Ta decyzja definiuje dużą część z reszty twojego życia, a często zapada nieświadomie, przypadkowo, a zdarza się, że i bez twojego aktywnego udziału. Kraków. Sprawdziliśmy co sprawia, że zostajesz kibicem Cracovii lub Wisły i Radek z mieszkania obok staje się twoim dozgonnym przyjacielem, a Krzysiek mieszkający przecznicę dalej zaprzysięgłym wrogiem.
Historii i scenariuszy jest wiele, ale wszystkie przypadki łączy jeden wspólny mianownik. Nie ma kibica, który potrafi wyobrazić sobie, że mógłby kibicować jednak tym drugim. Nawet jeśli za wyborem stoi przypadek. Klub to nie samochód. Wybierając, nie mamy pojęcia jak będzie spisywać się za pięć lat. To nie przedsiębiorstwo. Zakupu nie poprzedza audyt. Co najwyżej możemy spojrzeć do lustra, jak szalik leży. A przecież spędzimy w tych barwach całe życie. A jeśli kiedykolwiek je zmienimy, choćby w efekcie przeprowadzki, to na pewno nie na lokalnego rywala.
Decyzja zapada często już w dzieciństwie, a skoro jest tak ważna, trudno dziwić się, że ufamy rodzinie. Przy okazji pisania tego artykułu za pośrednictwem portalu X zapytałem kibiców z Krakowa, co sprawiło, że wybrali ten klub a nie inny. W sondzie zagłosowało nieco ponad dwa tysiące osób, więc chyba można uznać ją za w miarę rzetelną próbę. Okazało się, że zdecydowanie najwięcej osób – 52,3 proc. głosujących – jest zdania, że decyzja była wynikiem preferencji rodzinnych. I to dziwić nie może.
Ale już drugi wynik może budzić pewne zdziwienie. Otóż aż 19,3 proc. ankietowanych stwierdziło, że decyzja o wyborze klubu była wynikiem przypadku. 15 proc. powiedziało, że "zdecydowali" kumple, a tylko 13,3 proc. ankietowanych wybrało opcję "preferencje osiedlowe".
Do preferencji osiedlowych jeszcze wrócimy, na razie skupmy się na wiodących odpowiedziach. Preferencje rodzinne. – Mój syn – zanim zaczął czytać gazety – nie znał takiego słowa jak ″Wisła″. Nie wiedział, że taki klub istnieje. Zabierałem go na Cracovię i bardzo wcześnie zakodowałem, komu ma kibicować. Mój ojciec też był za Cracovią i postępował podobnie – mówi pan Jan. Na Cracovii od 1963 roku.
– Na Wisłę przed II wojną światową chodził mój pradziadek, który w 1944 został powieszony przez Niemców. Dziadek, jako kibic, zadebiutował w 1937 roku. Mówił, że moda na Wisłę była już wtedy. Trudno było o bilety, szczególnie na trybunę drewnianą, gdzie zasiadali najbogatsi. Mój tata chodził na Wisłę, ja chodzę na Wisłę i moje dzieci też już chodzą – opisuje Przemek. Pięciopokoleniowa tradycja kibicowania. Takie rzeczy tylko w Krakowie.
Zostańmy jeszcze przy sprawach rodzinnych. Czasem wybór nie jest prosty. – Ojciec za Wisłą, jeden wujek za Hutnikiem, drugi wujek to były piłkarz, a obecnie kibic Cracovii – opisuje jeden z kibiców. On wybrał Wisłę, ale spotkania rodzinne na pewno są bardzo interesujące. – Mama powiedziała, że mam być za Wisłą, a z mamą się nie dyskutuje – podkreśla inny. – Dlaczego Cracovia? Głównie dlatego, że tata w młodości był zawodnikiem Cracovii. Potem przeszedł nawet do Wisły, ale czuł się tam jak zdrajca. Byłem wychowywany więc w miłości do Pasów, ale bez hejtu wobec rywali – mówi Szymon.
Preferencje są transferowane z pokolenia na pokolenie. – Jak poznałem dziewczynę, która dziś jest moją żoną, jedno z pierwszych pytań brzmiało: komu kibicują w domu. Na szczęście była to Wisła, więc nie musiałem nikogo nawracać – mówi jeden z fanów Białej Gwiazdy. A gdy rodzice nie bardzo interesują się piłką nożną, do akcji wkracza czasem wujek. Wystarczy przywieźć koszulkę ulubionego klubu, wręczyć bratankowi czy siostrzeńcowi i ziarno już jest zasiane.
Choć czasem i wujek musi skapitulować. – Brat dziadka był piłkarzem Wisły i nawet wystąpił raz w reprezentacji Polski, wybór i tak padł na Cracovię. Piękne barwy, nawiązujące do barw narodowych, łacińska nazwa mojego miasta, szlachetna postawa podczas próby przejęcia przez niechciany resort. Z Pasami od 1990 – opisuje Piotr. I jeszcze jedna porażka wujka. – Mój wujek całą piłkarską karierę spędził po drugiej stronie Błoń, a ja od początku dałem się porwać Wiśle. Zaczęło się od mody na vlepki, a potem przyciągały mecze Wisły, które były pokazywane w otwartej telewizji. A były to czasy, gdy niewiele osób mogło pozwolić sobie na płatne kanały – mówi jeden z kibiców Wisły.
Wiele zależy od rodziny, ale tak jest pewnie w każdym mieście, a Kraków ma przecież swoją specyfikę. W opowieściach kibiców obu klubów da się wyczuć dwa nurty. Fani Wisły zwracają uwagę, że do klubu przyciągnęły ich sukcesy Białej Gwiazdy osiągane w czasach Bogusława Cupiała. Fani Cracovii też odwołują się do historii klubu z drugiej strony Błoń, ale tej nieco starszej, gdy Wisła trafiła pod skrzydła milicyjnego resortu.
– Wybierając między Cracovią, a Wisłą wybór był oczywisty głównie ze względu na historię. A wybierałem w czasach, gdy Wisła Cupiała grała naprawdę wielkie mecze w Europie – zwraca uwagę jeden z fanów Pasów. Gdy na początku roku 2003 Wisła trenowana przez Henryka Kasperczaka mierzyła się z Lazio w czwartej rundzie Pucharu UEFA, Cracovia szykowała się do meczu ze Skawinką, którym inaugurowała wiosenne rozgrywki III ligi. Cóż to za historia stała za Wisłą, że w takiej sytuacji ktoś mógł mimo wszystko wybrać Pasy?
Kluby trafiały pod skrzydła resortów w pierwszych latach po wojnie. Pod koniec 1948 roku wszystko wskazywało na to, że Wisła trafi do grona klubów kolejowych. Podpisano nawet stosowne porozumienia, ale ostatecznie umowa nie została skonsumowana. Na początku roku 1949 większość klubów znalazła już patronów, a Wisła wciąż nie. Ostatecznie trafiła do Zrzeszenia Sportowego Gwardia, które podlegało pod Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, a w jego skład wchodziła m.in. milicja i Urząd Bezpieczeństwa. – Straciliśmy na świetności – skomentował ten krok Henryk Reyman. Działaczy straszono, że jeśli Wisła nie skorzysta z oferty Gwardii, zostanie całkowicie rozwiązana. Biała Gwiazda zyskała w tej sposób partnera solidnego, z którym trzykrotnie zdobyła mistrzostwo Polski, ale wizerunek klubu mocno ucierpiał. Cracovia wcześniej zdołała odmówić Gwardii i wybrała Ogniwo, grupujące transport miejski, służby komunalne oraz urzędników. Wybór znacznie szlachetniejszy, za to skazujący klub na wielką biedę i zimną wodę pod prysznicami. Albo i całkowity jej brak.
Pan Jan chodzi na mecze krakowskich klubów od roku 1963. Rozmawiamy na stadionie Zwierzynieckiego na krakowskich Błoniach. Widać stąd i stadion Cracovii, i stadion Wisły. Błonia to początek. Tu grano w piłkę na początku XX wieku, zanim powstały stadiony. Pan Jan mówi o różnicach, które zaczął dostrzegać jako młody chłopak i które wywołały w nim bunt wobec Wisły. – Byli inaczej traktowani. Prasa chętnie pisała o aferach związanych z piłkarzami Cracovii, a o Wiśle nie. Na stadionie Wisły było przyzwolenie do wypicia. Jeśli ktoś nie rozrabiał, mógł flaszkę postawić sobie między nogami i sobie popijać. A na Cracovii? Tam też można było się napić, ale jeśli złapałby mnie milicjant, to od razu zostałbym spisany. A jakbym nie siedział spokojnie, to by było jeszcze manto. Do tego dochodziły inne historie na temat nierównego traktowania i wydaje mi się, że wtedy między kibicami obu klubów zaczęło się źle dziać. Ludzie buntowali się przeciw Wiśle – mówi. – Jakby tego było mało, gdy mówiliśmy, że jesteśmy traktowani niesprawiedliwie słyszeliśmy: ″żydowskie płaczki″. Albo, o: ″puszkinowskie płaczki″, bo takie hasło też wtedy było popularne – dodaje.
Bunt narastał przez kolejne lata. A gdy skończyły się czasy resortowe, Wisła trafiła w ręce Bogusława Cupiała i znów mogła patrzeć na lokalnego rywala z góry. – Dziś, jak przychodzi weekend, to po pierwsze patrzę na wynik Wisły. Jeśli przegrała, to jest wszystko w porządku. Już jestem zadowolony. Na wynik Cracovii patrzę w drugiej kolejności. I moi koledzy mają tak samo. Doszło do tego, że Wisłę oglądam częściej niż Cracovię, bo na naszych meczach za bardzo się denerwuję. Nie wytrzymuję nerwowo. Na meczach Wisły też się denerwuję, bo kibicuję przeciwnikowi, ale nieco mniej. Ot, choćby niedawny mecz z Odrą Opole. Gdy Wisła strzeliła gola na 2:0, wyłączyłem telewizor. Jak byłem młody nie miałem takiego podejścia, ale wspomniane historie zmieniły to we mnie – zaznacza pan Jan. – A kibice Wisły, choć ta gra teraz w 1. lidze, wciąż patrzą na nas z góry – dodaje.
Kibice Cracovii miłość do klubu biorą z całym dobrodziejstwem inwentarza, a przede wszystkim z pasiastą garbatą dolą, o której wielokrotnie pisał Jerzy Pilch. – Ojciec był wtajemniczony w sprawy klubowe. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział: ″Cracovia spadnie″. Nie mogłem w to uwierzyć. Skąd ta pewność, przecież do końca było jeszcze pięć czy sześć kolejek. Tata przekonywał, że wszystko jest ustawione i Cracovia spada. Miałem ze 12 lat. Co mogłem zrobić? Poszedłem na ogród i płakałem… Jak się skończył ten sezon? Cracovia oczywiście spadła – mówi pan Jan. Słabsi czasem przyciągają jak magnes. – Zawsze kibicowałem słabszemu i kiedy w moim mieście było dużo Widzewa i mało Legii, oczywistym dla mnie było kibicowanie Wojskowym. Poza tym przegrali tytuł w doliczonym czasie. Pamiętne mistrzostwo... Jak przyjechałem do Krakowa to poszedłem na Cracovię, bo Wisła święciła triumfy, a mnie to nie kręciło – zaznacza kibic Maciek.
– Rodzina, osiedle i po prostu miłość do klubu. Pamiętam jak w 300 osób oglądaliśmy "boje" z Lewartem Lubartów albo Niedźwiedziem, gdzie w tym czasie Wisła grała kapitalną piłkę w pucharach przy jupiterach. Potem była Basztowa i tak dalej. Chwała tym, którzy przetrwali – napisał jeden z fanów Pasów, który wziął udział w naszej ankiecie.
Wisła przyciągała za to sukcesami.
Szymon zakochał się momentalnie, gdy Kamil Kosowski strzelił czwartą bramkę w meczu z Schalke. – Prawdopodobnie zadecydowało to, że to był pierwszy klub piłkarski w Polsce jaki widziałem lejący wielką markę z zachodu.
Inny kibic: – Dorastałem w latach 2000, gdy Wisła tłukła wszystkich w lidze i grała co rok w pucharach. Trudno było o inny wybór, bo pomimo że na osiedlu rządziła Cracovia, w szkole 99 procent dzieciaków było za Wisłą. A idolem każdego był Żurawski albo Frankowski.
I jeszcze jeden: – Ojciec mnie zabrał na mecz jak miałem pięć lat. Zasnąłem na stadionie, obudził mnie strzelony karny Żurawskiego. A na poważnie zacząłem kibicować Wiśle po przegranym dwumeczu z Panathinaikosem Ateny.
Młoda miłość jest niecierpliwa. A jeśli ktoś nie miał dostępu do kanału transmitującego mecze? – W domu nie mieliśmy Canal+, więc zostało radio albo… telefon do kumpla, który ten kanał miał wykupiony. Kładł słuchawkę przy telewizorze, a ja słuchałem wyobrażając sobie kolejne akcje. A potem musiałem wysłuchiwać narzekań mamy patrzącej na rachunek telefoniczny – wspomina Wojtek.
Garbata dola, resortowe losy, koszulka od wujka, ale równie ważną rolę odgrywa sąsiedztwo. Tego w wielkim mieście nie da się uniknąć. W Krakowie są dzielnice mocno kojarzone z danym klubem i trudno od tego uciec. Czasem podział jest jednak bardziej skomplikowany, wtedy trzeba już operować nazwami osiedli a nawet ulic. Są dzielnice czy osiedla, co do których nie ma większych wątpliwości. Stare Miasto, Kazimierz czy Krowodrza Górka należą do Cracovii, Wisła ma zdecydowaną przewagę choćby w Bronowicach, na Białym i Czerwonym Prądniku czy na Grzegórzkach. Ale znacznie więcej jest miejsc, gdzie granice nie są tak łatwo wytyczone. Sąsiedztwo to oczywisty czynnik. Zawsze to przyjemniej jeździć na mecz z kumplami z bloku niż znosić ich nienawistne spojrzenia.
– Szkoły do których chodziłem były pro Wisła, więc gdyby nie dziadek, to pewnie nic by z tego nie było – ocenia jeden z kibiców Cracovii.
Kraków to napływowe miasto, więc co chwilę pojawiają się nowi kandydaci na kibiców. Jak to wygląda w przypadku obcokrajowców? – To zabawne, bo w tej sytuacji decyduje zasada: ″kto pierwszy, ten lepszy″. Wszystko zależy od tego, kto pierwszy zabierze takiego delikwenta na mecz i ten już tam zostaje. Jeden z kolegów z pracy zwierzył mi się niedawno, że trochę żałuje, że za pierwszym razem poszedł na Wisłę i tam już został, bo nie wiedział wtedy, że Cracovia gra o poziom wyżej – opisuje Szymon ze śmiechem.
A więc tu dochodzimy do przypadku. Przypadek sprawił, że jako pierwszy na mecz zabrał mnie akurat klubu X i tak już zostało. Ktoś powie – przypadek, ktoś inny – udana akcja marketingowa klubu, bowiem nie brak przypadków kibiców, którzy zostali kibicami po spotkaniu zorganizowanym z piłkarzami np. w szkole. Wielką siłą są też transmisje telewizyjne. A szczególnie były nią choćby 20 lat wstecz, gdy złapanie meczu na ekranie nie było tak proste jak dziś.
Nie zapominajmy, że jesteśmy w Krakowie, a miasto to – choć dawniej było siedzibą królów – dziś złą sławą jest owiane. Strach się bać. Szczególnie wtedy, gdy pada pytanie: "za kim jesteś?", co dziś jednak zdarza się rzadziej niż w latach 90. poprzedniego wieku. Humorystyczna odpowiedź nie wchodzi w grę. Mówisz prawdę albo grasz w rosyjską ruletkę. Jeśli nie trafisz, będziesz mieć kłopoty. Niestety, w grę często wchodzą incydenty z użyciem ostrych narzędzi, a to już w niczym nie przypomina zabawy w kotka i myszkę, a jest po prostu krwawym kryminałem, który może zakończyć się trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. To całkowite zaprzeczenie idei kibicowania, o rywalizacji i fair play nie wspominając. Nic dziwnego, że w takim klimacie nikt nie paraduje po mieście w klubowej koszulce. Barwy zazwyczaj są dobrze "kitrane", a w drodze na mecz odsłaniane dopiero w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu. To przykra część kibicowania w Krakowie, a tracą na tym oba kluby, bo koszulki cieszą się w takiej sytuacji mniejszym zainteresowaniem.
Panu Janowi nie bardzo podoba się obecna atmosfera na stadionach. – Nie podobają mi się te flagi nawołujące do nienawiści albo pozdrowienia do więzienia. Dlaczego ja ma pozdrawiać kogoś, kto zrobił coś złego? Albo bluzgi. Wziąłbym wnuka na mecz, ale potem co, mam mu zatykać uszy? Na mecze Wisły chodzi ze 25 tysięcy ludzi. Z 15 tysiącami na pewno bym się dogadał. Podobnie u nas, gdyby wyłączyć kibiców siedzących za jedną z bramek. Tak mogłaby powstać fajna grupa ludzi, którzy po prostu lubią kibicować swojemu klubowi, a przeciwnikom co najwyżej dogryzają – mówi pan Jan. Szymon zwraca uwagę, że owszem lubi czasem dogryzać kumplom z drugiej stron Błoń, ale czasem się lituje. – Jak Wisła mocno wtopiła to zrobię mu kawę w pracy albo postawię później piwko. Masz przepij to – opowiada. Piękna kwintesencja kibicowania.
Warto o tym pamiętać. A na koniec, wzorem jednego z uczestników naszej ankiety warto zastanowić się: czy to faktycznie my wybieramy klub? A może to... klub wybiera nas?