Złośliwi mówili o nim "Drewnialdo", kpili z umiejętności technicznych i bagatelizowali dorobek piłkarski. Grzegorz Rasiak tymczasem niewiele robił sobie z żartów, bo niezależnie od barw, jakie przywdziewał na zapleczu Premier League, radził sobie świetnie i dziś mógłby pewnie wypić niejedną darmową kawę w Southampton, Derby lub Reading. Swoich sił próbował też na Cyprze, do skutku nie doszedł jego romans z Serie A, ale liznął za to Premier League i to w dwóch klubach. W rozmowie z TVPSPORT.pl opowiedział o tym, jak wspomina karierę piłkarską i dlaczego po jej zakończeniu wciąż pozostał w futbolu.
Marcin Borzęcki, TVPSPORT.pl: – Rozmawiamy w Poznaniu, ale pan chyba na co dzień mieszka jednak we Włoszech.
Grzegorz Rasiak: – Nie, nie, teraz już większość czasu spędzam w Polsce. Na Półwyspie Apenińskim mieszkają dzieci, a ja tutaj.
– Skąd w ogóle ta fascynacja Italią? W Sienie był pan krótko, spora część kariery spędzona z kolei w Anglii.
– Często spędzałem tam wakacje, poza tym Liguria to przepiękny region. Santa Margherita Ligure to znakomita miejsce do życia, bo nie dość, że nad samym morzem to jeszcze w pięknych okolicznościach przyrody, z notorycznie słoneczną pogodą.
– Zaczepiłem na początku o tę Sienę, ale korzeniami najbliżej panu do Poznania. Tam zaczęła się przygoda piłkarska, tam się też kończyła, ale paradoksalnie nigdy w Lechu zagrać się nie udało.
– Jako nastolatek grałem w juniorach Kolejorza. Moja klasa sportowa, jako jedyna w historii szkoły "Trzynastki", nie trafiła do Lecha, tylko do Warty. Trener miał jakieś animozje dotyczące klubu z Bułgarskiej i tak się stało. Szczerze to już przez całą przygodę sportową nie miałem wielu okazji, by trafić do tego zespołu. Tylko raz, gdy byłem zawodnikiem Groclinu, ze strony Radosława Majchrzaka, ówczesnego prezesa, pojawiła się chęć sprowadzenia mnie. Ale tak naprawdę my byliśmy sezon po zdobyciu wicemistrzostwa Polski, graliśmy w europejskich pucharach, a mnie bardziej interesowała gra na Zachodzie i spełnianie marzeń zagranicznych. Ale to jedyny moment w życiu, gdy mogłem trafić do Lecha.
– Jak potężną trampoliną były te mecze w Pucharze UEFA?
– Mecze w pucharach swoją drogą, ale dużo dały mi też występy w kadrach młodzieżowych. Sporo sygnałów dostawałem po dobrych meczach w reprezentacji U21. Pojechałem na przykład na testy do VfL Bochum po pięciu miesiącach pobytu w Grodzisku Wielkopolskim, choć prawdę mówiąc, to bardziej pod kątem sprawdzenia tego, jak wygląda piłka w Niemczech. Spotkała mnie bardzo pozytywna niespodzianka, niezwykle ciepło przyjął mnie bowiem Dariusz Wosz, który pokazał mi miasto, obiekt treningowy. Zagrałem też w drużynie do lat 23 z Anderlechtem, zresztą po raz pierwszy w życiu na sztucznej murawie, zdobyłem dwie bramki, wygraliśmy 4:2, ale to nie był moment, gdy chciałem wyjeżdżać. Skoro jednak pojawiła się możliwość sprawdzenia tego, jak wygląda duży zagraniczny klub od środka, nie wahałem się spróbować. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, ale nie porównałbym tego do sytuacji, gdy pierwszy raz zameldowałem się w Derby County, zobaczyłem obiekty i stwierdziłem "dajcie mi kontrakt do podpisania".
– A skąd ta Siena? Najmocniej zabiegała o względy czy przeważył właśnie włoski klimat?
– Uważałem wówczas, że moje predyspozycje pozwolą mi poradzić sobie w Anglii lub we Włoszech. Tam grało się z pewnym typem środkowego napastnika, którym byłem. Miałem sporo możliwości, by trafić do Bundesligi, ale marzenia i chęci poznania takich piłkarzy jak Tore Andre Flo czy Enrico Chiesa wygrały. Kontrakt też nie był zły, poznałem poza tym osobę, która była na meczu Polski z Włochami, pojawił się dyrektor sportowy z moim przyszłym agentem i przekonali mnie do tego, że to słuszny ruch.
– W Toskanii nie udało się jednak zagrać ani razu. Z dość absurdalnego powodu.
– Nie pograłem przez zawiłości prawne. Weszliśmy 1 maja do Unii Europejskiej, wszystkie znaki pokazywały, że trafiłem w dobre miejsce, podpisałem trzyletni kontrakt, miałem prezentację w przerwie meczu z Juventusem. Przygotowywałem się też sześć miesięcy pod kątem językowym, więc po pół roku mogłem w stopniu komunikatywnym porozmawiać w trakcie pierwszych dni w kraju z nowymi kolegami lub po prostu pozałatwiać pewne sprawy. Rząd wydał jednak oświadczenie, według którego okres przejściowy dla nowych członków UE wynosił dwa lata, a że dwóch zawodników spoza Unii Siena już miała, to nie miałem możliwości, by grać. To o tyle bolesne, że w okresie przygotowawczym zagrałem w każdym spotkaniu, byłem najlepszym strzelcem, zdobyłem cztery bramki... Fajnie, że poznałem nowe metody treningowe, miałem wokół siebie wybitnych piłkarzy, ale niedosyt pozostał.
– Dużym szokiem był przeskok na poziomie nawet treningów?
– Przede wszystkim rzuciła mi się w oczy intensywność pracy i długość treningów. Bardzo często uwagę zwracano też na taktykę i przygotowanie motoryczne. Ja siłownię pamiętałem z Polski z przysiadów, a tam zacząłem pracować nad mięśniami, które nie były u mnie wcześniej poruszane. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na innej planecie.
– Ile czasu udało się tam łącznie spędzić?
– Ponad dwa miesiące. Dość długo czekaliśmy w trakcie okresu przygotowawczego na rozwój wydarzeń, bowiem po igrzyskach w Atenach liga włoska zaczynała się w połowie września, a ja do Sieny trafiłem na początku lipca. Były jeszcze mecze eliminacyjne z Irlandią Północną i Anglią i to sporo mi pomogło, bo dostałem wiele propozycji. Poleciałem do Derby, zobaczyłem stadion, poznałem drużynę. Co prawda byli na 18. miejscu w Championship i to budziło moją niepewność, bo pod tym względem nie było to dla mnie idealne miejsce. Ale mieliśmy naprawdę jakościową kadrę, zawodników mających łącznie kilkaset meczów w Premier League, zatem stwierdziłem, że to wystarczy, by podpisać 9-miesięczny kontrakt z opcją na dwa lata. Miałem też gwarancję powrotu do Sieny na wypadek, gdyby coś mi się nie spodobało, zwłaszcza że syn miał wtedy raptem dwa lata.
– Zmieniły się też nieco okoliczności pogodowe.
– Oj tak, z 35 stopni i słońca na 15 stopni i dwa tygodnie deszczu. Pod względem życia minus, ale chyba jedyny, bo piłkarsko to strzał w dziesiątkę.
– Mimo wszystko aklimatyzacja przebiegła błyskawicznie, dowodem 16 goli w lidze w pierwszym sezonie.
– Gdybym dopisał jeszcze bramkę w Pucharze Anglii strzeloną Edwinowi van der Sarowi i wziął pod uwagę, że zacząłem tam grać w połowie września... Wszedłem z marszu w 10. kolejce i właściwie od razu zacząłem się wyróżniać, bo na dobry początek asystowałem w meczu z Wigan. Tak naprawdę szybko dogadaliśmy się, że zostanę na dłużej, po dwóch miesiącach trener George Burley stwierdził, że tak czy owak nie odejdę z Derby, tylko podpiszę umowę na lepszych warunkach.
– Z tego co czytałem, nie palił się pan jednak do transferu, gdy zgłosił się Tottenham.
– Wiedziałem doskonale, że o grę w pierwszym składzie będzie piekielnie ciężko, było mi też świetnie w Derby. Grałem tam dopiero od 11 miesięcy, odrzuciłem w międzyczasie kilka innych ofert. Dzień wcześniej klub przyjął też propozycję Wolverhampton, a ja odebrałem telefon od Glenna Hoddle'a, który namawiał mnie na przenosiny. Ale zamieniając klub z Championship na inny klub z Championship nie było mi po drodze. A takich ofert, jak ta z Tottenhamu, raczej się jednak nie odrzuca.
– To był chyba transfer załatwiany za pięć dwunasta.
– Tak, ale o samym zainteresowaniu wiedziałem od dłuższego czasu. Trener Martin Jol pofatygował się na Ukrainę, gdy przyleciał w trakcie przerwy na mecze reprezentacyjne. Rozgrywaliśmy tam Memoriał Walerego Łobanowskiego, a wcześniej skauci tego klubu widywali mnie też w starciach ligowych. Pół roku wcześniej Tottenham zaklepał przenosiny Toma Huddlestone'a, więc na każdym spotkaniu byli wysłannicy ze stolicy. Rzuciłem im się w oczy, to w dużej mierze pomogło mi przenieść się do Spurs. Zdaję sobie sprawę, że nie byłem pierwszym wyborem, bo w końcu podpisano dokumenty ostatniego dnia okienka, ale duma pozostanie na zawsze.
– Jakie było wrażenie po pierwszym treningu? Raczej "rety, za wiele sobie tu nie pogram" czy "hm, jest szansa"?
– Szczerze mówiąc to nawet nie zdążyłem się przerazić ewentualnym poziomem, bo po zgrupowaniu miałem raptem dwa treningi i od razu przyszedł mecz z Liverpoolem, gdzie wyszedłem w pierwszym składzie. Mido pauzował za czerwoną kartkę, było nas trzech, a że trener preferował grę dwoma napastnikami, to zostałem wysłany do boju z Jermainem Defoe. W drugiej połowie zmienił mnie Robbie Keane, z Irlandczykiem w ogóle świetnie rozumiałem się na treningach, często go podpatrywałem. Cały czas uczyłem się wielkiej piłki, przeskok był bardzo duży, ale pojedyncze mecze pokazały że dałbym sobie radę. Jeszcze w styczniu klub nie chciał mnie sprzedać, przyszło sporo ofert, choćby z Aston Villi i Fulham, ale zostałem w Londynie. Dopiero namowy trenera Burleya sprowokowały mnie do zmiany barw.
– A propos tej współpracy z innymi napastnikami – przyjęło się twierdzić, że Grzegorzowi Rasiakowi najlepiej było zawsze w parze z Andrzejem Niedzielanem. A może był jakiś napastnik, z którym czuł się pan z przodu lepiej?
– Najfajniej współpracowało mi się z Tommym Smithem, z którym występowaliśmy razem w Watfordzie i Derby. Czasem grał jako skrzydłowy, czasem jako drugi napastnik i zawsze kapitalnie się rozumieliśmy. Występowaliśmy razem przez dwa lata i tak naprawdę większość asyst miałem od niego, on z kolei ode mnie. Dla mnie mogliśmy grać na pamięć, w pierwszym sezonie on strzelił ponad 10 goli, ja chyba 17, w drugim było odwrotnie. Choć przyznaję, że i w klubie, i w reprezentacji z Andrzejem grało mi się też bardzo dobrze. Często jest tak, że zupełnie inne parametry pomagają się piłkarzom uzupełniać i tak było w tym przypadku.
– Przygodę w Tottenhamie pewnie miło powspominać, choć kibice patrzą głównie przez pryzmat nieuznanego gola w debiucie.
– Gdyby był VAR, bramka byłaby uznana. Gol padł prawidłowo, piłka minęła linię. W tamtym spotkaniu trafiłem też w poprzeczkę, generalnie zagrałem dobry mecz. W następnym starciu miałem z kolei udział przy trafieniu Keane'a. Zabrakło trochę szczęścia w tamtej przygodzie, ale kolegów z linii ofensywnej miałem wybornych. Z Aston Villą w styczniu do dziś nie wiem, jakim cudem nie wpisałem się do protokołu sędziowskiego, bo Brad Friedel wyprawiał w bramce takie cuda, że głowa mała.
– Zakładam, że na transfer do Southampton nakłonił pana przede wszystkim trener Burley znany z Derby.
– Też, ale duża w tym rola również szefa rekrutacji, z którym do dziś często się spotykam i rozmawiam. To on wypatrzył mnie jeszcze w Polsce, sprowadził mnie na Wyspy, wydzwaniał do mnie co dwa dni, przekonywał, zachęcał, opowiadał o budowie zespołu na awans. Święci spadli wtedy dopiero co z Premier League, długo i pozytywnie na mnie naciskał i w końcu mu się udało.
– Potem trochę poskakał pan po klubach.
– W Southampton był jasny przekaz. Skończyliśmy sezon w środku tabeli, sytuacja finansowa nie była najlepsza, zaakceptowano więc ofertę Boltonu. Trener Burley też opuścił wcześniej klub, więc zdecydowałem się na wypożyczenie. Choć mówiąc szczerze to kilka godzin wcześniej zaakceptowałem propozycję do PAOK-u Saloniki z opcją automatycznego wykupienia, jeśli zespół awansuje do europejskich pucharów. Michał Żewłakow i Mirosław Sznaucner dużo mówili mi o lidze greckiej, dałem się namówić, ale gdy znów pojawiła się na horyzoncie możliwość występów w Premier League, tylko się uśmiechnąłem i postanowiłem zostać na Wyspach. Miałem tam swoje minuty, strzeliłem prawidłowego gola z Blackburn Rovers i znów mi nie uznano. Coś nie chciała wpaść na najwyższym szczeblu.
– W Championship jednak strzelał pan niezależnie od koloru przywdziewanej koszulki.
– Trzeba na to spojrzeć przez taki pryzmat: nikogo sześć klubów w Anglii przez przypadek nie bierze. Pod koniec kariery zdecydowałem się już opuścić Wyspy i przeniosłem się do AEL-u Limassol, co – łagodnie mówiąc – nie było mądrym posunięciem. Brendan Rodgers odszedł z Reading, nowy trener grał jednym napastnikiem, choć miał ich w kadrze czterech. Ceniony przeze mnie Shane Long był sprowadzany przez szefa rekrutacji i nawet mieszkał u niego przez jakiś czasy, by zaaklimatyzować się w Anglii, a ja zdawałem sobie sprawę, że jako blisko 32-latek nie dostanę tylu minut, ile bym chciał. Dostałem propozycję z zespołu chcącego walczyć o mistrzostwo kraju, zadzwoniłem do Kamila Kosowskiego, który powiedział tylko: – "Rossi", przyjeżdżaj! Liga się rozwija, piękna pogoda, coraz lepsi piłkarze. Niestety potem zastanawialiśmy się już tylko, który klub jest gorszy – jego czy mój. Tak naprawdę zagrałem tam chyba 11 meczów w pierwszym składzie, miałem z 10 asyst, a pod bramką nie byłem ani razu. Musiałbym mieć chyba swoją piłkę, by mieć sytuację bramkową. W ciągu pięciu miesięcy prowadziło mnie czterech trenerów, szkoleniowca prezes potrafił zwolnić mimo pozycji wicelidera.
– To pewnie i pojawiły się inne atrakcje charakterystyczne dla tamtych rejonów – poślizgi w pensjach, impulsywni kibice.
– Sprawę w Sądzie Arbitrażowym miałem jeszcze po czterech latach, więc to wiele wyjaśnia. Pod tym względem było źle, ale wyciagam pozytywy – poznałem bliżej Łukasza Sosina, który był na miejscu, grałem z Arkiem Malarzem. "Wesoło" było też z fanami – dwa razy nie mogliśmy wyjść ze stadionu, auta były zdemolowane. Najbardziej przeraziłem się jednak w styczniu, gdy grupa chuliganów wtargnęła w kominiarkach do loży dla rodzin. Dzieci leżały na podłodze, oni rzucali krzesłami. To był ostatni raz, gdy moi bliscy byli tam na meczu.
– Wspomniał pan o Rodgersie, którego chyba kojarzy co najmniej dobrze.
– Fantastyczny szkoleniowiec, ciągle jesteśmy w kontakcie, często bywam też w Leicester. Od razu było można poznać jego warsztat szkoleniowy, widać że przez trzy lata był w sztabie Jose Mourinho, prowadził też w Chelsea zespół młodzieżowy. Praca w Watfordzie była jego pierwszą, jeśli chodzi o pierwszy zespół i imponowała nam przede wszystkim metodyka, intensywność. To wszystko różniło go od innych trenerów. Dość często zdarza się, że w sytuacjach problemowych szkoleniowcy nie chcą rozmawiać z piłkarzami. Tymczasem on zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że jeśli będziemy grali na dwóch napastników, będę grał zawsze, jeśli na trzech – potrzeba mu innego typu snajpera.
Siedem pierwszych meczów za jego kadencji przesiedziałem nie na ławce, tylko na trybunach, nie załapałem się nawet do kadry. Gul mi skakał taki, że aż obijał się o ścianę, ale co mogłem zrobić? Ciężko harowałem i nie narzekałem. Wiedziałem doskonale, że tak czy owak do końca sezonu odejść nie mogę, więc po prostu próbowałem utrzymać formę. Po tamtym okresie Rodgers wezwał mnie i stwierdził, że zmienia ustawienie, a ja wystąpię od początku. Boxing day, u mnie 39 stopni gorączki, ale zagrałbym nawet mając 100. Strzeliłem gola i chociaż przegraliśmy 2:4 z Bristol City, pokazałem że warto na mnie postawić. Gdy on dostał ofertę z Reading, pierwszą rzeczą było ściągnięcie mnie do siebie.
– Rozumiem, że spodziewał się pan takiej kariery, jaką zrobił.
– Jak najbardziej. Tak naprawdę w Reading mieliśmy sporo zmian w klubie, graliśmy efektownie, zazwyczaj przy 70-procentowym posiadaniu piłki, przy kilku okazjach bramkowych więcej, ale brakowało nam skuteczności, kropki nad "i", szczęścia. Wykonana przez cztery-pięć miesięcy praca była jednak kluczowa i można było przypuszczać, że jego kariera nabierze rozpędu. Pokazywał to zresztą w Swansea, Liverpoolu, Celticu i teraz w Leicester.
– Na Wyspach funkcjonował pan jako piłkarz, ale też stawiał pierwsze kroki w menedżerce. Kilku Polaków udało się bowiem do Anglii ściągnąć.
– Marek Saganowski trafił z mojego polecenia na stałe do Southampton, a Mariusz Jop i Sebastian Mila na testy. Klub cenił Polaków, ja ceniłem kolegów, więc starałem się pomóc w polityce transferowej. W zespole Świętych spotkałem też Kamila Kosowskiego, więc fajnie było być w kontakcie z rodakami. Pod moim okiem dojrzewał również Gareth Bale, choć wtedy jeszcze jako lewy obrońca. Dał mi kilka asyst.
– Kibice lubili się w kraju podśmiewać z pana wyszkolenia technicznego, a tymczasem w Anglii zdarzało się nawet trafiać przewrotką.
– W Watfordzie i Reading miałem na sześć sezonów dwa zwycięstwa w kategorii "gol roku". Zresztą przed wyjazdem za granicę i w Polsce mi się zdarzało. Jako nastolatek grałem zawsze ze starszymi zawodnikami, a i tak brałem piłkę i kiwałem wszystkich. Nie miałem nigdy problemów z operowaniem piłką.
– Mocno uwierała ta łatka przyklejona w ojczyźnie? Żarty się mnożyły, powstawały piosenki, tabloidy drukowały ich teksty na stronach o sporcie.
– Nie lubię polskiej mentalności, jeśli chodzi o dwie trzecie ludzi. Taka jest rzeczywistość, że jeśli ktoś ma jeden traktor, a sąsiad dwa, to trzeba trzymać kciuki, by ten drugi mu się popsuł. Przede wszystkim trzeba mieć silną psychikę, jeśli chce się coś osiągnąć. Ja na początku kariery dużo analizowałem, przejmowałem się meczami. W pewnym momencie zmarł mój tata i uznałem, że czy kopnę w lewo, czy w prawo, nie ma to większego znaczenia. Świat się nie zawali. W pewien sposób wzmocniłem się mentalnie i nie przejmowałem się krytyką.
– Piłka nie przeszkadzała panu w edukacji, bo długo uczył się pan ekonomii. Generalnie to dość rzadkie u piłkarzy, by kształcili się pod tym kątem.
– Byłem na dziennych studiach na Politechnice, mam też bardzo dobrą pamięć. Jestem wzrokowcem, co zobaczę, to pamiętam, a słów piosenki nie potrafiłbym zacytować nawet jeśli usłyszałbym ją tysiąc razy. Stąd też ciągoty w tym kierunku. Przyszłość zaplanowałem jednak w nieco inny sposób, ale już w trakcie kariery wiedziałem, że chcę zostać przy piłce, bo pochłonęła ona większą część mojego życia. Jest na świecie sporo ciekawych rzeczy, ale jako zawodnik przyglądałem się pracy moich agentów i czułem, że to coś dla mnie. Lubię oglądać mecze, to przede wszystkim.
– Po zakończeniu kariery przykleił się pan do jednej ligi czy oglądał wszystko jak leci?
– Przez pierwszy rok przede wszystkim widziałem 15 z 19 meczów Sampdorii na własnym obiekcie, bo w końcu pod Genuą mieszkałem. Zresztą blisko transferu do tego klubu byłem. Gdy grałem w Southampton, dostałem ofertę z Włoch, ale na jakiś milion euro, a Anglicy żądali mniej więcej trzy razy tyle. Wracając jednak do tematu – przez pierwszy rok pracy w nowym zawodzie działałem trochę i w Anglii, i w Italii, a po tym czasie założyłem swoją agencję i od tego zacząłem. Może przez pierwsze dwa lata uczyłem się, wyciągałem wnioski i badałem tę profesję, ale cały czas dużo jeździłem, oglądałem, analizowałem. Obecnie zależy mi na tym, by kolejne ruchy przynosiły mi radość, którą mam głównie z debiutów młodych zawodnikach w drużynach seniorskich.
– W polskich mediach szerokim echem odbiły się przede wszystkim dwa zamieszania – z Marcinem Grabowskim i Oskarem Sewerzyńskim.
– Nie zrobiłem nic złego, więc pod tym względem trudno mi cokolwiek powiedzieć. Spraw rozstrzyganych przez PZPN jest po kilka dziennie. A że prasa może napisać o kimś, kto ma bardziej medialne nazwisko? Zatem korzysta z tego przywileju. Nie współpracuję już z Oskarem, teraz gra w III-ligowych rezerwach, a gdy ja go reprezentowałem, grał w pierwszym zespole.
– Wracając jeszcze na chwilę do czasów kariery piłkarskiej – wybicie się na arenę międzynarodową z Groclinem musiało być sporym szokiem nawet dla was.
– Mieliśmy znakomite warunki do treningu, nawet jak na skalę europejską. Ciężko było powiedzieć, że czegoś brakuje, piłkarzy też mieliśmy wybornych. Prezes Drzymała sprowadził czołowych zawodników w kraju, mógł konkurować i z Legią, i z Lechem, i z Wisłą. Daj Boże, by teraz jakiś polski zespół zagrał w trzech rundach europejskich pucharów, zmierzył się z Bordeaux, Herthą i Manchesterem City i przyniósł radość rodakom. Pod tym względem był to ogromny sukces, nawet jeśli ostatecznie odpadliśmy.
– Jest pan w stanie porównać poziom ówczesnej ligi polskiej z aktualną?
– Najłatwiejszą odpowiedzią jest liczba reprezentantów kraju grających w ojczystej lidze. Kiedyś tylko z Groclinu i Wisły powoływano łącznie z 10 zawodników. Teraz każdy chce uciekać, występować w lepszych zespołach, mocniejszych ligach. Niestety w niektórych klubach znacznie więcej jest obcokrajowców, nie zawsze zresztą gwarantujących jakość.
– Po wojażach zagranicznych była jeszcze opcja gry na Zachodzie czy to pan zdecydował już, że pas, czas wracać do ojczyzny?
– Byłem świeżo po cypryjskiej przygodzie, trafiłem na testy do Charltonu, spędziłem tam dwa tygodnie, wystąpiłem w sparingu, strzeliłem gola. Nie mogli mnie jednak zarejestrować, bo mój kontrakt w Limassol był cały czas ważny, sprawy były w toku. Nie miałem więc możliwości, dzieci zaczynały edukację od września, więc dopiero rzutem na taśmę podpisałem kontrakt z Jagiellonią i postanowiłem, że wracam do Polski. Występowałem jeszcze w Warcie Poznań, potem doznałem kontuzji stawu skokowego, potrzebna była operacja, więc na trzy-cztery miesiące wypadłem z gry. Wówczas uznałem, że to odpowiedni moment, by odpocząć.
2 - 1
Polska
1 - 1
Albania
2 - 0
Cypr
0 - 4
Austria
3 - 0
Andora
8 - 0
Malta
4 - 3
Walia
0 - 1
Norwegia
2 - 1
Gibraltar
5 - 1
Czechy
14:00
Walia
16:00
Turcja
16:00
Malta
18:45
Belgia
18:45
Irlandia Północna
18:45
Hiszpania
18:45
Polska
18:45
Niemcy
18:45
Białoruś
18:45
Azerbejdżan
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.