Reprezentacja USA przegrała 1:2 z Panamą w meczu grupy C podczas Copa America. Amerykanie przez większość spotkania grali w osłabieniu, a ich sensacyjna porażka sprawia, że przed ostatnią kolejką muszą martwić się o wyjście z grupy w turnieju, który sami organizują.
Amerykanie byli rzecz jasna faworytami tego spotkania i pierwsze minuty zdawały się wskazywać na to, że to pod ich dyktando przebiegnie to spotkanie. Już w 5. minucie Weston McKennie posłał piłkę do siatki, jednak analiza VAR wykazała, że we wcześniejszej fazie akcji był spalony.
Jeśli fani reprezentacji Stanów Zjednoczonych spodziewali się, że po tym nadejdą kolejne skuteczne ataki, to brutalna weryfikacja przyszła dosyć szybko. Choć złośliwi stwierdziliby, że Timothy Weah wykonał w 16. minucie jak najbardziej skuteczny atak – problem w tym, że fizyczny, na jednego z przeciwników i to bez piłki. VAR podpowiedział to sędziemu, który ani chwili nie wahał się z pokazaniem czerwonej kartki synowi liberyjskiej legendy i zdobywcy Złotej Piłki, George'a Weaha.
Koniec wrażeń? Nic z tych rzeczy. Emocjonalny rollercoaster Amerykanów trwał w najlepsze. Na zegarze wybiła 22. minuta, gdy Folarin Balogun otrzymał piłkę na linii pola karnego i nie zastanawiając się długo oddał bardzo mocny strzał, który pod odbiciu od słupka wpadł do siatki. Amerykanie objęli prowadzenie mimo gry w osłabieniu.
Panama doskonale zdawała sobie jednak sprawę ze swojej szansy. Ponad 70 minut z przewagą jednego zawodnika to doskonała sytuacja nawet przeciwko wyraźnie faworyzowanemu rywalowi. Podopieczni Thomasa Christiansena postanowili zaatakować i to opłaciło im się już cztery minuty później, kiedy Cesar Blackman strzałem z dystansu pokonał Matta Turnera.
Dopiero po bramce dla Panamczyków sytuacja na boisku się uspokoiła – do końca pierwszej połowy nie wydarzyło się już zbyt wiele. Gospodarze grający w osłabieniu cofnęli się do obrony, a ich rywale nie potrafili zrobić zbyt wiele z bardzo dużą przewagą w posiadaniu piłki (grubo ponad 70 procent od momentu czerwonej kartki do końca meczu).
Nie oznaczało to jednak końca emocji, ponieważ Panamczycy nadal nacierali. Między 59., a 63. minutą spotkania dwukrotnie mieli nadzieje na rzut karny – arbiter dwa razy podchodził do monitora (raz po braku faulu, drugi po odgwizdaniu "jedenastki") by sprawdzić sytuację, jednak w obu przypadkach ostatecznie decydował, że szansy na gola ze stałego fragmentu gry nie będzie.
Swoją kolejną, niwykorzystaną szansę miał także Balogun, jednak to utrzymujący się przy piłce Panamczycy dyktowali tempo gry i dopięli swego. W 83. minucie, po świetnej zespołowej akcji piłkę do siatki skierował Jose Facardo, dając swojej kadrze upragnione prowadzenie.
Kiedy wydawało się, że nic więcej się już nie wydarzy, otrzymaliśmy kolejne niesportowe zamieszanie. Co ciekawe, to jeden z piłkarzy prowadzącej Panamy nie wytrzymał ciśnienia – Adalberto Carasquilla bez intencji odebrania piłki kopnął Christiana Pulisica i z miejsca wyleciał z boiska, a po jego faulu zaczęły się przepychanki – na szczęście szybko spacyfikowane przez sędziów.
Carasquilla miał o tyle szczęścia, że zrobił to w 88. minucie meczu i jego bezmyślne zachowanie nie wpłynęło na kolegów. Panama wygrała 2:1 i przed ostatnim spotkaniem z Boliwią ma trzy punkty w rywalizacji w grupie C. Amerykanie także mają trzy "oczka", jednak w ostatniej kolejce czeka na nich świetny dotychczas Urugwaj – tym samym przed gospodarzami pojawia się widmo odpadnięcia z własnego turnieju, który miał być próbą generalną przed mistrzostwami świata w 2026 roku. Jak na razie ta próba nie wypada najlepiej.