Marcel Zapytowski zmienił gorącą Maltę na wietrzną Islandię. Od niedawna broni barw IBV Vestmannaeyjar, klubu z niewielkiego archipelagu położonego sto kilometrów od Rejkiawiku. Tuż obok boiska jest wulkan. – Są nawet miejsca, gdzie czuć siarkę – zdradza.
Krystian Juźwiak (TVPSPORT.PL): – Czy Marcel i Marceli to jest to samo imię?
Marcel Zapytowski (bramkarz ÍBV Vestmannaeyjar): – Ja mam na imię Marcel! Nie wiem, skąd się wziął Marceli. Myślę, że ktoś przekręcił je na jednym z portali, ktoś inny przepisał za drugim i tak zaczęło krążyć. Ale odpowiadając na pytanie: to nie są te same imiona.
– Sabitzer, Desailly, Marcelo i Marcello Lippi. Twoje imię to dobry prognostyk międzynarodowej kariery.
– Zgadza się. Jest światowe. Gdzie nie pojadę, to trenerzy nie mają problemu z wymową. Marcel to Marcel w każdym języku. Nasze, polskie nazwiska często są dla obcokrajowców zbyt skomplikowane w przeciwieństwie do mojego imienia. To ułatwia kontakty. Na szczęście jestem teraz jedynym Marcelem w drużynie i trener nie musi męczyć się z wymową nazwiska.
– W jakim kierunku zmierza twoja kariera międzynarodowa?
– Nie znam dokładnej destynacji, ale na pewno w dobrym kierunku.
– Islandia po Malcie. Spełniasz chyba dziecięce marzenia o wyspiarskim futbolu?
– Premier League to jest jedno z marzeń, ale nie ukrywam, że moją ulubioną ligą jest Serie A. Oczywiście, gdybym dostał ofertę z Anglii, to bym nie odmówił. Idąc tym kluczem wysp, to po Islandii i Malcie szybciej trafię do Wielkiej Brytanii niż Włoch.
– Jak bardzo inny jest futbol na Islandii od tego na Malcie?
– Tutaj ludzie żyją sportem. I to dosłownie. Każdy na Vestmannaeyjar coś uprawia. Warunki są bardzo dobre. Infrastruktura top. Obiekty świetnie przygotowane: bieżnie, korty, boiska, sauny i siłownie. Na Malcie żyje się tylko od meczu do meczu. Infrastruktura jest tam stara, nie chcę powiedzieć zniszczona, ale na pewno nie dba się o nią tak, jak tutaj. Inna kwestia to warunki. Islandia jest większą wyspą, więc ma miejsca, by budować boiska.
– Jest też spora różnica… klimatyczna.
– Na Islandii mieliśmy mecze rozgrywane przy 15 stopniach Celsjusza, zero wiatru, bezchmurne niebo. Idealne warunki do gry. Były też spotkania, przy których wiało tak przeraźliwie, że wybijając piłkę z piątki, zastanawiałem się, czy nie wpadnie do mojej bramki. Jeden mecz rozgrywaliśmy nawet w trakcie ulewy. To był inny zupełnie deszcz niż na kontynencie.
Na Malcie było z kolei za gorąco, tam grało się wieczorami, przy świetle jupiterów. To ma klimat. A tutaj gramy o 19:00 i jest jasno. Nie ma potrzeby włączać oświetlenia.
– Jak wspomina się Davida Jamesa w ÍBV Vestmannaeyjar?
– Dyrektor sportowy zaczął od tego rozmowę ze mną. "Tu grał David James, wiedziałeś?". Szczerze mówiąc, nie znałem tej historii przed przyjazdem. Wówczas trenerem IBV został Hermann Hreidarsson, wielokrotny reprezentant Islandii i wychowanek klubu. Grał z Jamesem w Portsmouth. Piłka to kontakty. Pogadali i się dogadali. To było ważne wydarzenie nie tylko w skali Vestmannaeyjar, ale całej Islandii. Do dziś mówią, że David James to duża postać w historii klubu. Zdaję sobie sprawę, że trafiliśmy do IBV w innym wieku i celu, ale jest w tym coś fajnego. Taki dodatkowy bodziec do pracy.
– James powiedział: "nie wiedziałem zbyt wiele o piłce nożnej na Islandii, ale to, co zobaczyłem, zrobiło na mnie wrażenie". A co ty wiedziałeś i co zobaczyłeś?
– Zobaczyłem sztuczne nawierzchnie. Nowa generacja. Boisko jak stół, wszystko podlewane przed meczem. Piłka "chodzi" bardzo szybko. Drużyny są dobrze przygotowane taktycznie i co najważniejsze chcą grać. No i jest klimat do piłki. Stadiony są niewielkie, ale się zapełniają.
A co wiedziałem przed przyjazdem? Kilka osób mi mówiło, że wieje i nie kłamali. Ale jestem na Vestmannaeyjar od kwietnia i chyba już się przyzwyczaiłem. Chociaż to zależy od dnia. Dziś akurat nie wieje.
– Masz szczęście do gry w niezwykłych okolicznościach przyrody.
– Mogę być tylko wdzięczny. Malta i Vestmannaeyjar to różne krajobrazy, ale oba niezwykłe. Budzę się, wyglądam za okno i widzę coś pięknego. Przepraszam, ale nie potrafię nawet tego opisać. Każdy wyjazd na mecz jest jak niesamowita podróż. Vestmannaeyjar to archipelag przy Islandii. To słowo w języku islandzkim jest już w liczbie mnogiej. Żeby tu dojechać trzeba albo wsiąść na prom, albo przylecieć samolotem. Jeden z naszych trenerów ma nawet motorówki. Ostatnio zabrał nas na wycieczkę dookoła Vestmannaeyjar. A ile czasu zajmuje opłynięcie wyspy? To jest taka szybsza motorówka, więc około 45 minut, ale my płynęliśmy dwie godziny, bo zatrzymywaliśmy się, żeby pozachwycać się krajobrazem. Tak, mam chyba szczęście do gry w pięknych miejscach.
– Wyspy Westmańskie – archipelag położony 9000 metrów od południowego wybrzeża Islandii, około 100 km na południowy wschód od Reykjawiku. Jak tu się żyje?
– Kilkutysięczne miasteczko. Niska zabudowa. Nowoczesne domki. Fabryki przetwórstwa rybnego. Dużo czarnych terenów, bo wyspa jest wulkaniczna. A jest też wiele zieleni. Ta gleba jest bowiem urodzajna. Czarno i zielono na przemian, krajobraz typowo islandzki.
– 21 stycznia 1973 to data, która na zawsze wpisała się w historię Vestmannaeyjar.
– W latach 70. XX wybuchł tu wulkan. Zgaduję, że to jest ta data.
– Zgadza się.
– Znam tę historię pobieżnie. Wiem o erupcji tego wulkanu. Wydaje mi się, że nikt wtedy nie ucierpiał. Ludzie musieli opuścić Vestmannaeyjar, ale większość wróciła.
– Jakie to uczucie grać w piłkę obok Kuli Ognia, bo tak tłumaczy się nazwę wulkanu Eldfell?
– Niezwykły krajobraz stadionu… Nie widziałem czegoś takiego. Wow. Jeśli chodzi o drgania i warunki sejsmiczne, to jest bezpiecznie. Nie ma zagrożenia, że wulkan ponownie wybuchnie. Islandia jest bardzo ciekawa geologicznie. Jadąc na mecz, widzimy czasami po drodze wybuchające gejzery. Są miejsca, gdzie czuć nawet siarkę. Ludzie myślą, że jak wulkan to musi być niebezpieczeństwo. Wiadomo, życie w takim miejscu jest obarczone pewnym ryzykiem, ale dziś badania sejsmiczne są o wiele bardziej dokładne niż w latach 70. XX wieku. Wulkaniczna gleba sprawia, że są świetne warunki do wzrostu trawy. Może nie dziesięć na dziesięć, ale taka mocna ósemka. Szkoda, że nawierzchnia na głównym boisku jest sztuczna.
– Zastanawia mnie czy odległość archipelagu od Islandii nie sprawia, że wasi kibice mają poczucie odrębności?
– Ostatnio nie zdobywamy punktów na wyjazdach, ale to nie jest kwestia warunków. Dwóch naszych napastników doznało kontuzji. Jeden zerwał, drugi naderwał więzadła, więc musimy sobie radzić bez nich. Gramy teraz na boisku bocznym, naturalnym, ponieważ na głównym wymieniają płytę. Śmiejemy się w szatni, że lepiej, żeby nie oddawali za szybko głównego. Zrobiliśmy sobie twierdzę z własnego boiska, zbieramy punkty. W pucharze wygraliśmy nawet z najlepszą drużyną kraju.
Rywalom gra się trudniej na Vestmannaeyjar. Przede wszystkim muszą tu jakoś dojechać. A my jesteśmy przyzwyczajeni do tego naszego wiatru. Czasem z oceanu wieje mocniej. Idzie fala. Wieje mocniej niż w Rejkiawiku!
– Widziałeś niespokojny ocean?
– Jeszcze nie. Na Vestmannaeyjar możesz dopłynąć zwykłym promem. Ale tylko przy dobrej pogodzie. Wtedy podróż trwa 30 minut. W przypadku sztormu prom musi płynąć do innego portu. Wtedy podróż wydłuża się do trzech godzin. Koledzy z drużyny już tego doświadczyli. Opowiadają, że można się nabawić choroby morskiej.
– Jak wygląda podróż na mecz?
– Najczęściej płyniemy promem, a potem przesiadamy się do autokaru. Są trzy, cztery mecze w sezonie, na które z racji odległości musimy polecieć samolotem. Między meczami i treningami skupiam się na odnowie. Jest basen, sauna. Wszystko nad brzegiem oceanu. Kapitalne warunki. Wyspa może jest i mała, ale ciągle ją jeszcze odkrywam.
Fajne jest to, że piłkarze są bardzo zżyci z kibicami. Przy stadionie działa Dom Klubu, gdzie spotykamy się z fanami. Dużo kibiców IBV mieszka też w Rejkiawiku. Ostatnio spotkaliśmy się z nimi. Z polskiej perspektywy to może dziwne, bo to kibice byli gośćmi, a my obsługą. Kolega był pomocnikiem kucharza, a ja wydawałem posiłki. Było z dwieście osób, w tym Ásgeir Sigurvinsson. To legenda islandzkiej piłki. Wychowanek IBV, były piłkarz między innymi Bayernu Monachium.
– Znajdujesz czas na wędkowanie?
– Na oceanie jeszcze nie próbowałem, ale bardzo chcę. Vestmannaeyjar to taka "rybna" wyspa. Tu wędką się raczej nie łowi. Ludzie wypływają statkami i łapią w sieci. Nie jestem zapalonym wędkarzem, ale nie ukrywam, że lubię. Złowiłem sobie parę pstrągów, ale to było na jeziorze. Ocean jeszcze przede mną.
– Strona IBV jest dostępna także po polsku.
– Tutaj bardzo łatwo spotkać Polaka. Jesteśmy najliczniejszą grupą obcokrajowców na wyspie. Ostatnio poznałem się z fotografem, który robi świetne zdjęcia krajobrazowe. Zaprosiłem go na mecz i namówiłem, żeby nas fotografował.
– A pamiętasz mecz z Mariborem?
– Stres, adrenalina. Duże emocje. Poniekąd spełnienie marzeń. Kurde, było blisko. Naprawdę niewiele brakowało, żebyśmy zagrali w kolejnej rundzie, zdaje się, że z Fenerbahce. Nie chcę za dużo mówić, bo szczęście lubi ciszę, ale Islandia może być moją przepustką. Kto wie, może nawet do europejskiej piłki.