W jeden dzień, piątek 5 kwietnia, karierę skoczków narciarskich zakończyło jednocześnie aż trzech reprezentantów Czech. Drużyna, której liderem pozostaje weteran Roman Koudelka, przestała istnieć. – Mieli ultimatum i musieli zdecydować. Spytaliśmy: czy będziecie sportowcami na sto procent? – mówi TVPSPORT.PL Filip Sakala, dyrektor czeskich skoków. Zapewnia też: – spokojnie, nie giniemy.
Mistrz olimpijski poza kadrą A skoczków!
Frantisek Holik, Radek Rydl i Krystof Hauser w piątek w niemal jednym momencie powiedzieli przez swoje media społecznościowe, że już nie będą uprawiali skoków narciarskich. Oczywiście, to nazwiska, które łącznie w Pucharze Świata wywalczyły jeden punkt. To postaci, które często podpisywały listy wyników nawet zawodów niższej rangi. Mimo że Holikowi – jak dawniej pisano – mógłby zazdrościć nawet Gregor Schlierenzauer, to wyszło na to, że Austriak nie zdążył.
Choć wspomnieni Czesi dla masowego kibica mogli być niemal anonimowi, to ich odejście wprost oznacza, że kadra naszych południowych sąsiadów właśnie dokonała samodetonacji.
Czeska federacja postawiła skoczkom ultimatum: koniec z turystyką sportową. Wchodzicie?
Nie są żadnymi weteranami. Holik jest najstarszy, bo ma 25 lat, pozostali natomiast to odpowiednio 23- i 22 latek. W Polsce o zawodnikach w tym wieku wciąż mówi się, że to młodzież i przyszłość, tylko należy dać jej czas. W Czechach jednak nie chcieli im już go dawać. Kulisy tego masowego exodusu są dość trywialne. Związek narciarski, który nie narzeka na nadmiar gotówki, ustami dyrektora sportowego Filipa Sakali zadał im prosty wybór: albo będziecie sportowcami na sto procent, albo nie ma tu dla was miejsca. Na piątek ustalono datę graniczną dla ich odpowiedzi. We wszystkich przypadkach okazała się negatywna.
– To pytanie powinniśmy im już zadać dwa, trzy lata temu – mówi TVPSPORT.PL Sakala i tłumaczy, że z samego "posiadania dla posiadania" "na stanie" większej liczby zawodników nic i tak nie wynika. – My potrzebujemy takich, którzy mają ambicję być najlepsi. I poświęcają się, żeby to osiągnąć.
Filip, który w buty dyrektorskie wszedł po tym, jak wcześniej sam przedwcześnie zostawił karierę, podkreśla jednak, że chłopaki zachowały się fair. Równie dobrze przecież mogliby go oszukiwać i kolejny rok przejeździć po świecie jako pół-turyści.
– To musiało się w końcu stać. Zapewniliśmy im wszelkie wygody, ale ostatecznie wszystko zależy od tego, czy zawodnik chce zrobić wszystko, aby odnieść sukces. Polityka zatrzymywania ich, abyśmy w ogóle ich mieli, była błędna i właśnie dobiega końca – tłumaczy.
Trójka, która odeszła, w sieci opublikowała pożegnania. Jest tam sporo o podziękowaniach i wszystkich przygodach, które im się przytrafiły w skokach, ale niewiele refleksji na temat tego, dlaczego im nie wyszło. To zresztą kontynuacja pożegnań, które trwają już od pewnego czasu. Dość powiedzieć, że ze składu Czech na MŚ juniorów sprzed ledwie trzech lat nie został już ani jeden narciarz.
Rozkład trwał 18 lat. Bo za Jakubem Jandą nie poszło zbyt wiele dalej
Wielka czystka, którą Sakala przeprowadził zapewne w porozumieniu z trenerem Gajem Trckiem (to Słoweniec na dorobku, który zatrudnił się w Czechach przed rokiem), ma jednak swoje konsekwencje. Z 13 Czechów, którzy wystąpili w zawodach pod egidą FIS minionej zimy, zostało już tylko 10. Obecnie jedynymi, którzy są gotowi w ogóle wystąpić w Pucharze Świata, będą 36-letni Roman Koudelka i mało doświadczony Benedikt Holub. Słowem: Czechy nie mają w tej chwili możliwości wystawienia drużyny. A i z konkursem duetów, biorąc pod uwagę poziom sportowy, może być duży kłopot.
Krajów, które wciąż mogłyby mieć drużynę w konkursach elity FIS, zostało już zaledwie 14. Na 135 zrzeszonych w narciarskiej centrali.
Mówimy o kraju, który jeszcze w 2006 roku sięgnął za sprawą Jakuba Jandy po Kryształową Kulę. Rozkład trwał ledwie 18 lat, co dla FIS i innych państw, w tym Polski, powinno być ogromną przestrogą.
Kraj w zapaści, a skoczni dwa razy więcej niż w Polsce. Talenty są. Do wyłuskania
Za ten upadek odpowiedzialnych jest wiele podmiotów, ale najbardziej brak kontynuacji sukcesu. To z tego wynikła później malejąca oglądalność, to dlatego również zaniedbywano kolejne kompleksy skoczni narciarskich (w tym Harrachov) oraz zaprzestano dotacji dla klubów. Skoki, które jeszcze w latach 90. były u naszych sąsiadów sportem priorytetowym, stały się passe: zaniedbane, pominięte, nieco nudne, na pewno niebezpieczne. Przegrały swoją walkę o zainteresowanie w państwie, które na wysokim poziomie potrafi szkolić młodzież w bardzo wielu dyscyplinach. Więc dzieci odchodziły do tych innych, a skoki wpadły w zamknięte koło. Bo po co dotować sport, który zanika. I to nic, że zanika również, dlatego że przestano go dotować.
W rozegranych w lutym mistrzostwach Czech na Certaku wzięło udział ok. 60 zawodników. Łącznie, razem z dziećmi, jest ich ze 150. Trenują w 10 wciąż czynnych klubach.
To zdumiewa, ale Czesi i tak mają teraz 48 czynnych skoczni narciarskich. Dwukrotnie więcej niż Polacy.
– Tam na nich na pewno są talenty, którym potrzeba czasu na oszlifowanie. Młodzi Josef Buchar i Daniel Skarka to przykłady, choć przed nimi wciąż wiele pracy. Wytrwałość jest tu kluczowa. Myślę, że czeskie skoki zaczynają nowy rozdział. Czasami trzeba zrobić krok wstecz, żeby później wyżej się odbić – uważa Sakala.
Słoweński sztab Czechów ma pozostać na stanowiskach na dłużej. Holik wspomniał, że to też jest istotne dla sytuacji tej drużyny.
– Pozostaje żałować, że nie zgłosili się do nas wcześniej. Byłoby to z korzyścią dla środowiska – twierdzi.
Trcek i jego ludzie muszą mieć jednak materiał na mistrzów i miejsca, gdzie mogliby coś z niego ulepić. Mówi się, że jeszcze tej wiosny rozpocznie się pierwszy etap przebudowy obiektów w Harrachovie. W kolejce czeka też modernizacja Jested w Libercu i pewnie wiele innych. Same skocznie tu jednak nie wystarczą. Czesi znaleźli się w punkcie, w którym do kroplówki mógłby ich już podłączyć wyłącznie duży sukces. Albo cud.