| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
Nie milkną echa poniedziałkowych decyzji Jarosława Królewskiego. We wtorek prezes Wisły Kraków opublikował długi list. Konkretów nie było tam za wiele, choć jedno zdanie przykuwało uwagę. Co więcej – już po publikacji zostało nieco zmienione i wyróżnione.
We wtorek Jarosław Królewski opublikował długi list, w którym po raz kolejny poinformował, że chce, aby Wisła Kraków była klubem nowoczesnym, stawiającym na najnowsze technologie. O tym wiemy już od dłuższego czasu. Już po publikacji listu, na antenie "Kanału Sportowego" Królewski dodał, że wewnętrznie czuł, że w ostatnich tygodniach zszedł z tej drogi. Dlatego teraz nastąpiło przyspieszenie.
Kazimierz Moskal, zdaniem prezesa, nie był gotów, by iść w tym kierunku, ale o jego zwolnieniu zdecydowało nie tylko to. Bowiem Królewski wysłuchał podszeptów piłkarzy i kogoś ze sztabu szkoleniowego. To musiał być bardzo ważny impuls, bo zdanie na ten temat, już po publikacji listu, zostało zmienione i wyróżnione pogrubioną czcionką.
Początkowo brzmiało tak:
"Te sygnały otrzymałem nie tylko ja, ale również dostrzegli je zawodnicy i sztab szkoleniowy".
Od razu przykuło naszą uwagę, stąd zaznaczenie. Teraz nie dość, że jest wyróżnione grubszą czcionką, to wygląda następująco:
"Te sygnały otrzymałem nie tylko ja, ale również dostrzegli je zawodnicy i sztab szkoleniowy ale też osoby oglądajace ostatnią konferencje prasową trenera" (pisownia oryginalna).
A więc na szybko, na kolanie, bo z błędem, został dopisany wątek o tym, że ktoś zobaczył ostatnią konferencję prasową Moskala i uznał, że trener ma już dość. A co więcej – musiała to być obserwacja bardzo cenna dla procesu decyzyjnego, skoro została dopisana już po publikacji listu.
Ostatnia konferencja dotyczyła nierozegranego ostatecznie meczu z Chrobrym Głogów.
Pytaliśmy Moskala wówczas m.in. o to, jak przeżył porażkę z ŁKS Łódź.
– Na pewno przeżyłem tę porażkę bardziej niż wcześniejsze. (...) Miałem wiele różnych myśli, ale ja także jako piłkarz bardzo mocno przeżywałem niepowodzenia. Musiałem to w sobie "przegryźć". Jak byłem piłkarzem, to "puszczało" mnie dopiero po kolejnym treningu. Wyszedłem na trening, zrobiłem co trzeba i wtedy wracałem jakby do "żywych". Tutaj jest podobnie. Ja czasami wolę mniej powiedzieć w emocjach, pewne rzeczy przemyśleć i dopiero wygłosić to, co mam do wygłoszenia. Tak było i tym razem. To, że różne myśli się kłębiły, nie zmienia faktu, że następnego dnia, po analizie tego meczu, po odprawie, wszystko jakby wróciło na swoje tory – odpowiedział.
Tuż po meczu z ŁKS Moskal faktycznie wyglądał na mocno przybitego, ale przez kilka dni odzyskał wigor i zapewniał, że nadal ma zapał do pracy z tym zespołem. Tym bardziej dziwi, że teraz w liście Królewskiego pojawił się taki dopisek.
Edytowanie listu już po publikacji, dodawanie nowych wątków, nie jest eleganckie, ale nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze jest, że Królewski spycha z siebie nieco odpowiedzialności. A co więcej – przyznaje wprost, że trenera w jego klubie mogą zwolnić piłkarze. I równocześnie przyznał, że w sztabie szkoleniowym jest "kret", który nie ma skrupułów, by prezesowi donieść na szefa swojego pionu.
Nie ma sensu podawać nazwiska, bo trenerzy w Wiśle dobrze wiedzą, o kogo chodzi. Moskal na początku pracy w Wiśle próbował pozbyć się tego człowieka ze sztabu, ale okazało się to niemożliwe. Co ciekawe, ten trener dysponuje tylko licencją UEFA B. Samodzielnie mógłby pracować tylko w lidze okręgowej.
A więc w klubie stawiającym na najnowsze technologie, który nie powinien mieć żadnego problemu, by wiarygodnie – za pomocą odpowiednich wskaźników – ocenić trenera, dominują podszepty. A podszepty są wygłaszane przez ludzi znających tematykę znacznie słabiej od tego, kogo oceniają. XXI wiek, nowoczesne technologie, a trenera zwalniają piłkarze. Lub przynajmniej dokładają do tego swoją cegiełkę. A co więcej – dobrze o tym już wiedzą.
Hasło "Uprzejmie donoszę" nadal obowiązuje.
Wszystko wskazuje na to, że zdanie piłkarzy miało też spore znaczenie w kwestii zwolnień kierownika drużyny Jarosława Krzoski i fizjoterapeuty Marcina Bisztygi.
O Krzosce Królewski na antenie ″Kanału Sportowego″ mówił tak.
– Chciałbym, aby w jego miejsce pojawiła się młoda osoba z nową energią. Aby nasz ośrodek treningowy zaczął żyć trochę innym życiem. Uważam, że nie chodzi o rutynę, ale człowiek mając przez tyle lat pewne wzorce, naturalnie się do nich przyzwyczaja. A ja chciałbym wprowadzić tu trochę orzeźwienia – powiedział.
O co chodzi? Z kilku bardzo dobrych źródeł usłyszeliśmy, że części piłkarzy nie podobało się, że ktoś w klubie jest w stanie z nich żartować. Po pierwszym takim sygnale puściliśmy to mimo uszu – tak absurdalnie to zabrzmiało. Ale gdy powiedziała nam o tym kolejna osoba i jeszcze kolejna – zdaliśmy sobie sprawę z tego, że coś jest na rzeczy. Przytoczone powyżej słowa Królewskiego też poszły jakby w tym kierunku.
Krzoska i Bisztyga to osoby ze "starej" szatni. Wychowani na ludziach pokroju Arkadiusza Głowackiego, Radosława Sobolewskiego czy Pawła Brożka. Wówczas w szatni szydera była obowiązkowa, a nawet stanowiła pewnego rodzaju obusieczną broń. Dla młodych piłkarzy była, kto wie, testem na to, jak poradzą sobie potem z presją trybun. Czy ktoś udźwignie krytykę trybun, skoro nie potrafi poradzić sobie z żartem ze strony kierownika drużyny?
Kto wie, może coś w tym jest. Piłkarz też się zmienił. Może faktycznie dziś w szatni potrzebni są zimni profesjonaliści, którzy będą traktować zawodników jak piłkarskich bogów. Rozwiną przed nimi czerwony dywan, po który oni – nie niepokojeni żadną szyderą – z uśmiechem wybiegną na murawę.
Mocno spóźniona jest decyzja o zmianie dyrektora akademii. Za kadencji Krzysztofa Kołaczyka Wisła straciła mnóstwo utalentowanych piłkarzy, którzy, nim weszli w dorosłość, postanowili wybrać inny klub do dalszego rozwoju. W akademii źle działo się od dłuższego czasu, o czym pisaliśmy obszernie blisko dwa lata temu.
Misja się nie powiodła, niemniej Kołaczyk był przez ostatnie lata dość ważną osobą w klubowych strukturach. A jak stracił pracę?
W poniedziałek Kołaczyk spotkał się z pracownikami pionu. W trakcie rozmowy jedna z osób zerknęła na telefon i z zaskoczeniem zakomunikowała: – Kazek Moskal zwolniony!
Nastąpiła chwila konsternacji, a gdy wrócono do rozmowy za chwilę przerwała ją kolejna informacja. – Jarek Krzoska też!
I za chwilę kolejna: – I Marcin Bisztyga!
W tym momencie nieco zdezorientowany Kołaczyk oznajmił: – Ja mam spotkanie z prezesem dziś o 14.
Wrócono do rozmowy, a w pewnym momencie do drzwi zapukał Królewski i poprosił Kołaczyka. Gdy ten wrócił po chwili oznajmił, że spotkanie jest zakończone, bo właśnie stracił pracę. Nie dotrwał nawet do zaplanowanego spotkania. Czy w ten sposób żegna się dyrektora ważnego pionu?
Przy okazji wizyty w KS Królewski stwierdził, że to zapewne nie koniec zwolnień z klubu. Dodał też, że obowiązki zwolnionych osób zostaną na razie rozdzielone na barki dotychczasowych pracowników. A więc trzeba będzie robić więcej, a przy okazji modlić się, by następna fala zwolnień nie dotknęła mnie, bo przyjdzie zastąpić mnie ktoś nawiązujący "globalne relacje". Przed Wisłą Kraków i jej pracownikami miłe tygodnie...
Oczywiście, postęp wymaga ofiar. Kibica nie interesuje, czy w biurze siedzi pani Jadzia czy pani Kasia. On chce zwycięstw.
Niech te zmiany jednak faktycznie będą częścią większego projektu, niech będą robione z głową, niech nie sieją paniki wewnątrz i poza klubem. Niech nie sprawiają, że ludzie tracą do swojego klubu serce. W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Królewski przyznał, że musi radzić sobie ze spektrum autyzmu, które ogranicza jego zdolności interpersonalne. Czy z takimi brakami faktycznie nadaje się do zarządzania sztabem ludzi? Może lepiej skończyć męczyć siebie i innych.
Pisaliśmy w poniedziałek, że Albert Rude prawdopodobnie poprowadzi już piątkowy mecz z Odrą Opole. Przepraszamy, przestrzeliliśmy – tak szybko te sprawy się nie potoczyły, a Królewski oficjalnie zaprzecza, by w ogóle rozmawiał z hiszpańskim trenerem na temat jego powrotu do Krakowa. Ostateczna decyzja została odłożona w czasie, na razie w rolę tymczasowego trenera ponownie wcieli się Mariusz Jop. Tymczasowy. To dobre określenie stanu dzisiejszej Wisły. A mowa o klubie, który miał być najbardziej innowacyjny i wizjonerski w historii polskiej piłki. Czy wciąż jest szansa, by tak się stało?