| Piłka nożna / Reprezentacja

Grzegorz Mielcarski: i wtedy Mourinho mi mówi: "No przecież nie mogę wrócić do Porto z podbitym okiem"

Grzegorz Mielcarski w barwach FC Porto (Fot. Getty)
Grzegorz Mielcarski w barwach FC Porto (Fot. Getty)

Czteroletni pobyt w Porto był jak trafienie piątki w totolotka. Powiedziałbym, że szóstki, ale na przeszkodzie do pełnego spełnienia stanęły kontuzje – ekspert TVP Sport Grzegorz Mielcarski opowiada o tym, co przeżył w FC Porto. W piątek Polska gra rewanż z Portugalią w Lidze Narodów, spotkanie w Telewizji Polskiej skomentuje Dariusz Szpakowski, a Mielcarski będzie współkomentatorem.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

  • 53-letni Mielcarski wspomina, jakie dwa pytania usłyszał po wejściu do szatni FC Porto. "Uuuu, to skoro tak, to długo u nas nie pograsz" – usłyszałem od kapitana Joao Pinto.
  • Dlaczego legendarny trener sir Bobby Robson zalecał polskiemu piłkarzowi wypicie szklaneczki whisky przy okazji wizyty w domu Anglika
  • – I wtedy ludzi, którzy mieli wszystko, czyli nas piłkarzy, zaczęli pocieszać ci, którzy nie mieli nic, czyli bezdomni kibice – opowiada.
  • Przy wspomnieniu pewnej historii głos mu się zaczął łamać. – Chłopak rozpłakał się w szatni, ale to co zrobił później, było jeszcze bardziej szokujące – mówi.
  • I na koniec: – Nagle wchodzi do szatni Secretario, wyciąga swój kontrakt i mi pokazuje, ile zarabia. "No, Greg, już niczego nie musisz ukrywać”.


"Lewy" nie zagra w listopadowych meczach kadry!

Czytaj też

Reprezentacja Polski bez Roberta Lewandowskiego (fot. Getty)

"Lewy" nie zagra w listopadowych meczach kadry!

Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – Kiedy ostatni raz byłeś w Porto?
Grzegorz Mielcarski, ekspert TVP, były piłkarz FC Porto:
–Nie tak dawno, bo we wrześniu ubiegłego roku. Po rozstaniu z reprezentacją Polski, w której byłem asystentem Fernando Santosa, zabrałem ukochaną i pojechałem tam, gdzie zawsze dobrze się czułem. Musiałem odpocząć i odetchnąć od tego wszystkiego, a Porto zawsze było i jest jednym z ulubionych miejsc. Są takie lokalizacje, w których człowiek zawsze dobrze się czuje. W swoim życiu byłem w kilku pięknych miastach, nie tylko w Polsce, ale też w Genewie, Atenach czy Salamance, jednak Porto zawsze było i pozostało dla mnie szczególne. Z wielu względów. Będąc tam jako piłkarz czułem że trafiłem piątkę w totolotka. Byłaby szóstka, gdyby nie kontuzje, które nie pozwoliły mi spełnić się tam w stu procentach.

– Co przychodzi ci na myśl jako pierwsze, kiedy myślisz o tym klubie i o mieście?
– Duma. Po prostu. Mieszkańcy Porto są dumnymi, ale nie wyniosłymi czy zarozumiałymi ludźmi. Oni się szczycą tym, skąd pochodzą. Pracy poświęcają zdrowie, miasto zawsze słynęło ze wspaniałego wina, ale przede wszystkim wysiłku rybaków. Lizbona, na pierwszy rzut oka, jest piękniejsza, nowocześniejsza, bogatsza, używając terminologii morskiej powiedziałbym, że stolica kraju to łódź napędzana silnikiem, tę z Porto napędza praca ludzkich rąk czyli wiosłowanie. W połowie lat 90., kiedy tam byłem, Porto zdobyło pięć mistrzostw kraju z rzędu, ja spędziłem w klubie cztery lata. Nauczyłem się poświęcenia dla klubu, bo FC Porto dla mieszkańców jest czymś wyjątkowym. Byłem i jestem komunikatywnym człowiekiem, nie miałem problemów z mieszkańcami, rozmawiałem z sąsiadami, obserwowałem jak się zachowują. Kiedyś leczyłem jedną z wielu kontuzji i oglądałem mecz Porto właśnie ze znajomymi. Przegraliśmy, a po jakimś czasie do domu wróciła córka gospodarza, która była na stadionie i powiedziała, że jest głodna. Ojciec spojrzał i stwierdził: "Twój klub przegrał, a ty jeszcze masz ochotę jeść. Po porażce powinnaś mieć ściśnięty żołądek”. Oczywiście trochę żartował, nakarmił ją, ale to pokazuje, czym jest Porto. Kiedyś z kolei nie wygraliśmy dwóch kolejnych meczów i w drużynie zrobiło się lekkie napięcie. Kiedy wychodziliśmy ze stadionu, żegnali nas kibice, wśród których wielu było biednych czy nawet bezdomnych. Stali i klepali nas po ramionach, pocieszali i mówili, że za chwilę znowu wygramy. Wyobraź sobie, że ludzie, którzy nie mieli nic albo bardzo niewiele wspierali tych, którzy mieli wszystko! Ale potem im to oddawaliśmy, byliśmy wyczuleni, wrażliwi, zorganizowaliśmy mnóstwo zrzutek, kupowaliśmy niepełnosprawnym wózki z daszkami chroniącymi przed deszczem, bo późną jesienią i zimą tam często padało. Nie byliśmy tak bogaci jak Benfica, ale to że przez pięć kolejnych lat kluby z Lizbony nie mógł nam zabrać mistrzostwa to był powód do dumy dla tych ludzi. Porto to zdecydowanie bardziej krew, pot i łzy niż zabawa i pieniądze, tam nic nigdy nie przychodziło łatwo. Dumą z drużyny FC Porto pachnie w mieście.

– Jak się w ogóle znalazłeś w tym klubie?
– W początkowych latach kariery, mówiąc obrazowo, skakałem z kwiatka na kwiatek. W 1989 roku jako młody dzieciak, trafiłem do Olimpii Poznań. Miałem 18 lat i na wiele rzeczy nie miałem wpływu. Ówczesny prezes poznańskiego klubu, Bolesław Krzyżostaniak, kazał mi wsiadać w samochód albo samolot i jechać na testy to tu, to tam. Raz ruszyłem do szwajcarskiego FC Basel, a wylądowałem na kilka miesięcy w Servette Genewa. Byłem też na sprawdzianie we francuskim Toulonie, nie zastanawiając się, czy to dla mnie odpowiednie. Po pobycie w Szwajcarii, trafiłem do Górnika, potem do Widzewa. Nie miałem menedżera, nikt mi nie podpowiedział, co robić, jak się zachowywać. Przed sezonem 1994/95 trafiłem do Widzewa. W trakcie rundy wiosennej w 1995 roku odezwał się Józef Młynarczyk i oznajmił, że na derby Łodzi przyjedzie obserwować mnie ktoś z Porto. Tym "kimś" okazał się trener sir Bobby Robson. A ja byłem wtedy w bardzo przeciętnej dyspozycji. Nie czułem się dobrze fizycznie, ani psychicznie. "Nie kombinuj, bo i tak niczego nie wymyślisz, nie ma szans” – pomyślałem i z występem w derbach nie wiązałem żadnych nadziei, dlatego z ŁKS zagrałem bez żadnej presji. Sceptycznie podchodziłem do wszystkiego, byłem pewny, że do transferu nie dojdzie. Wygraliśmy 1:0 po moim golu. Potem porozmawiałem z Robsonem – tłumaczyła Marzena Młynarczyk, córka Józka. Angielski trener zrobił mi egzamin, pytał, z czego jestem zadowolony, a w których sytuacjach mogłem zachować się lepiej. "Widzimy się następnym razem” – rzucił i pojechał. Ten następny raz miał miejsce dwa miesiące później. Przez ten czas w pięciu meczach zdobyłem jedną bramkę. Tym razem Robson przyjechał na mecz z Hutnikiem Kraków. Na stadionie Widzewa wygraliśmy 4:0 po moich trzech golach. Trzy dni później kończyliśmy sezon spotkaniem na obiekcie Legii – przy Łazienkowskiej zaprezentowałem już swoją „normalną” dyspozycję, zagraliśmy słabo i przegraliśmy 0:2. Ale to nie miało znaczenia, bo Porto było zdecydowane na transfer. Miałem kosztować 800 tysięcy dolarów, decydujące rozmowy odbywały się w łódzkim SPATiF-ie. Był tam m.in. legendarny prezydent Porto Jorge Nuno de Lima Pinto Costa, który rządził klubem od 1982 do 2024 roku! W pewnym momencie zawołali mnie z Robsonem i mówią: "Nie bierzemy cię, Widzew chce o 400 tysięcy dolarów więcej niż uzgodniliśmy, nie przeskoczymy tego”. Nie zastanawiałem się długo, nie poleciałem do prezesów Widzewa błagać, że to moja życiowa szansa, tylko powiedziałem do tłumaczki: "To dla mnie zaszczyt, że pan przyjechał mnie oglądać. Rozumiem sytuację i może nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą”. Trenerowi Robsonowi widocznie się to spodobało, bo przekonał prezydenta Costę, że warto mnie kupić i następnego dnia polecieliśmy do Porto.

"Lewy" nie zagra w listopadowych meczach kadry!

Czytaj też

Reprezentacja Polski bez Roberta Lewandowskiego (fot. Getty)

"Lewy" nie zagra w listopadowych meczach kadry!

Portugalia – Polska, Liga Narodów UEFA: zapowiedź [WIDEO]
Portugalia - Polska: transmisja meczu na żywo w TVP 15.11.2024
Portugalia – Polska, Liga Narodów UEFA: zapowiedź [WIDEO]

Grabara o kadrze. "Rozdmuchujemy ten temat"

Czytaj też

Kamil Grabara (fot. Getty)

Grabara o kadrze. "Rozdmuchujemy ten temat"

– Pamiętasz swój pierwszy dzień?
– Lecieliśmy rejsowym samolotem we czwórkę: prezydent Costa, trener Robson, Józek Młynarczyk i ja. Na lotnisku było wielu dziennikarzy i fotoreporterów. Czekał też na mnie dość młody chłopak: krótkie spodenki, klapki, długie włosy, T-shirt. "Cześć, jestem Jose Mourinho, jeden z asystentów i tłumacz Bobby’ego Robsona, zabieram cię na badania do jednej z tutejszych klinik”. Sprawa z moim transferem z Widzewa do Porto ciągnęła się kilka tygodni. Portugalscy dziennikarze wiedzieli, że coś się święci. Na wspomniany mecz derbowy przyjechałem na stadion taksówką – mój samochód skradziono. Wysiadłem z auta i usłyszałem dźwięk fleszów. Potem dowiedziałem się, że to nie mogli być polscy fotoreporterzy, bo nikt z nich nie ma takich obiektywów. Już w Portugalii kolega Józka Młynarczyka pokazał mi artykuł pod tytułem: "Kim jest Mielcarski? Na razie wiemy, że nie ma telefonu komórkowego i jeździ taksówkami”. I tak to się wszystko zaczęło.

– Pierwsze wejście do szatni?
– Kapitanem był ponad 30-letni Joao Pinto, boczny obrońca. Ale to nie ten środkowy pomocnik znany z Benfiki. No i pyta: 'Pijesz białe wino?”. 'Nie”. 'A czerwone?”. 'Też nie”. 'Uuuu…to u nas nie pograsz”. Ale skąd w Polsce białe czy czerwone wino w latach 90.? Następnie zapytał, jakie słowa znam po portugalsku. Nie znałem właściwie żadnego. Wymienił kilka podstawowych przekleństw i nakazał: "Do jutra masz się ich nauczyć”. Niedługo później graliśmy doroczny turniej Invicta, w trakcie którego kibice mają okazję obejrzeć nowe wzmocnienia klubu. Było nas siedmiu, graliśmy z Deportivo La Coruna, Coventry i Vitorią Guimaraes. Wybrano mnie na najlepszego zawodnika turnieju, królem strzelców został Domingos Paciencia, wtedy podstawowy napastnik zespołu. 40 tysięcy ludzi biło mi brawo, a ja się martwiłem, czy będę w stanie grać tak cały czas. Mentalnie byłem wówczas w wielkim sztosie, niosła mnie motywacja, chęć pokazania się, walczyłem za trzech, zawsze grałem agresywnie, byłem silny. Od kapitana usłyszałem, że jak zawsze będę tak grał, to utrzymam miejsce w składzie. W pokoju najczęściej mieszkałem z Paulinho Santosem, wszędzie brał mnie ze sobą. Starałem się integrować z zespołem, nikogo nie unikałem, grałem w karty, choć nie rozumiałem ani słowa. Ale przebywałem z drużyną, z chłopakami, uśmiechałem, kiedy i oni się śmiali, choć czasem pewnie żartowali ze mnie. Szybko mnie polubiono.

– Jak szybko nauczyłeś się portugalskiego?
– Po półtora roku porozumiewałem się swobodnie, dużo rozumiałem wcześniej. Po pierwszym roku Porto sprowadziło z Widzewa bramkarza Andrzeja Woźniaka. Ucieszyłem się, będę miał rodaka, że będzie z kim pogadać, że będzie ze mną w pokoju. Nic z tego. Koledzy nie pozwalali nam rozmawiać po polsku, mocno stawiali na integrację z zespołem. Nigdy nie czułem się tam obco, nigdy nie stałem z boku. "Greg, chodź do nas, jest akurat Święto Sardynek” – mówili czasem. Zapraszali mnie do swoich domów, siadałem przy stole i, choć, niczego nie rozumiałem, to czułem się dobrze. Portugalczycy nie mówili po angielsku albo posługiwali się nim słabo. Kiedyś podczas gry w kartu Secretario zapytał: "Ile zarabiasz?”. Nie chciałem powiedzieć, w Polsce nie rozmawia się o pieniądzach, myślałem, że mnie wkręcają i podpuszczają. Nie powiedziałem. Następnego dnia Secretario przyniósł do szatni swój kontrakt i mi go pokazał. Kiedy się pochwaliłem zarobkami, zaczęli się śmiać. Ale bez żadnej złośliwości. Wtedy akurat siedziałem z siedmioma reprezentantami Portugalii, którzy zarabiali więcej, ale nie miałem najniższego kontraktu w zespole.

– Trafiłeś na złoty okres Porto.
– Na jeden z wielu. Sercem klubu są kibice i miasto, ale mózgiem oraz drogowskazem prezydent Da Costa – to on obrał drogę i wyznaczał cel. Porto to nie jest wielki klub w europejskiej skali, a po dwa razy wygrywał Puchar Europy, Puchar Świata, Ligę Europy, raz Superpuchar Europy. Ma więcej europejskich trofeów niż grecka wielka trójka – Panathinaikos, Olympiakos i AEK razem wzięci. A to mniej więcej ten sam poziom. To nie był przypadek.

– Przeskok do portugalskiej rzeczywistości był ogromny?
– Tak, nawet mimo wcześniejszego pobytu w Szwajcarii. Wtedy w Servette grał młody chłopak, późniejszy reprezentant Niemiec Oliver Neuville oraz napastnik Sonny Andresson, który po latach trafił do Barcelony. Ale i tak porównania nie było. Organizacyjnie przeskok był ogromny, Servette, AEK czy Salamanca, w których grałem później to nie ta półka. Inny przedział, Porto operowało na zdecydowanie wyższych wysokościach przelotowych. W klubie płacono czekami. Przed każdym meczem, przed obiadem, przy talerzu każdego zawodnika leżała koperta z nazwiskiem, w której znajdował się czek za zwycięstwo w poprzednim spotkaniu na kwotę około dwóch tysięcy dolarów. Kiedyś kapitan Joao Pinto wstał i powiedział: "Córkę jednego z kolegów z zespołu czeka kosztowna operacja serca, proponuję, żebyśmy się zrzucili, ale przymusu nie ma. Ja oddaję swój czek, każdy niech zrobi to, co uważa”. Nikt się nie zawahał nawet przez sekundę, każdy oddał swoją kopertę, a zapewniam, że w zespole było paru graczy, dla których to była znacząca kwota. Pojechaliśmy do klubu, do szatni przyszedł chłopak, którego córka chorowała i był niezwykle wzruszony. "Panowie, ale ja mam pieniądze” – powiedział. "Twoja córka też jest częścią tego zespołu” – usłyszał od kapitana. Sytuacja w szatni poruszyła i wzruszyła mnie bardziej niż to, co stało się wcześniej przy obiedzie. Za jakiś czas, kiedy dziecko wróciło z operacji z Francji, ojciec przyszedł do szatni i powiedział: "Operacja kosztowała mniej, nie wydałem całej kwoty, którą od nas dostałem, ale wiedziałem, że nie przyjmiecie zwrotów. W związku z tym kupiłem maszynę, dzięki której żyje moja córka i przekażę ją klinice w Porto, żeby ludzie stąd już nie musieli jeździć do Francji czy gdzieś indziej, żeby naprawić serce”. Byłem w szoku, ale właśnie tam się tego wszystkiego uczyłem: odpowiedzialności za wszystkich, jedności, poświęcenia. Może zabrzmi to patetycznie, tam naprawdę obowiązywało hasło muszkieterów "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

Grabara o kadrze. "Rozdmuchujemy ten temat"

Czytaj też

Kamil Grabara (fot. Getty)

Grabara o kadrze. "Rozdmuchujemy ten temat"

Byli piłkarze FC Porto: Grzegorz Mielcarski i Józef Młynarczyk/
Byli piłkarze FC Porto: Grzegorz Mielcarski i Józef Młynarczyk/PAP
Były reprezentant Portugalii: kiedyś grało się z wami trudniej

Czytaj też

Portugalczycy na PGE Narodowym dość łatwo poradzili sobie z reprezentacją Polski (fot. Getty).

Były reprezentant Portugalii: kiedyś grało się z wami trudniej

– Przez cztery lata rozegrałeś w Porto tylko 44 mecze, strzeliłeś osiem goli we wszystkich rozgrywkach, a zdobyłeś pięć trofeów.
– Niestety, szybko zerwałem więzadło krzyżowe. Kolano nie wytrzymało obciążeń. Na początku lat 90. boiska w Polsce były fatalne, więcej na nich znajdowało się gliny czy błota niż trawy. A ja zawsze byłem, wysoki, silny i ciężki. Czasem miałem problemy ze ścięgnami czy mięśniami, a w Polsce w tamtych czasach częściej zaleczano urazy niż wyleczano, piłkarz dostawał blokadę i wracał na boisko. W Portugalii stało się najgorsze, a tam nie wystarczyło grać nie tylko na 70 procent możliwości, ale nawet na 90. Jak noga boli, to wysoko wyskoczysz, jak kolano puchnie, to nie przyspieszysz. Po moim pierwszym roku, w klubie pojawił się Brazylijczyk Jardel, który potem strzelał jak na zawołanie. Ale początkowo koledzy trochę się z niego śmiali, technicznie był bardziej surowy ode mnie, który kulałem. Ale później tak grającego głową zawodnika już nigdy nie zobaczyłem, zawsze strzelał ponad 30 goli. A ja? W trzecim roku pobytu w Porto dwa treningi dziennie to było dla mnie za dużo, kolano puchło. Okazało się, że pierwszą operację zrobiono mi źle, później poprawiano ją dwukrotnie, w tym w belgijskiej klinice u doktora Martensa. Nie odzyskałem jednak pełnej sprawności, miałem zaniki mięśni, ale zawsze dążyłem, by wrócić i pomóc zespołowi. To, co powiem zabrzmi ponuro i niech będzie przestrogą dla wszystkich młodych graczy: po zerwaniu więzadeł krzyżowych i pierwszej operacji kolana wróciłem na boisko po ledwie dwóch miesiącach i trzech tygodniach. Dziś wiem, że nie powinienem tego robić, że to odbiło się później. W styczniu 1998 roku graliśmy mecz 1/8 finału Pucharu Portugalii z drużyną Maia, strzeliłem gola, a potem jeden z rywali upadł mi na plecy i złamał obojczyk. Przeszedłem operację, a pięć tygodniu później wszedłem na boisko w półfinale rozgrywek z Leirią. W dogrywce trafiłem na 3:2 i awansowaliśmy do finału, który wygraliśmy. Zagrałem wtedy w bandażach, cierpiałem, bolało, ale skoro byłem potrzebny, to grałem. Doceniano mój charakter i determinację. Po czterech latach mogłem przedłużyć umowę o dwa sezony, kontrakt leżał na stole, ale wolałem odejść do Salamanki, by grać więcej.

– Twoim pierwszym trenerem w Porto, przez jeden sezon, był słynny Anglik, sir Bobby Robson.
– Robson to człowiek, po którym do dziś chce mi się płakać na jego wspomnienie. Nie wiem, czy piłkarze, choćby reprezentacji Anglii, którą prowadził, nie tęsknią za nim bardziej niż najbliżsi. W filmie dokumentalnym "Bobby Robson: Więcej niż trener” pada zdanie: "Kochając piłkarzy, zaniedbał rodzinę”. Dla wielu sportowców był jak ojciec. Trudno mi to wszystko ubrać w słowa. Kiedyś zaprosił mnie na kolację. Miałem trudny moment. Pokazał wypełniony po brzegi barek i mówi: "Czego się napijesz?”. "Niczego, dziękuję”. "Ale, gdybyś był tu sam, co byś wybrał?”. Wskazałem na whisky, choć trochę skłamałem, ponieważ nie bardzo nawet znałem wtedy smak tego trunku. W odpowiedzi usłyszałem: "Spróbuj, bo jutro możesz umrzeć i nie będziesz wiedział, jak smakowała ta whisky. Życie toczy się szybko, nie wiesz co jest za kolejnym zakrętem”. Przekaz był bardziej uniwersalny, nie dotyczył konkretnie alkoholu. Powiedział mi to, ponieważ już wiedział, że ma czerniaka i nie był pewny, jak to wszystko dalej się potoczy. Schodząc z nami z boiska, przestawał być trenerem, a stawał się przyjacielem, ojcem i drogowskazem. Jego żona uczyła w szkołach w Porto angielskiego za darmo, jeździła po fabrykach i zbierała wadliwe produkty, a potem rozdawała wszystko potrzebującym dzieciom. Robson uczył nas pokory, pracowitości, otwartości, gotowości pomagania innym. Po wspomnianej sytuacji ze zrzutką na operację serce trener zawołał młodziutkiego wówczas Ricardo Carvalho i kazał przynieść do szatni skrzynkę szampana. "Dziś nie ma treningu na boisku, jest w szatni” – oznajmił szkoleniowiec. Ta godzina czy ciut więcej z kieliszkiem szampana w szatni była warta więcej niż dwie na boisku z piłkami. Poczuliśmy, że wygramy tylko wtedy, gdy będziemy spójni, a jeden poświęci się dla drugiego. To nas zjednoczyło.

– Nie mogę nie zapytać o Jose Mourinho.
– Początkowo najwięcej czasu spędzał z kapitanami Porto, oglądał z nimi ligowe mecze w trakcie zgrupowań, na spacerach chodził z tyłu, wiązał relacje, dyskutował, budował autorytet. Mówił mądrze, przekazywał wartościowe wskazówki. Raz w tygodniu Robson pozwalał mu sędziować 20-minutową grę treningową. A wtedy żartów nie było. Kto się z nim nie zgadzał, zostawał wyrzucany z boiska, nie było świętych. Kiedyś przesunął Vitora Baię do rezerw – znakomity bramkarz spóźnił się na trening i Mourinho kazał mu przebierać się w innej szatni. Baii się to nie spodobało – faktycznie spóźniał się bardzo rzadko. No, ale odwołania nie było, więc Baia poszedł do prezydenta, który kochał go jak syna, i oznajmił: "Albo ja albo Mourinho”. Costa postawił na trenera. Podobnie było kiedyś z Fernando Santosem, kiedy prowadził Porto. Po paru kiepskich meczach prezydent wparował do szatni i powiedział: "Jeśli uważacie, że go zwolnię, to się grubo mylicie. Oto jest dwuletni kontrakt dla Santosa, on zostaje. A kto się z tym nie zgadza, zapraszam do swojego gabinetu teraz albo jutro. Od razu rozwiążemy kontrakt za porozumieniem stron”. Wracając do Jose Mourinho to w 2002 roku, kiedy był już pierwszym trenerem FC Porto, w I rundzie eliminacji Pucharu UEFA trafili na Polonię Warszawa. Mourinho przyjechał do Warszawy na obserwację któregoś z meczów "Czarnych Koszul” i wieczorem zaproponował wyjście do klubu, niekoniecznie piłkarskiego. Nie znałem Warszawy, wsiedliśmy w taksówkę w centrum i mówię kierowcy, żeby nas gdzieś zawiózł. Pojechaliśmy za Warszawę, ale niekoniecznie był to klub, o który nam chodziło. Przed wejściem stał ochroniarz z kijem bejsbolowym, Mourinho zrobił wielkie oczy i postanowiliśmy wrócić. Powiedziałem kierowcy, żeby wiózł nas do jakiejś dyskoteki. Podjeżdżamy pod lokal, a tu z niego wytacza się dwóch gości i zaczynają się bić i szarpać. Jose znowu przerażony: "Nie mogę ryzykować i wrócić do Porto z podbitym okiem”. Pojechaliśmy więc do hotelu, w którym mieszkał posiedzieć w lobby. Chciał wyjąć pieniądze z bankomatu, ale… maszyna zatrzymała jego kartę. Była niedziela i nie miał kto jej wyjąć. "Nie martw się, już zadzwoniłem do banku i ją zablokowałem”. Być może do dziś w hotelowej recepcji gdzieś leży karta Jose Mourinho.

– Gdzie mieszkałeś w Porto?
– W dzielnicy Boavista, blisko stadionu lokalnego rywala. Zajmowałem około stumetrowy apartament na pierwszym piętrze w bloku. Miałem dziesięć minut jazdy autem nad morze. Przede mną ten apartament zajmował znany przed laty były reprezentant Rosji Siergiej Juran, który w sezonie 1994/95 reprezentował Porto, a potem odszedł do Spartaka. Mieszkania wymagało początkowo delikatnego remontu, ale potem już mieszkało się całkiem miło.

– Jak wspominasz rywalizację Porto z klubami z Lizbony?
– Nauczyłem się, że im poważniejszy mecz, tym w tygodniu go poprzedzającym może być większy luz na treningu i w hotelu. Można było grać karty, było sporo śmiechu. Większy stres mieliśmy przed spotkaniami z Vitorią Setubal i podobnymi średniakami. Wtedy było wiadomo, że musimy wygrać. Z bogatszą Benficą czy Sportingiem mogło się zdarzyć wszystko. Kiedy jest "napinka”, ciało nie niesie po boisku. Grając na luzie – fruwasz. Przed meczami ze średniakami nie było kart, telefonów, czy innych głupot, a na murawie luz przychodził dopiero przy prowadzeniu różnicą dwóch goli. Oczywiście, w starciach z klubami z Lizbony, walka na boisku szła na całego. Kiedyś Paulinho Santos złamał szczękę Joao Pinto z Benfiki – koledze z reprezentacji Porto. Polecam wszystkim odwiedzić klubowe muzeum FC Porto, w którym można m.in. zobaczyć odtworzony jeden do jednego autobus, którym drużyna jechała przez miasto, świętując zdobyty w 1987 roku Puchar Europy. Zdobi go zdjęcie Józefa Młynarczyka, który wtedy bronił bramki Porto. Temu klubowi nigdy nic nie przyszło łatwy, każdy sukces zawdzięczają charakterowi, poświęceniu i zaangażowaniu.

– Na koniec: w piątek w Porto Polska gra z Portugalią w Lidze Narodów. Miesiąc temu w Warszawie było 3:1 dla gości. Czego się spodziewasz w rewanżu?
– Lepszego występu drużyny trenera Michała Probierza niż to, co pokazała w Warszawie. W Polsce część zawodników chciała atakować, część bronić, w związku z czym między formacjami wytworzyły się spore odległości i goście mieli ogromną przestrzeń, co wykorzystali. Zagrali jeden z najlepszych meczów od lat, bo my stworzyliśmy im do tego warunki i pozwoliliśmy Portugalii grać tak, jak lubi najbardziej. Oczywiście w piątek znowu to gospodarze będą dłużej przy piłce, ale liczę na reakcję naszej kadry, że drużyna będzie bardziej zawarta, mniej rozciągnięta na boisku, bliżej siebie i nie wyjdzie na murawę wystraszona, że zostanie zdominowana, że jak szybko straci gola to zostanie rozjechana. Trzeba zagrać mądrze, rozsądnie, cierpliwie i skutecznie pod jedną i drugą bramką.

Liga Narodów 2024, Portugalia – Polska. Kiedy i o której mecz?

Przyszedł czas na rewanż! Kiedy dokładnie odbędzie się wyjazdowy mecz reprezentacji Polski z Portugalią?

Świetnie zapowiadające się starcie zostanie rozegrane w piątek 15 listopada. Początek o godzinie 20:45 na Estadio do Dragao w Porto. O tej samej porze Szkocja zagra na własnym terenie z Chorwacją.

Portugalia – Polska. Gdzie oglądać mecz Ligi Narodów UEFA?

Transmisja meczu z Portugalią w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, smart TV i hBBTV. Mecz będzie można oglądać także na antenie TVP 1. Kto go skomentuje? Tak jak w przypadku pierwszego spotkania obu ekip, na mikrofonie usłyszymy Dariusza Szpakowskiego i Grzegorza Mielcarskiego. Studio poprowadzi Jacek Kurowski. O odpowiednią jakość wywiadów oraz najświeższych wiadomości zadbają zaś Hubert Bugaj i Maja Strzelczyk.

Czytaj także: Cash jak... Grabara. "Probierz musi to zrozumieć"

Liga Narodów UEFA 2024, mecz Portugalia – Polska [szczegóły transmisji]

Kiedy mecz: 15 listopada (piatek), godzina 20:45
Gdzie oglądać:
od 18:15 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, Smart TV, HbbTV, od 20:25 w TVP 1
Komentatorzy:
Dariusz Szpakowski, Grzegorz Mielcarski
Prowadzący studio:
Jacek Kurowski
Reporterzy:
Hubert Bugaj, Maja Strzelczyk

Polska – Portugalia. Bilans meczów

Obie drużyny grały ze sobą 14 razy. Bilans to trzy zwycięstwa Polaków, cztery remisy i siedem porażek (bilans bramkowy 14-21).

Ostatnie zwycięstwo to pamiętny triumf 2:1 z października 2006 roku. Na Stadionie Śląskim w Chorzowie dubletem popisał się wtedy Euzebiusz Smolarek. Ostatnie bezpośrednie starcie i zarazem ostatnia porażka to wspomniane 1:3 na PGE Narodowym.

Były reprezentant Portugalii: kiedyś grało się z wami trudniej

Czytaj też

Portugalczycy na PGE Narodowym dość łatwo poradzili sobie z reprezentacją Polski (fot. Getty).

Były reprezentant Portugalii: kiedyś grało się z wami trudniej

Polska – Szkocja, Liga Narodów UEFA: zapowiedź [WIDEO]
Polska – Szkocja, Liga Narodów UEFA: zapowiedź przedmeczowa [WIDEO]
Polska – Szkocja, Liga Narodów UEFA: zapowiedź [WIDEO]

Zobacz też
Ból głowy Probierza? Debiutantów jak na lekarstwo...
Łukasz Łakomy, Jan Ziółkowski i
polecamy

Ból głowy Probierza? Debiutantów jak na lekarstwo...

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Probierz powoła skład na mecze el. MŚ. Padła konkretna data
Michał Probierz (fot. Getty Images)

Probierz powoła skład na mecze el. MŚ. Padła konkretna data

| Piłka nożna / Reprezentacja 
PKO BP Ekstraklasa: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]
PKO BP Ekstraklasa 2024/25: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]

PKO BP Ekstraklasa: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Męczarnie Polski z egzotycznym rywalem. Decydowały karne
Z lewej Adrian Lis-Zieliński (fot. PAP)

Męczarnie Polski z egzotycznym rywalem. Decydowały karne

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Kiedy mecze reprezentacji Polski w 2025 roku? Sprawdź terminarz
Kiedy następny mecz reprezentacji Polski? Oto terminarz kadry w 2025

Kiedy mecze reprezentacji Polski w 2025 roku? Sprawdź terminarz

| Piłka nożna / Reprezentacja 
To tam zagramy z Holandią. Szczególne miejsce dla Polaków
Jakub Moder zagra z Holandią na swoim "domowym" stadionie (fot. Getty)

To tam zagramy z Holandią. Szczególne miejsce dla Polaków

| Piłka nożna / Reprezentacja 
To już pewne! To będzie pożegnalny mecz Kamila Grosickiego
Kamil Grosicki w czerwcu pożegna się z reprezentacją Polski (fot. Getty).

To już pewne! To będzie pożegnalny mecz Kamila Grosickiego

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Pięć goli i triumf młodych polskich piłkarzy! [WIDEO]
Bartosz Szywała (z prawej) rozegrał 83 minuty w meczu z Irlandią (fot. PAP)

Pięć goli i triumf młodych polskich piłkarzy! [WIDEO]

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Reprezentant Polski trafi do Bundesligi!
Arkadiusz Pyrka (fot. Getty Images)

Reprezentant Polski trafi do Bundesligi!

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Czternasty tytuł z rzędu. Polak częścią historii!
Jakub Piotrowski (fot. Getty Images)

Czternasty tytuł z rzędu. Polak częścią historii!

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Polecane
Najnowsze
Soczyński: jak ktoś nie ma do mnie szacunku, to jadę z nim [WIDEO]
Soczyński: jak ktoś nie ma do mnie szacunku, to jadę z nim [WIDEO]
| Boks 
(fot. TVP)
Bereźnicki: przeciwnik chciał tylko przetrwać [WIDEO]
(fot. TVP)
tylko u nas
Bereźnicki: przeciwnik chciał tylko przetrwać [WIDEO]
| Boks 
Wasilewski: pierwszy raz przechodziłem przez coś takiego [WIDEO]
(fot. TVP)
Wasilewski: pierwszy raz przechodziłem przez coś takiego [WIDEO]
| Boks 
Balski po porażce z "Diablo": nie umiem się skupić [WIDEO]
(fot. Piotr Duszczyk/Boxingphotos.pl)
tylko u nas
Balski po porażce z "Diablo": nie umiem się skupić [WIDEO]
Mateusz Fudala
Mateusz Fudala
Balski: wiem już, gdzie moja poprzeczka [WIDEO]
(fot. TVP)
Balski: wiem już, gdzie moja poprzeczka [WIDEO]
| Boks 
"Diablo": jestem zawziętym draniem [WIDEO]
(fot. TVP)
"Diablo": jestem zawziętym draniem [WIDEO]
| Boks 
"Diablo" po walce z Balskim: rozważam zakończenie kariery [WIDEO]
Krzysztof Włodarczyk nie ukrywał wzruszenia po wywalczeniu pasa WBC Interim w wadze bridger (fot. Piotr Duszczyk/Boxingphotos.pl)
tylko u nas
"Diablo" po walce z Balskim: rozważam zakończenie kariery [WIDEO]
Mateusz Fudala
Mateusz Fudala
Do góry