Obyło się bez wyborów. Najpierw Izba Deputowanych, a kilkanaście dni później Senat przegłosowały postawienie prezydent Brazylii przed Trybunałem Stanu. Ledwie dzień później poznaliśmy nowy rząd, z nowym ministrem sportu. Czy zmiana władzy wpłynie na igrzyska?
Na czele nowego rządu stanął dotychczasowy wiceprezydent Michel Temer, zaprawiony w bojach polityk, który jeszcze niedawno stał na czele największej partii koalicyjnej PMDB. To wyjście tej organizacji doprowadziło do upadku gabinetu Dilmy Rouseff i przegłosowania impeachementu. PMDB z częścią mniejszych partii koalicyjnych (w dwóch izbach brazylijskiego parlamentu mamy ich 25) dogadały się z czołówką opozycyjnych na czele z PSDB i tak to sprawy zaczęły się toczyć po nowemu. Przynajmniej na szczytach władzy.
Nowy minister sportu
Nowy rząd i nowy minister sportu nie powinny mieć wpływu na przygotowania do igrzysk. Ustępujący do końca bowiem gwarantował kolejne transze pieniędzy nawet na te projekty, które okazały się niedoszacowane albo wskutek opóźnień na budowach wymagały dodatkowych środków finansowych. Jeszcze przed oddaniem stanowiska Dilma Rouseff podpisała dokument o przekazaniu 150 milionów reali na obiekty i wsparcie sportów olimpijskich już po zakończeniu igrzysk.
Na niespełna trzy miesiące przed startem wszystko jest już niemal przygotowane. W tym wypadku jednak słowo „niemal” zdaje się być tym ułamkiem czasu i przestrzeni, który trwa wieczność jak każda chwila spędzona u dentysty. Sławna Linia 4 metra, o której piszemy od ponad miesiąca, znów dostała nowy termin otwarcia. Poprzedni, pierwszego lipca, już nie jest aktualny. Nowy to piąty sierpnia, a więc dzień rozpoczęcia zawodów!
– Uda się? – pytają siebie dziennikarze telewizji Band News.
– A co ma się nie udać – odpowiadają sobie w myślach. Czyż nie udało się z Areną Corinthians w Sao Paulo, linią metra w Salvadorze otwartą w dniu startu mundialu i nie docierającą pod stadion...
Gubernator stanu Rio de Janeiro na razie się nie zmienił, chociaż od blisko roku walczy z nowotworem. Burmistrz oraz szefostwo komitetu olimpijskiego także bez zmian, więc igrzyskom nic nie grozi.
Nowy minister sportu, Leonardo Picciani, jest z Rio de Janeiro, politykę ma we krwi. Jego ojciec był posłem tak jak teraz młody Leo, który dopiero skończył 37 lat, ale w ławach zasiada już czwartą kadencję! Jego strona internetowa jest portalem pełnym wieści politycznych.
Picciano w niedzielę wizytował jedną z nowootwartych aren olimpijskich, zapewniając, że nie będzie „białym słoniem” (synonim wielkiej, bezsensownej budowli, która nie ma żadnego zastosowania). Zaraz po tym zapewnieniu powiedział, że Arena Carioca 2 będzie częściowo należała do centrów przygotowań olimpijskich, a częściowo zostanie przekształcona w szkołę sportową, a jeśli nie to przynajmniej pan minister chciałby, by tak się stało. Tu od razu przypomina się piękna i ogromna galeria w Kurytybie, powszechnie znana Oko, zaprojektowana przez Oscara Niemayera, która też miała być szkołą...
Ciekawostką jest zaangażowanie nowego ministra sportu w obronę ustępującej prezydent Dilmy Rouseff, bowiem Picciani zbierał szable w jej obronie. Czyżby nowe stanowisko było zatkaniem ust młodemu, obiecującemu politykowi, którego rodzina ma spore wpływy w olimpijskim Rio? Tego na razie nie wiemy, bo ministerstwo sportu nie cieszy się dobrą sławą i jeśli ktokolwiek zechce ciąć wydatki i etaty w administracji to akurat ministerstwo sportu jest pierwsze do odstrzału.
Na brak prestiżu tego resortu rzutuje też spora rotacja (za rządów Dilmy było trzech ministrów), a za każdym razem stanowisko dostawał jakiś młody, ambitny i zawsze po kilkunastu miesiącach opuszczał je w atmosferze skandalu. Równie dobrze może więc ta teka być pocałunkiem śmierci dla polityka, bo stanowisko to niewdzięczne. Dość powiedzieć, że trzech ostatnich ministrów było w wieku 40-44 lata i wszyscy są dziś na peryferiach polityki...
Polityka igrzysk nie tyka
Nie słychać nic o zmianach w komitecie olimpijskim, nic o czystkach w piłkarskiej federacji CBF, która ku zdumieniu kibiców przedłożyła turniej olimpijski (tradycyjnie niżej notowany od mistrzostw kontynentu) nad Copę Amerikę. Dunga na Copę powołał siedmiu graczy z kadry olimpijskiej, ale nie powołał m.in. Neymara, Marcelo. Mało tego, liga zarówno podczas Copy jak i igrzysk grać będzie w najlepsze, zatem kilku klubom grożą poważne kłopoty kadrowe.
W najgorszej sytuacji znalazł się Santos. „Peixe” oddadzą na Copę parę napastników Ricardo Oliveira – Gabriel oraz uważanego za motor drużyny Lucasa Limę (klub wycenia go na 20 mln euro i ma ponoć kupca w Europie). Ten sam Gabriel pojedzie też na igrzyska, ale tym razem w towarzystwie Zeki i Thiago Mai. Dla klubu, któremu daleko do finansowych potęg z Zachodu Europy to straty, które zdaniem lokalnej prasy wykluczają go z walki o mistrzostwo kraju, bowiem to właśnie na tej piątce graczy Santos opiera grę. Jak wyliczył dziennik Lance Gabriela może zabraknąć w nawet 18 meczach sezonu!
Doprawdy rozdwojenie jaźni mają szefowie związku futbolowego. Bo przecież liga jest zarządzana bezpośrednio przez nich, więc nie ma mowy o żadnym zaskoczeniu zbieżnością terminów. Po prostu szefom federacji było to obojętne, a bossowie klubów, którzy teraz płaczą krokodylimi łzami, aż do końca 2015 roku spali zamiast negocjować nowy kalendarz rozgrywek. I tak wracamy do sedna problemu brazylijskiego futbolu ze słynnym „jakoś to będzie, jeśli Pan Bóg pozwoli”...
Co więcej, reprezentacja, której towarzyskie mecze w USA, na Bliskim i Dalekim Wschodzie zapewniają rocznie miliony dolarów na koncie, jedzie do USA na Copę Amerikę w składzie nazywanym „eksperymentalnym”, „autorskim”, a przez wyrażających się mniej dyplomatycznie po prostu „rezerwowym”. Wygląda na to, iż szefowie CBF liczą na krótką pamięć Amerykanów, albo Brazylia zwróci się ku pchającym na ich rynek Chińczykom, którzy kupili tu pierwszy klub.
Pieniędzy szukać trzeba, bo sprzedaż biletów na mecze pierwszej kolejki ligi pokazuje jak kibice zapatrują się na brak reform w futbolu. 12600 sprzedanych na mecz to szokująca średnia, zważywszy na okazałość stadionów. Średnio co czwarte krzesełko będzie zajęte, a to przecież weekend, start nowego sezonu, prawie święta w kraju, którego futbol przestał być drugą religią.
Bartłomiej Rabij