Łukasz Piątek wrócił do Polonii Warszawa po siedmiu latach. Prosto z ekstraklasowych boisk postanowił przenieść się do trzeciej ligi i pomóc zespołowi, w którym się wychował, w walce o awans. – W przeszłości przez klub "przewinęło" się sporo osób, które nie miały wobec niego dobrych intencji – wyjawił w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Nie za wcześnie na to, by zagrać w trzeciej lidze?
Łukasz Piątek: – Myślę, że to był dobry moment na powrót. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze sporo dobrego osiągnąć z Polonią, a współpraca potrwa dłużej niż dwa lata. Trudno byłoby, by ktoś w wyższej lidze zaproponował mi długoterminową umowę. Ta z Polonią daje mi stabilizację, jestem w domu, u siebie. Wszystko jest już załatwione i uważam, że to dobry ruch.
– Przedstawiono ci wizję odbudowy klubu? Przyjście nowego właściciela sprawi, że do Polonii wrócą lepsze czasy?
– Na pewno tak. Chciałem być częścią tego projektu, bo zakłada on, by jak najszybciej przywrócić klubowi świetność. Wierzę, że to się uda. Jeszcze nie rozmawialiśmy o celach, ale ten może być jeden dla wszystkich. Trzeba jak najszybciej piąć się w górę i zrobić wszystko, by Polonia awansowała. Co z tego wyjdzie, zobaczymy na koniec sezonu. Oczywiście, biorę pod uwagę scenariusz, w którym za trzy-cztery lata pojawię się jeszcze w Ekstraklasie jako zawodnik Czarnych Koszul. Nie składam broni, a przykładem może być mój były klub – ŁKS, który pokazał, że można awansować rok po roku. Wszystko jest możliwe.
– Miałeś kontakt z kimś Polonii w poprzednich miesiącach? Przyszłość klubu zimą znów stanęła pod znakiem zapytania.
– Tak, mam tutaj kilku znajomych, którzy informowali mnie, co się dzieje. Teraz wszystko wróciło na dobrą drogę i myślę, że będzie dobrze. Nie powinno być żadnych problemów organizacyjnych, w najbliższych miesiącach będziemy mogli skupić się wyłącznie na grze w piłkę i walce o jak najlepsze wyniki.
– Poprzednia twoja przygoda z klubem kończyła się tak, że rozwiązałeś kontrakt z winy Polonii ze względu na zaległości w wypłatach. Nie boisz się, że to się powtórzy?
– Nie, nie myślę o tym. Są tutaj inni ludzie. Nowe karty i nowe rozdanie. To było dość dawno, każdy tutaj zasługuje na zaufanie. Żadna z tych osób nie zawiniła w tamtej sytuacji. Cieszę się z powrotu, kibice piszą wiadomości, kilka osób na ulicy mnie zaczepiało i mówiło, że fajnie, że wracam.
– Kiedy zacząłeś myśleć o powrocie?
– Od dłuższego czasu mówiłem, że chciałbym zakończyć karierę przy Konwiktorskiej. Teraz grałem mniej w ŁKS, chciałem coś zmienić, bo zależało mi na tym, by nie siedzieć na ławce. Pojawiały się zapytania z Polonii i zaczęliśmy rozmawiać.
– Nie było szansy, by zostać w klubie z wyższej ligi?
– Nie, nawet nie szukałem innego zespołu, bo byłem jeszcze związany umową z ŁKS. Wiele klubów nie wiedziało, na czym stoi, bo rozgrywki ligowe w pierwszej i drugiej lidze dopiero się zakończyły. To była jedyna konkretna oferta.
– Od twojego ostatniego pobytu w Polonii zmienili się ludzie, poziom rozgrywkowy, właściciel, ale jedno wygląda tak samo – stadion.
– Może pomogą lepsze wyniki? To zawsze wpływa na zainteresowanie. Jeśli będziemy wygrywać, to może ludzie przypomną sobie nieco o Polonii, a kolejne awanse sprawią, że ktoś uzna, że warto pomóc i przebudować obiekt.
– W poprzednich zespołach często pełniłeś funkcję kapitana. Podobnie będzie w Polonii?
– Kapitanem jest Grzesiek Wojdyga, a decyzja zmiany nie zależy ode mnie. Na pewno nie będę się starał o to, żeby nim zostać. Grzesiek jest tutaj długo i zasługuje na tę funkcję. Wiem, że będę jednym z najbardziej doświadczonych graczy i oczywiście to dla mnie odpowiedzialność. Opaska niczego w tej kwestii nie zmieni.
– Jesteś wychowankiem Polonii. Pamiętasz zarówno dobre czasy za kadencji prezesa Józefa Wojciechowskiego, jak i okres upadku klubu, gdy właścicielem został Ireneusz Król. Jak wspominasz lata w erze pierwszego z nich?
– Na prezesa Wojciechowskiego nie powiem złego słowa. Był człowiekiem słownym. Wykładał swoje pieniądze, mógł mieć swoje oczekiwania. Czasami pozwalał sobie na szalone rzeczy, ale skoro płacił, takie miał prawo. Mam na myśli zmiany trenerów. Śmieję się, że przez kilka miesięcy miałem tutaj tylu szkoleniowców, ilu nie było we wszystkich kolejnych klubach, w których grałem. Najdziwniejsze było na pewno zwolnienie Bogusława Kaczmarka, który nie przegrał żadnego spotkania. My musieliśmy się do tego dostosować, bo nigdy nie narzekaliśmy na zaległości czy problemy z wypłatami.
– Nie uważasz, że wyniki w erze Wojciechowskiego były poniżej oczekiwań?
– On też musiał nauczyć się piłki i myślę, że na początku pracy na pewno doradcy mieli na niego zły wpływ. Wielokrotnie wspominano, że niektórzy ludzie z jego otoczenia niekoniecznie mieli dobre intencje wobec klubu i coś w tym było. To mogło go zrazić. Oczywiście, pieniądze również nie są gwarancją sukcesu. Czasami jest tak, że kiedy bardzo chcesz, to nic ci nie wychodzi. W naszym przypadku momentami tak właśnie było.
– W 2013 roku Polonia pożegnała się w Ekstraklasą, mimo że zajęła szóste miejsce.
– To był okres, kiedy byliśmy prawdziwą drużyną. Mimo tych ciężkich chwil, jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Spotykaliśmy się poza treningami, nawet śmialiśmy, chociaż sytuacja wcale nie była zabawna. To były bolesne chwile. Zawsze chciałem dla Polonii jak najlepiej, a wtedy przewijali się tu różni ludzie. Było wielu obcokrajowców, niektórzy z nich chcieli wyłącznie dobrze zarobić i niespecjalnie ich obchodziło, co będzie z klubem. Było jednak sporo osób, które walczyły do końca. Pieniędzy z tamtego okresu nigdy nie udało się odzyskać. Chłopakowi, który był w klubie od szóstego roku życia, trudno było na to patrzeć.
– Wówczas pracowałeś z Piotrem Stokowcem. Później spotkałeś się z nim w Zagłębiu Lubin. Jak odnosisz się do niepochlebnych wypowiedzi niektórych piłkarzy, którzy odeszli z Lechii Gdańsk, na jego temat?
– Ja miałem u niego miejsce w składzie, więc wspominam go dobrze. Mogę o nim powiedzieć wiele pozytywnego. Oczywiście, każdy trener ma swoje wady i jeśli komuś to nie pasuje, mogą pojawić się problemy. Nasza współpraca była jednak pozytywna. W pierwszym roku po awansie do Ekstraklasy zajęliśmy z Zagłębiem trzecie miejsce. Tamten okres i występy w eliminacjach Ligi Europy to najlepsze wspomnienia w mojej karierze.
– Jak motywował was Stokowiec w Polonii, gdy nie dostawaliście pieniędzy przez tyle miesięcy?
– Mówił nam, że gramy dla drużyny, ale też dla siebie, o lepszą przyszłość. Jeśli będziemy dobrze pracować, to każdy poprawi swoje umiejętności i później będzie mógł trafić do lepszego klubu. Ten czas to była również inwestycja w siebie.
– Będziesz występował w trzeciej lidze. Podchodzisz do tego z pokorą, czy jesteś przekonany, że poradzisz sobie bez problemów?
– Mecze same się nie wygrywają. Mogę obiecać pełne zaangażowanie, bo bez tego nie da się zwyciężać. Poziom będzie inny, ale to nie oznacza, że będzie łatwiej. Przykładem może być tegoroczna rywalizacja w drugiej lidze. Widzew Łódź był naszpikowany piłkarzami z ekstraklasowym doświadczeniem i mimo że awansował, to nie zrobił tego przekonująco.
– Co stało się z ŁKS w tym sezonie?
– To była głowa. Zawodnicy byli przyzwyczajeni do zwycięstw, do kolejnych sukcesów. Gdy przestało się układać, pojawił się problem z mentalnością. Nie było już tak łatwo, wygranie dwóch meczów z rzędu było trudne. Na pewno moment, w którym doznaliśmy ośmiu porażek z rzędu, mocno wpłynął na resztę sezonu. Strata robiła się coraz większa, nawet przełamanie niewiele pomogło. Brakowało serii zwycięstw. Czas pokazał, że niewiele dała nawet zmiana trenera.
– Podzieliliście los wielu innych beniaminków.
– Wiedzieliśmy, że w poprzednich latach drużyny, które awansowały również szybko spadały z ligi. Nie myśleliśmy jednak, że to spotka także nas. Życie to zweryfikowało. Byliśmy po prostu najsłabsi, bo to pokazuje tabela.
– Wracając do Polonii. To będzie ostatni klub w karierze?
– W tej chwili o tym nie myślę. Uważam, że jest przede mną jeszcze kilka lat gry na przyzwoitym poziomie. Trzeba wykonać pierwszy krok, którym będzie awans do drugiej ligi. To może sprawić, że klub nabierze rozpędu. W Polonii panuje rodzinna atmosfera, wszyscy są dla siebie życzliwi, ale nie ma co się oszukiwać – na końcu liczy się wynik. Jeśli ten będzie pozytywny, zainteresowanie klubem będzie coraz większe i wszystko zacznie zmierzać w odpowiednim kierunku.
Następne