Bundesliga nie ma tyle pieniędzy, co Premier League. Nie ma też tylu gwiazd, co La Liga. Nie stać jej ani na Cristiano Ronaldo, ani na Neymara. Siłą rzeczy musi więc kombinować i ściągać kibiców na trybuny innymi środkami. W rozpoczynającym się w piątek sezonie, magnesem przyciągającym fanów może być więc rywalizacja trenerów. Młodszych ze starszymi, innowatorów z konserwatystami, szalonych geniuszy ze spokojnymi pragmatykami i "laptopowców" z motywatorami.
Niemiecki trener zmienia twarz tak, jak zmienia ją tamtejsza piłka. Nie opiera się już tylko na stereotypowym "ordnung muss sein" (pol. porządek musi być). Nie bazuje wyłącznie na przygotowaniu fizycznym, a oprócz organizacji oraz ładu chciałby na boisku zaskakiwać nowinkami taktycznymi, polotem i finezją. Juergen Klopp rozpoczął w Dortmundzie modę na kontrpressing, a świat zachwycił się jego heavy metalową kapelą. Thomas Tuchel, choć z Borussią zdobył tylko Puchar Niemiec, stworzył tak efektownie grający zespół, że działacze PSG postanowili powierzyć mu swój drogocenny projekt. W konsekwencji nawet angielskie Huddersfield sięgnęło po trenera zza naszej zachodniej granicy – konkretniej po Davida Wagnera, wcześniej prowadzącego zaledwie rezerwy BVB. A przecież jakby tego było mało, w czerwcu 31-letni Julian Nagelsmann odmówił Realowi Madryt. Bundesliga postawiła na kreowanie gwiazd i jest w ostatnich latach oknem wystawowym na świat – dla trenerów, piłkarzy, ale i skautów oraz asystentów.
Odważne stawianie na niedoświadczonych szkoleniowców staje się powoli wizytówką tych rozgrywek. Jeszcze kilka lat temu spore zaskoczenie wywołało zatrudnienie nikomu nieznanego Tuchela, który po udanym sezonie w rezerwach Mainz, przejął pierwszą drużynę. Teraz tego typu ruchy nikogo już nie dziwią. Ubiegłego lata Schalke sięgnęło po Domenico Tedesco – opiekuna Erzgebirge Aue, zespołu rzutem na taśmę utrzymanego w drugiej lidze. Bayer Leverkusen zakontraktował Heiko Herrlicha, którego wyciągnięto prosto z.... trzeciego poziomu rozgrywkowego (po barażach wywalczył z Jahn Regensburg awans na zaplecze). Sandro Schwarz z Moguncji oraz Florian Kohfeldt też Bundesligę oglądali wcześniej co najwyżej w telewizji lub z wysokości trybun. A to nie jedyne nazwiska, dla których praca w obecnym klubie była pierwszą stycznością z niemiecką piłką na najwyższym poziomie.
Kolejna, 56. odsłona rywalizacji o mistrzowską paterę, znów pozwoli obserwować tempo rozwoju niemieckiej myśli szkoleniowej. Na ławkach trenerskich zasiądzie aż pięciu szkoleniowców wciąż czekających na 40. urodziny, a tylko trzech zdmuchiwało z tortu 60 świeczek. Nawet jeśli można zżymać się na stale pikujący poziom rywalizacji, to weekendy z Bundesligą będzie warto spędzić choćby dla wielkich umysłów, które zetrą się między sobą. Przy linii przetną się bowiem szalone idee, nowoczesne spojrzenia na futbol, ale i niecodzienne życiorysy.
Trenerskim wydarzeniem lata była rzecz jasna przeprowadzka Niko Kovaca z Frankurtu do Monachium. Uli Hoeness poszukiwał trenera niemieckojęzycznego, a w osobie 46-latka znalazł także byłego piłkarza Bayernu, co jest dodatkową wartością. Jak poradzi sobie Chorwat na Allianz Arena – nie wiadomo, lecz w tej chwili więcej jest znaków zapytania niż odpowiedzi. Kovac potrafił perfekcyjnie zapanować w Eintrachcie nad tyglem narodowościowym, który zastał w szatni i poskromił nawet tak ekscentryczne jednostki jak Kevin-Prince Boateng. Teraz jednak zmierzy się z szatnią pełną utytułowanych i sytych piłkarzy, których może już powoli nudzić rywalizacja ligowa, ale chcieliby za to przejąć władzę w Europie.
I choć nowy szkoleniowiec zespołu nigdy nie słyszał z ławki trenerskiej nie tylko hymnu Ligi Mistrzów, ale i Ligi Europejskiej, to być może posiada wytrych do sukcesów na arenie międzynarodowej w postaci charakteru, podejścia mentalnego. Bo skoro w poprzednich latach piłkarsko nie brakowało Bawarczykom niewiele, to może na polu mentalnym uda się zyskać bezcenną przewagę nad przeciwnikiem.
Kibice wiele obiecują sobie również po Borussii Dortmund, której blask postara się przywrócić Lucien Favre. To trener tyleż genialny, co i dziwny. Nie może być jednak inaczej, skoro jego idolem jest Marcelo Bielsa, być może najbardziej osobliwy z aktywnie pracujących szkoleniowców. O Szwajcarze wiele też mówi fakt, że przez lata fascynował się Johanem Cruyffem. – Nie przydarzy mi się w życiu już nic piękniejszego niż dwutygodniowy staż u Holendra, który odbyłem w latach 90. Jego filozofia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To, w jaki sposób czytał grę, jak ustawiał zawodników, w jaki sposób im doradzał... Widział więcej i wspaniale przewidywał – stwierdził przed laty.
Kibice z Signal Iduna Park mogą więc ostrzyć sobie zęby. Drużyny Favre'a od zawsze grały bowiem widowiskowo i efektownie, a co najważniejsze – często szło to w parze z wynikami. Już w trakcie letnich sparingów widać było odciśnięte na zespole piętno szkoleniowca, a piłkarze wypowiadali się o nim w samych superlatywach. Marco Reus zresztą już w czasach współracy z nim w Moenchengladbach nie ukrywał, że gra u tego trenera była dla niego ogromną radością. Podkreślał, jak ważne były dla Favre'a detale – ułożenie ciała, stopy, kierunek biegu... Żmudne analizy, telefony z instrukcjami nawet w nocy, sterty kaset (w dzisiejszych czasach pewnie pendrive'ów) przekazywane asystentom – to jego codzienność. Najlepiej podsumowują go zresztą słowo Blerima Dżemailiego, który był jego kluczowym piłkarzem w Zurychu. – Zdarzało się, że w weekend zostawiał mnie poza składem twierdząc, iż w trakcie tygodnia wyglądałem na nieco roztargnionego, a moje przerzuty piłki nie zawsze docierał do adresata – podsumował.
Jeśli wskazać dwie przyczyny sukcesu RB Lipsk, to pierwszą będą oczywiście pieniądze, a drugą Ralf Rangnick. To po niego sięgnął przed laty Oliver Mintzlaff z nadzieją, że przy wsparciu ogromnych nakładów finansowych spełni się jego marzenie i na wschodzie Niemiec wyrośnie realny konkurent dla Bayernu. Od tamtego czasu 60-latek zatrudniał kolejnych szkoleniowców, dobierał piłkarzy, wyznaczał ścieżkę rozwoju, a gdy latem 2015 roku nie miał pomysłu, kto powinien wywalczyć z drużyną awans do pierwszej ligi – sam przebrał się w dres i wykonał zadanie. Teraz robi to po raz drugi po tym, jak Ralph Hassenhuettl zrezygnował z pracy, a do czasu pojawienia się w klubie Nagelsmanna (od kolejnego sezonu), ktoś musi trenować piłkarzy.
Rangnick chce, by jego Lipsk grał futbol morderczy – zarówno dla siebie, jak i dla rywali. Piłkarze mają bezustannie wymuszać błędy na przeciwniku, biegać od jednego pola karnego do drugiego, a błyskawicznymi przechwytami piłki i jeszcze szybszymi atakami – zapewniać wyniki i doskonałą rozrywkę kibicom. RB, po nieco słabszym roku, znów ma się stać wulkanem energii, a obserwowanie takiej znakomitości jak Rangnick będzie dla kibiców czymś wyjątkowym. To trener, o którym wiele powie anegdota sprzed 20 lat. W 1998 roku, prowadząc drugoligowe SSV Ulm, pojawił się w niemieckiej telewizji i po fatalnym mundialu w wykonaniu drużyny narodowej tłumaczył, w którą stronę powinno się pchnąć tamtejszy futbol. Przesuwając na tablicy magnesy, objaśniając przed kamerą taktyczne tajniki, nakreślił kierunek w którym podąży piłka i precyzyjnie rozwiał wątpliwości w kwestii gry z czwórką obrońców. Rangnick osiągał wielkie sukcesy ze wspomniamym Ulm, kapitalną robotę wykonał w Schalke, w Hoffenheim. Jest wizjonerem, przez wielu nazywany też geniuszem. Z pracą trenera rozstał się jakiś czas temu twierdząc, że zupełnie się wypalił, ale teraz znów gościnnie wraca, z korzyścią dla publiki, do zawodu.
Wciąż warto obserwować młodziutkich Nagelsmanna oraz Tedesco. Obaj szykują się na swoje debiutanckie sezony w Lidze Mistrzów, a ich historie pokazują że wiek w tym zawodzie nie odgrywa żadnej roli. Wręcz przeciwnie – może być sprzymierzeńcem, bo kreatywność, otwarty i świeży umysł oraz chęć korzystania z nowych technologii czyni tych trenerów wyjątkowymi. Nie bez kozery w niemczech nazywani są z przymrużeniem oka "laptopowymi". Hitem ostatniego lata był między innymi ogromny telebim, który szkoleniowiec Hoffenheim kazał zainstalować w ośrodku treningowym, by na biężąco pokazywać piłkarzom popełniane błędy. W ostatnich dniach potężny ekran został wykorzystany również do analizy meczu o Superpuchar Niemiec między Bayernem a Eintrachtem. Bo właśnie z Bawarczykami zmierzy się w piątek trzeci zespół ostatniego sezonu.
Hoffenheim started their preparation for Friday's Bundesliga opener against Bayern by analysing Bayern's Super Cup game against Frankfurt where Julian Nagelsmann showed his team strengths and weaknesses of Kovac's team on their giant training ground videowall [Bild] pic.twitter.com/8NnpH8Atmc
— Bayern & Germany (@iMiaSanMia) 21 sierpnia 2018
Nagelsmann zaskakuje wciąż rozwijając zespół, nawet mimo tego że potężniejsze marki rokrocznie wyciągają z jego ciasta najsmaczniejsze rodzynki. Wiele o jego możliwościach mówi zresztą fakt, że latem... odrzucił ofertę Realu Madryt. – Gdybym przyjął tę propozycję, znalazłbym się na piłkarskim szczycie. A jestem w tak młodym wieku, że chciałbym wspinać się na niego nieco dłużej. Nie chcę być jak wielu młodych ludzi, których życiowym celem jest posiadanie pięknego domu i auta, chcą spokojnie kroczyć własną drogą – przyznał.
Tedesco jest od niego rok starszy i przez wiele lat nic nie wskazywało, że będzie trenerem. Studiował ekonomię, pracował w salonie Mercedesa, pakował gazety, a do piłki trafił po tym, jak napisał do Stuttgartu list z prośbą o to, czy może uczestniczyć w treningach juniorów. Na początku zawodowej kariery w niesamowitych okolicznościach utrzymał prowincjonalne Erzgebirge Aue w drugiej lidze, a potem, w debiutanckim sezonie w Bundeslidze, zdobył z Schalke wicemistrzostwo kraju i po trzyletniej absencji przywrócił zespół do Champions League. On także patrzy na piłkę w innowacyjny sposób, a piłkarzy "kupił" przyjacielskim podejściem. Gdy jesienią Królewsko-Niebiescy zremisowali z Wolfsburgiem po golu straconym w ostatniej minucie spotkania, następnego ranka kazał wszystkim założyć wszystkim dresy i przygotować buty do biegania, po czym... zabrał drużynę na hamburgery. Gracze są pod wrażeniem tego, jak świetnie ich rozumie, a eksperci doceniają jego kunszt trenerski i wiedzę z zakresu taktyki.
W tym sezonie warto będzie zwrócić uwagę jeszcze na kilku innych – Herrlich już w poprzednim sezonie otarł się o awans do Champions League, a z Bayeru Leverkusen stworzył bardzo przyjemnie grający dla oka zespół. Florian Kohfeldt z Werderu uchodzi za podobnego zdolniachę co Nagelsmann i Tedesco i ma w tym sezonie pokazać, że nad Wezerą można się dobrze bawić przychodząc na mecze, a Die Gruen-Weissen przestaną być zespołem z drugiej połowy tabeli. Na drugim biegunie są za to tak doświadczeni szkoleniowcy jak Dieter Hecking, Christian Streich oraz Friedhelm Funkel, którzy stanowią ostatnie bastiony starej szkoły trenerskiej w Bundeslidze. Najbliższy sezon, jak każdy kolejny, wykreuje więc zapewne nowe gwiazdy, a te które już w ostatnim czasie lśniły na niemieckim niebie, będą mogły udowodnić że dotychczasowe sukcesy nie były dziełem przypadku i że nie przestraszą się nawet rywalizacji w Lidze Mistrzów.
Następne