Steaua Bukareszt dokładnie 34 lata temu, 7 maja 1986 roku, jako pierwsza drużyna z państwa komunistycznego zdobyła Puchar Europy. Na dodatek pokonała Barcelonę. Dyktator Rumunii Nicolae Ceaușescu był dumny jak paw.
Steaua Bukareszt – FC Barcelona 0:0 po dogrywce, karne 2:0, 7 maja 1986 roku, finał Pucharu Europy, Sewilla, Estadio Sanchez Pizjuan.
– Po gratulacjach musieliśmy powiedzieć: Służę ojczyźnie! – wspominał bramkarz Helmut Duckadam. Każdy z piłkarzy miał prawo stuknąć się z dyktatorem kieliszkiem szampana. Wcześniej sekretarz generalny rumuńskiej partii komunistycznej, prezydent kraju i głównodowodzący sił zbrojnych w jednej osobie, czyli po prostu Wódz i Ojciec Narodu Nicolae Ceausescu przemawiał długo. Rumunia odniosła największy sukces w historii futbolu. Pokonała Barcelonę na jej terenie, w Hiszpanii. Ale dyktator nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał, że mogło być jeszcze piękniej, że lepiej przygotowani wygraliby w normalnym czasie. A tu można obejrzeć wizytę piłkarzy u dyktatora:
Po tym meczu Bukareszt nie wierzył szczęściu. Europa o tym nie wiedziała, bo wszelkie wiadomości z Rumunii były ściśle cenzurowane i filtrowane przez reżim. A mimo zakazu zgromadzeń (poza partyjnymi) pojawiło się na lotnisku aż 10 tysięcy kibiców chcących powitać Steauę. Piłkarze opowiadali potem, że właściwie w jednej chwili zyskali status bogów, nie mogli przejść ulicami, każdy ich zaczepiał, chciał uścisnąć rękę.
Obronny plan Rumunów
Sensacja była wielka. Barcelona była więcej niż faworytem, była pewniakiem. Angielski trener Terry Venables obok gromady zdolnych Katalończyków i Hiszpanów miał dwóch zagranicznych – Niemca Bernda Schustera i Szkota Steve’a Archibalda. Na dodatek finał rozgrywano w Hiszpanii, w Sewilli. Przybyło 50 tysięcy kibiców z Barcelony i był to jeden z największych wyjazdów w historii klubu.
W pierwszej połowie Barca miała sporo sytuacji. Gerardo mocno strzelał z daleka i piłka o włos minęła okienko bramki. Gdy szarżował Marcos Alonso to tylko obrona Belodediciego zapobiegła golowi. W końcu główkował Schuster, będąc ledwie 6 metrów od bramki, sam na sam z Duckadamem. Chybił.
Ale Steaua trenera Emericha Jeneia miała chytry plan. Paraliżowała Katalończyków, przetrzymywała piłkę, grała nader defensywnie. Była w tym nadzwyczajna. I miała bohaterów. Pierwszym był Ladislau Boloni, wielka legenda rumuńskiej piłki. W drugiej połowie kilka jego akcji po prostu ośmieszyło obronę Barcelony, a jeden ze strzałów z daleka bramkarz Urruti ledwo obronił. Barcelona znowu miała szansę, gdy Archibald o mało nie trafił po strzale Pedrazy, ale Rumuni mieli asa w rękawie, drugiego bohatera.
Trener Jenei wpuścił na boisko w 72. minucie Anghela Iordanescu (tego samego, który jako trener poprowadził reprezentację Rumunii do największego sukcesu, czyli ćwierćfinału mundialu w 1994 roku). W roku 1986 Iordanescu był... drugim trenerem Steauy, a karierę zakończył z powodu kontuzji dwa lata wcześniej! Techniki się jednak nie zapomina, a tę miał wspaniałą. Raz za razem mijał rywali i... padał faulowany. Z tych akcji nic nie wynikało, ale zegar zbliżał się do 120. minuty.
"Eroul de la Sevilla" – "Bohater z Sewilli"
W karnych pojawił się największy bohater, 27-letni Helmut Duckadam. Ktoś opisał to w ten sposób, że ubrany cały na zielono dryblas postanowił zmienić historię futbolu. Przez 120 minut niczym szczególnym się nie wyróżniał, to nie był mecz jego szalonych obron. Ale karne stały się Everestem.
Bramkarz Barcelony Urruti też był znakomity. W efekcie z ośmiu karnych, tylko po dwóch piłka trafiła do bramki, a aż sześć było obronionych! Najpierw Urruti złapał piłkę po strzale Majaru, potem Duckadam rzucił się w prawo i zatrzymał piłkę po kopnięciu Alexanco. Pecha miał Boloni – ten strzał też obronił Urruti. Ale Duckadam znowu rzucił się w prawo i odbił piłkę po strzale Pedrazy.
W końcu nerwy na wodzy utrzymał Marius Lacatus. Strzelił inaczej niż poprzednicy – to był pocisk w środek bramki, pod poprzeczkę. I wtedy Duckadam po raz trzeci rzucił się prawo i złapał (!) piłkę po kopnięciu Pichi Alonso. Balint podwyższył na 2:0, bo Urruti rzucił się w przeciwną stronę. A Duckadam dokończył dzieła. Trzy razy rzucał się w prawo i w końcu poleciał w lewo. I tam odbił piłkę po strzale Marcosa Alonso.
Steaua nie straciła bramki nawet w rzutach karnych! Duckadam skromnie potem mówił, że dwa strzały (pierwsze) obronił, a dwa kolejne Hiszpanie po prostu zepsuli. Ale tak naprawdę to była wojna psychologiczna. Po dwóch obronach po prawej stronie wydawało się wręcz pewne, że Duckadam w końcu rzuci się w lewo – Pichi Alonso strzelił więc w prawo, ale Rumun już tam był. W czwartej kolejce to Duckadam z kolei był pewien, że zdenerwowani Hiszpanie w prawy róg już strzelać nie będą. I miał rację!