Reprezentacja polskich hokeistów na lodzie w niedzielę rozpoczęła występ w mistrzostwach świata dywizji IA. Na tafli w Sfantu Gheorghe na inaugurację zespół Roberta Kalabera pokonał Rumunię 4:1 (1:0, 1:1, 2:0). Turniej w Sepsi Arenie to bój o powrót biało-czerwonych do elity MŚ.
Mistrzostwa świata dywizji IA dla biało-czerwonych był przykrym powrotem do realiów, w których reprezentacja okopała się przez ostatnie lata. Powrotem, bo przed rokiem Polacy dzielnie walczyli w elicie, a na MŚ w odbywających się w żyjących hokejem Czechach przyjechały tłumy kibiców. Niestety wyniki, jakie osiągnął zespół za naszą południową granicą, nie pozwoliły mu na utrzymanie się na tym poziomie. Dlatego kolejne wydarzenie tej rangi z udziałem naszej drużyny narodowej w globalnej hierarchii hokejowej jest znów o półkę poniżej najlepszych. Stąd jednak droga w górę jest prosta. I z takim nastawieniem kadra prowadzona przez Roberta Kalabera udała się do Rumunii.
– Sprawa nie będzie łatwa, ale sami zawodnicy mówią, że awans to ich cel. Zwycięstwa w dwóch ostatnich sparingach z Włochami i Słowenią mogą napawać optymizmem – mówił przed startem MŚ legendarny Mariusz Czerkawski.
Niestety, atmosfera wydarzenia w Sfantu Gheorghe nie dała się w żaden sposób równać z tą, jakiej przed rokiem Polacy doświadczyli w Czechach. O pustkach na ulicach i niewiedzy gospodarzy, że MŚ w ogóle się u nich odbywają, pisał zresztą korespondent TVPSPORT.PL Marcin Iwankiewicz.
Tak czy inaczej, dobre wejście w MŚ, właśnie meczem z Rumunami, było szalenie istotne w kontekście walki o powrót do elity.
Szanse na to były duże, bo dotąd w historii aż 13 z 15 spotkań Polacy rozstrzygali na własną korzyść. Nawet mając na uwadze trybuny sprzyjające gospodarzom (choć w Sepsi Arenie to tylko 2,5 tys. miejsc), jakość miała być po stronie naszej ekipy, a nie zespołu prowadzonego przez Dave'a MacQueena. I to potwierdziło się już w 7. minucie pierwszej tercji. Gospodarze wprawdzie odważnie ruszyli do odbioru krążka, jednak kiedy zrobił to w swojej tercji Olaf Bizacki, to po przejęciu go przez Alana Łyszczarczyka i samotnym rajdzie przez całą długość tafli zrobiło się 1:0. Uderzenie napastnika GKS Tychy było perfekcyjne.
Do końca pierwszej odsłony niewiele się zmieniło. Kilkakrotnie interweniował John Murray, ale to Polacy kontrolowali wydarzenia na lodowisku. W drugiej tercji od początku dodatkowo przyspieszyli. Próbowali strzelać z różnych pozycji i konstruowali coraz śmielsze ataki. Zamknęli gospodarzy pod swoją bramką, ale długo tym akcjom brakowało finalizacji. Nawet będąc w przewadze. Ten impas został przełamany w 8. minucie, gdy w końcu prowadzenie podwyższył Damian Tyczyński. Jego strzał ze środka był tak mocny, że Atilla Adorjan nie zdołał zatrzymać go kolanami. Co ciekawe, w 14. minucie niemal identycznie strzał Roberto Gligi pomiędzy parkanami wpuścił Murray.
Trzecia tercja była dobrą odpowiedzią na zapędy Rumunów. Po golu na 3:1 Patryka Krężołka w 14. minucie gospodarze wycofali bramkarza. Tę okazję w 18. minucie wykorzystał Łyszczarczyk, trafiając na 4:1.
Najlepszymi zawodnikami meczu wybrano Patrika Imre i Bartosza Ciurę.
W poniedziałek polscy hokeiści powrócą na taflę w Sfantu Gheorghe. Drugim rywalem kadry będą Japończycy, którzy na powitanie z MŚ IA 2025 ulegli Włochom 1:4. Początek spotkania o godz. 15.