznej. To oznacza, że nie może "profilaktycznie", "w obronie własnej" czy "na wszelki wypadek" skakać w kierunku piłki i przeciwnika z kolanem, nogą, głową czy łokciem wycelowanym w kierunku rywala i w ten sposób go uderzyć ani kopnąć. Każdy sędzia każdego tak grającego bramkarza może i powinien potraktować tak, jak Marciniak i Malec potraktowali Kobylaka.
Sędziowie nie będą nadstawiać karku ani rezygnować z pieniędzy
Gdyby Marciniak nie wezwał Malca do monitora, obaj byliby słusznie krytykowani. Być może zostaliby odsunięci od pracy na tydzień albo dwa i odczuliby to finansowo. Gdyby Malec zignorował sugestie Marciniaka lub źle ocenił powtórki tej sytuacji, zapewne musiałby odpocząć od sędziowania w Ekstraklasie trochę dłużej. Mógłby wtedy stracić przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych.
Osobiście też bardzo mocno skrytykowałbym każdą inną decyzję niż rzut karny i czerwona kartka. W tej sytuacji sędziowie nie mogli bowiem podjąć innej dobrej, gdyż ten atak był modelowym, ewidentnym, jednoznacznym i bardzo wyraźnym przykładem faulu poważnego i rażącego, a takie przewinienie musi być karane czerwoną kartką.
Dobre rady dla bramkarzy: jak grać, żeby... grać do końca meczu
Skoro przepisy są, jakie są, skoro sędziowie nie dostosują się do opinii czy sugestii bramkarzy i ich trenerów ani nawet do polskiego systemu szkolenia piłkarzy, to naturalnie pojawia się pytanie: jak grać, żeby maksymalnie wykorzystywać swoje możliwości i jednocześnie minimalizować ryzyko podyktowania rzutu karnego i otrzymania czerwonej kartki? Innymi słowy: jak grać, żeby bronić… grając do końca meczu?
Każdy bramkarz, który nie chce ryzykować, że zostanie poważnie sfaulowany i ulegnie kontuzji, ani nie chce – z powodów ludzkich czy choćby tylko strategicznych – zrobić poważnej krzywdy innemu zawodnikowi, powinien zastanowić się nad dwoma aspektami swojej pracy. Można to zrobić próbując odpowiedzieć na pytania:
1. Kiedy bramkarz może się asekurować, czyli chronić udem i kolanem przed przeciwnikiem?
2. Jak bramkarz skaczący czy będący już w wyskoku powinien postępować, aby nie ryzykować rzutu karnego i czerwonej kartki?
Oczywiście trudno udzielić krótkiej i prostej odpowiedzi, bo trudno pogodzić interesy bramkarzy, którzy chcą być panami pola karnego i "łapać co się tylko da", z powinnościami sędziów, których podstawowymi zadaniami są: egzekwowanie "Przepisów gry", ochrona zdrowia zawodników i ochrona wizerunku gry. Ale spróbujmy.
Pomyśl: skaczesz w kierunku piłki czy również przeciwnika?...
Ad 1. Bramkarz może wyskakiwać do górnej piłki unosząc nogę w ruchu zamachowym, aby skoczyć wyżej, i nawet może ją utrzymywać w pozycji uniesionej asekuracyjnie, w obronie własnej, na wszelkie wypadek – ale nie ryzykuje tylko wtedy, gdy wyskakuje do piłki, czyli w kierunku piłki, a nie w kierunku przeciwnika. Skacząc w taki sam sposób w kierunku przeciwnika albo piłki i przeciwnika – ryzykuje. Gdy skacze tak tylko w kierunku piłki, można zakładać, że bramkarz postępuje ostrożnie i rozważnie, więc zasadniczo nie można go obwiniać ewentualnym zderzeniem z innym zawodnikiem, który przybiegłby lub skoczyłby w kierunku bramkarza z innej strony. Chyba że ten inny zawodnik byłby pierwszy przy piłce i wtedy wpadłby na niego bramkarz...
Ewidentnym, nawet idealnym przykładem całkowicie bezpiecznego wyskoku do piłki jest wyskok mniej więcej pionowy – im bardziej pionowy, tym większe prawdopodobieństwo, że w przypadku zderzenia z innym zawodnikiem to on będzie jedynym winnym zderzenia.
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest oczywiście przedstawiona w dużym skrócie i dużym uproszczeniu, ponieważ możliwych sytuacji z udziałem bramkarza jest nieskończenie wiele i w wielu sytuacjach, podobnych albo różnych, kluczowe znaczenie mogą mieć inne fakty, różne okoliczności i różne szczegóły. Nie można bramkarza przygotować w pełni profesjonalnie do pracy jedną krótką radą, tym bardziej archaiczną.
Ekspert od biomechaniki ruchu: zmiana nawyków jest możliwa
Ad 2. Bramkarz zbliżający się do wyskoku albo już będący w wyskoku ma naturalnie znacznie mniejsze możliwości kierowania swoim ciałem niż bramkarz, który obserwuje akcję, analizuje kierunek lotu piłki i ustawienie zawodników. Dlatego każdy bramkarz decydując się pozostać w bramce, wychodząc na przedpole bramki czy rozważając wyskok do piłki, powinien szacować ryzyko związane z każdym wariantem postępowania. Czasu zwykle jest bardzo mało, ale… taki jest futbol. Brakiem czasu do namysłu nie można usprawiedliwić faulu, dlatego warto pomyśleć o tym wcześniej.
– Zmiana nawyków ruchu w skokach pionowych byłaby niecelowa, bo przecież bramkarz musi umieć skakać jak najwyżej. Czasami liczy się każdy centymetr. Natomiast sytuacja ze skokami w kierunku innego zawodnika jest inna – mówi Bogdan Pietraszewski, profesor AWF we Wrocławiu, kierownik Zakładu Biomechaniki. – Zmiana nawyków to oczywiście trudna sprawa, ale to możliwe, pod warunkiem uwzględniania chęci zmiany w regularnych treningach. Jeśli ktoś trenuje po staremu, to trudno oczekiwać, że nagle w czasie zawodów czy meczu zrobi coś dobrze i zupełnie inaczej niż trenował.
Ekspertowi od biomechaniki ruchu człowieka zadaliśmy pytanie: co skaczący w kierunku piłki i przeciwnika bramkarz może zrobić, żeby zminimalizować ryzyko popełnienia faulu i w konsekwencji rzutu karnego i otrzymania czerwonej kartki?
– Można próbować zrobić ruch kompensacyjny biodrem, czyli nie atakować przeciwnika będącego na wprost kolanem, lecz tuż po wyskoku nadać swojemu ciału pewną rotację. To nie jest proste, ale to jest do zrobienia, na przykład przez odwiedzenie kolana bardziej na zewnątrz, czyli nie w kierunku przeciwnika, lecz w bok. Wtedy bramkarz w wyskoku mógłby się ustawić bokiem do przeciwnika. Należałoby to wyćwiczyć – mówi profesor Pietraszewski.
Propozycja, którą przedstawia, mogłaby radykalnie poprawić poziom bezpieczeństwa gry, szczególnie z udziałem bramkarzy wyszkolonych zgodnie ze "starą szkołą". Bramkarz po wyskoku do piłki i zderzeniu się z rywalem ciałem w taki sposób, który podpowiada ekspert od biomechaniki ruchu, czyli zderzeniu np. bokiem czy plecami w taki sam lub podobny sposób, w jaki ten rywal zderzyłby się z bramkarzem, nie ryzykowałby zarzutu popełnienia faulu kolanem – nieostrożnego, nierozważnego, ani tym bardziej poważnego rażącego z użyciem nieproporcjonalnej siły. Takie sytuacje sędziowie zazwyczaj oceniają bowiem jako dozwoloną, obustronną grę ciałem – a przynajmniej mogliby je tak interpretować nie narażając się na zarzut ignorowania i łamania "Przepisów gry".
"Tak grałem, tak trenuję i tak będę uczył. Chyba że PZPN..."
W ciągu kolejnych kilku dni po meczu Radomiak – Pogoń w sprawie "Kobylaka" odezwało się wielu bramkarzy, byłych bramkarzy i trenerów bramkarzy różnych lig i klas – od Ekstraklasy do B klasy, od oldboyów i seniorów do juniorów. Jedni zgadzają się z decyzją sędziowską z meczu w Radomiu, inni dziwią się i zadają różne pytania, a jeszcze inni wyrażają swój sprzeciw wobec treści "Przepisów gry" i ich interpretacji.
Niektórzy zastrzegają przy tym, że oni już wiedzą, że "nie można taranować rywali". Inni mówią lub piszą, że "tak trenują i będą trenować" przynajmniej do czasu, kiedy "zostaną przeszkoleni z przepisów gry" albo "PZPN zmieni system szkolenia" albo przedstawi "nowatorską technikę bramkarską". Niektórzy mają pretensje, że PZPN zmienił przepisy gry, ale "nikogo o tym nie powiadomił"...
Fakty są takie, że PZPN nie może zmienić ani "Przepisów gry" ani ich interpretacji, ponieważ przepisy ustalać może tylko The IFAB, a ich interpretacje ustalają FIFA i UEFA. PZPN i jego sędziowie muszą respektować przepisy i interpretacje międzynarodowe. Dlatego nie zanosi się na to, aby ewentualne kolejne faule, takie jak Gabriela Kobylaka w meczu Radomiak – Pogoń, zakończyły się inną decyzją niż rzut karny i czerwona kartka. Z takim ryzykiem muszą się liczyć wszyscy bramkarze i wszyscy trenerzy.
Obalamy kolejny mit: to nie sędziowie ustalają reguły gry!
"Sędziowie znowu ustalili sobie jakieś bzdurne przepisy, każą je stosować i znowu cierpią na tym piłkarze" – takie lub podobne sugestie, krytykując interwencję sędziego wideo Szymona Marciniaka i decyzję sędziego Pawła Malca – wypowiedziało kilku byłych piłkarzy.
Fakty są takie, że sędziowie nie ustalają przepisów. Sędziowie są zobowiązani stosować "Przepisy gry" ustalone przez The IFAB. To jedyna organizacja na świecie, która ma prawo zmieniać reguły gry. Fakty są też takie, że The IFAB zatrudnia wielu słynnych piłkarzy i trenerów.
W panelu doradców The IFAB są między innymi: Mehdi Mahdavikia, Hidetoshi Nakata, Daniel Amokachi, Zvonimir Boban, Luis Figo, Arsene Wenger, Francisco Maturana, Nery Pumpido oraz wielu innych byłych piłkarzy i trenerów. Są także kobiety: między innymi była piłkarka Mercy Akide, była bramkarka Lydia Williams, trenerki Jilian Ellis i Kay Cossington, Sędzią w tym gronie jest tylko… była piłkarka Cheryl Foster.
Byli sędziowie tworzą natomiast sześcioosobowy panel doradców technicznych – są nimi same grube ryby, czyli szefowie albo doradcy szefów komisji sędziowskich wszystkich sześciu konfederacji kontynentalnych: AFC, CAF, CONCACAF, CONMEBOL, OFC i UEFA. Byli sędziowie są również członkami podkomisji technicznej – w tym gronie są szef Komisji Sędziowskiej FIFA Pierluigi Collina, szef departamentu sędziowskiego FIFA Massimo Busacca oraz przedstawiciele organizacji sędziowskich związków narodowych Anglii, Szkocji, Walii, Irlandii Północnej i jeden przedstawiciel The IFAB.
Jednak decyzje o przyjęciu albo odrzuceniu propozycji zmian w "Przepisach gry" podejmuje zarząd The IFAB, którego członkami obecnie są: Fatma Samoura – sekretarz generalna FIFA, Patrick Nelson – dyrektor naczelny Związku Piłki Nożnej Irlandii Północnej, Ian Maxwell – dyrektor naczelny Szkockiego Związku Piłki Nożnej, Mark Bullingham – dyrektor naczelny Angielskiego Związku Piłki Nożnej oraz Noel Mooney – dyrektor naczelny Walijskiego Związku Piłki Nożnej.
Obalamy mity: bramkarz nie jest nietykalny nawet w polu bramkowym
Obrońcy bramkarza Gabriela Kobylaka, czyli przeciwnicy interpretacji przepisów zastosowanej w czasie meczu Radomiak – Pogoń, próbują sugerować, że sędziowie popełnili błąd, ponieważ "bramkarz jest nietykalny", "w polu bramkowym bramkarz może więcej", "pole bramkowe to pole bramkarza", itp. itd. Fakty są takie, że to wszystko nieprawda.
"Przepisy gry" chronią bezpieczeństwo wszystkich zawodników w taki sam sposób. Jeżeli napastnik, pomocnik czy ofensywnie grający obrońca drużyny przeciwnej w wyskoku do piłki uderzy bramkarza kolanem w głowę lub popełni na nim inny poważny rażący faul z użyciem nieproporcjonalnej siły, również zostanie ukarany czerwoną kartką. Ten przepis działa w każdą stronę.
Bramkarz nie jest nietykalny, nawet w polu bramkowym nie jest chroniony w żaden specjalny sposób. Można go traktować tak jak wszystkich innych zawodników – z jednym wyjątkiem: gdy trzyma piłkę w ręce albo rękach. Wtedy ma sześć sekund na pozbycie się jej z rąk. W innych sytuacjach jest takim zawodnikiem jak pozostali i dodatkowo uprzywilejowanym, bo w polu karnym może grać rękami.
W polu bramkowym bramkarz wcale nie może więcej, ani nie jest to pole bramkarza. To pole, na którym należy położyć piłkę, aby wykonać rzut od bramki, czyli tak zwaną "piątkę". To jest cała "tajemnica" pola bramkowego. Reszta argumentów na obronę bramkarzy w polu bramkowym to też mity i nieprawda.